Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sowieckie polowanie na AK

Rozmawiała Grażyna Starzak
Na takich skrawkach papieru wywożeni żołnierze próbowali dać znak życia swoim bliskim
Na takich skrawkach papieru wywożeni żołnierze próbowali dać znak życia swoim bliskim Fot. Archiwum Stanisława M. Jankowskiego
Rozmowa ze Stanisławem M. Jankowskim. 18 stycznia 1945 Armia Czerwona wkracza do Krakowa * Od pierwszych dni NKWD i Smiersz tropią żołnierzy podziemia * Schwytani trafiają do obozu w Krasnowodzku

– Zgromadził Pan w domowym archiwum unikalne dokumenty, w tym sowieckie, dotyczące wydarzeń z pierwszych miesięcy 1945 r. Co się wtedy działo pod Wawelem?

– Dokumenty potwierdzają, że Sowieci dopuszczali się rabunków, gwałtów, aresztowań. Z raportów Delegatury Rządu i depesz komendanta Okręgu Krakowskiego Armii Krajowej wynika, że rabunki były na po- rządku dziennym. Niektóre z tych raportów są obezwładniające. Czerwonoarmiści strzelali do każdego, kto próbował ich powstrzymać albo doprowadzić do ukarania.

Od 18 stycznia 1945 r., po wejściu do Krakowa, zaczęli swoją „robotę” czekiści z NKWD lub kontrwywiadu Smiersz. Stacjonowali w pałacu Pod Baranami, w szkole przy ul. Kapucyńskiej, w wykorzystywanych w czasie niemieckiej okupacji przez gestapo budynkach przy ul. Pomorskiej, w hotelu Royal, w Wieliczce. Szukali żołnierzy antyniemieckiej konspiracji. Cele więzienia Montelupich w szybkim tempie się zapełniły.

– Sowiecki terror panował w całej Małopolsce….

– Wszędzie tam gdzie weszli, i to przez wiele miesięcy po opuszczeniu naszego regionu przez Niemców. Wiemy np. o zbiorowych gwałtach i zabijaniu w miejscowości Przyszowice, na granicy ówczesnej Generalnej Guberni i Rzeszy. Sowieci zgwałcili mieszkające tam zakonnice, a żeby bestialstwa uniknąć, jedna z nich w akcie desperacji wskoczyła do studni. Po moim artykule o zbrodniach w Przyszowicach dostałem list od pewnej pani profesor z Wrocławia. Zakonnica była jej ciocią. Po raz ostatni widziały się w 1943 roku. Po przeczytaniu artykułu w 2012 r. mogła pojechać do Przyszowic i zapalić znicz na grobie krewnej.

Zbierając informacje o sowieckich przestępstwach, dowiedziałem się o incydencie z września 1945 r. W Nowym Sączu czerwonoarmiści zastrzelili patrolującego ulice kaprala, podchorążego WP – Bolesława Koszałkę. W jego manifestacyjnym pogrzebie wzięło udział ponad 2 tys. nowosądeczan. Również w Nowym Sączu dwaj milicjanci zaprotestowali przeciwko rabowaniu mieszkania państwa Brotoniów. Zginął jeden z nich – Jan Potoczek, a sprawcy zniknęli. Informacje dotyczące tej interwencji są, niestety, sprzeczne. Chciałbym poznać prawdę...

– Często zdarzały się takie konflikty pomiędzy Wojskiem Polskim czy milicją a czerwonoarmistami ?

– Często. We wsi Wzdół Kolonia żołnierze sowieccy zabili męża wzywającej pomocy kobiety, a następnie milicjanta Zygmunta Sikorę. W Koprzywnicy ostrzelali z karabinów maszynowych posterunek MO. Po wejściu do budynku pobili milicjantów i ukradli im karabin oraz dwa rowery. Rozbroili również i obrabowali posterunek w Kijach. 28 lipca 1945 r. w pociągu na trasie Radom – Skarżysko zgwałcili kobietę i z poderżniętym gardłem wyrzucili ją na tory.

W Lesznie doszło do potyczki, gdy milicjanci, kolejarze i żołnierze Wojska Polskiego postanowili ratować porwaną przez „sojuszników” Annę Rojuk. W czasie strzelaniny zginęło trzech Rosjan. W procesie pokazowym sędziowie Wojska Polskiego skazali 4 Polaków na karę śmierci, 6 na wieloletnie więzienie. Po przesłuchaniu Annie Rojuk pozwolono odejść. Nie było jej w czasie procesu na sali sądowej. Zniknęła...

– Czy są to wiarygodne relacje?

– To nie są relacje. Te wydarzenia opisano w raportach i meldunkach Milicji Obywatelskiej, w sprawozdaniach urzędów bezpieczeństwa publicznego, w sprawozdaniach starostów dla wojewodów. Korespondencję między obywatelami zatrzymywała cenzura, ale meldunki zachowały się do dzisiaj i poświadczają okrucieństwo żołnierzy Armii Czerwonej. Przeraża np. telefonogram ze Starostwa Powiatowego w Kielcach informujący o, cytuję: „kilkunastu wypadkach gwałtów dokonanych tak w stosunku do starszych kobiet jak i zupełnie nieletnich, pogryziono przy tym w bestialski sposób swe ofiary, wyrywając im dosłownie kawałki ciała, a nawet w jednym wypadku przegryzając krtań”. Prezydent Kielc informował też wojewodę o 30 wypadkach zgwałceń, przy czym, tu kolejny cytat: „w 15-tu wypadkach nastąpiło zarażenie chorobą weneryczną, a obecnie w Szpitalu Miejskim znajduje się 5 kobiet w wieku od 9–28 lat zgwałconych przez maruderów sowieckich”.

– Widziałam w Pana archiwum grypsy wyrzucone przez żołnierzy AK z pociągu jadącego z Krakowa do sowieckich łagrów..

– Grypsy powstały na Mon-telupich, gdy aresztowani mieli wyjeżdżać do obozu. Pisali na bibułkach lub na skrawkach czarnego papieru służącego do zasłaniania okien więziennych cel. W marcu 1945 r. wywieziono 1640 osób. Transport zatrzymał się na moście na Wiśle. Przez okienko poinformowano pomagających przy remoncie torów studentów, że „Armia Krajowa jedzie na Sybir”. Więźniowie zaczęli wyrzucać grypsy, z adresami.

Życzliwi ruszyli pod podane adresy rodzin Stefana Wilkosza „Wiktora” i Kazimierza Boya „Wincentego” z oddziału łączności zewnętrznej Komendy Okręgu Krakowskiego AK, którzy załamali się w czasie śledztwa, usłyszawszy szczegóły i nazwiska żołnierzy oraz łączniczek w sieci łączności. Potwierdzili służbę w Armii Krajowej, a to oznaczało wpisanie na listę internowanych. Obok Wilkosza i Boya do grypsów trafiły nazwiska Tadeusza Skarżyńskiego, Leona Kosmana i Teofila Wilkamanowicza.

– Co jeszcze wiadomo o tych transportach?

– Wciąż zbieram materiały na ten temat. Gromadzę fotografie, życiorysy, dokumenty. Oprócz AK-owców wywożono górników ze Śląska, niemieckich urzędników, volksdeutschów, konfidentów. Co drugi nie wrócił do domu. Potomkowie wywiezionych często nie mają pojęcia o tych faktach. Nie znają przeszłości swoich bliskich. Po odnalezieniu krewnych osób wywiezionych przekazałem im kopie dokumentów. Koresponduję z rodzinami górników, których akta udało się pozyskać. Jeden z uratowanych – profesor Witold Kieżun, pseudonim „Wypad”, opowiadał mi, jak leżał w obozie w Krasnowodzku i dogorywał. Zdjęli mu buty i pewnie wkrótce by nie żył, gdyby nie zaopiekował się nim górnik ze Śląska Jan Bortel. Dawał mu cebulę, wynosił w nocy na dach baraku pełnego trupów. Kieżun odzyskał siły i przeżył. Po dwóch latach poszukiwań odnalazłem syna tego górnika. Przysłał mi ślubną fotografię ojca.

– Co wiemy o obozie w Krasnowodzku?

– Dzisiaj to miejscowość Turk-menbaszy w zachodniej części Turkmenistanu nad Morzem Kaspijskim. W latach drugiej wojny światowej i nawet po jej zakończeniu znajdował się tam jeden z ponad 1500 sowieckich obozów pracy, a właściwie obóz śmierci. Mam dokumenty, z których wynika, że każdego dnia umierało tam kilkanaście osób, ale np. 11 maja, 15 maja i 28 maja 1945 r. nie przeżyło 23 kobiet i mężczyzn, a 21 maja zmarło 28 uwięzionych. Zabijały klimat, szczególnie upały, epidemie, brak wody, niedożywienie i praca ponad siły.

– Czy znamy nazwiska krakowian, którzy trafili do obozu w Krasnowodzku?

– We wspomnianym transporcie wyjeżdżającym 24 marca 1945 r. było ponad 40 kobiet i mężczyzn aresztowanych w Krakowie lub okolicy w lutym i marcu 1945 r. Większość to konspiratorzy z Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych, ale dokumenty mówią np. o trzech osobach uznanych za konfidentów. Bardzo dużo wiedzy wnoszą znajdujące się w Muzeum Historycznym Miasta Krakowa protokoły przesłuchań prowadzonych zarówno w Krakowie, jak i w obozie w Krasnowodzku.

„Krakowskich” transportów było kilka. W niektórych dotąd niepotwierdzonych dokumentach lub relacjach mówi się o jedenastu. Polscy historycy nie mają obecnie dostępu do archiwów w Moskwie. Bez „wejścia” do GARF-u, czyli Archiwum Państwowego Federacji Rosyjskiej, jesteśmy zdani tylko na korzystanie z relacji rodzin, nierzadko drugiego pokolenia.

Bardzo nieliczni krewni posiadają dokumenty wystawione w 1945 r. na posterunkach MO i potwierdzające aresztowanie. W „Indeksie represjonowanych” jest ponad milion biogramów. Kilkaset tysięcy nazwisk można znaleźć w internetowym wydaniu „Indeksu...”. Znam kilkanaście osób, które nie znalazły tam nazwisk poszukiwanych osób. Bez śladu zniknęli np.: szef łączności krakowskiego okręgu AK mjr Antoni Hniłko, kierownik Zakładów Solvay (przed wojną) inż. Henryk Kułakowski i inż. Paweł Wałach.

– Jak Pan zdobył informacje o ofiarach terroru?

– Od Aleksandra Gurianowa z Polskiej Sekcji Stowarzyszenia Memoriał dostałem numer zespołu akt dotyczących transportów w 1945 r. Przejrzałem kilka tysięcy stron o jednym tylko transporcie z Krakowa. W 1995 r. za „ekspresowe” wykonanie kserokopii (tydzień od daty zamówienia) skasowano mnie na 80 dolarów, licząc po 2 dolary za jedną stronę. Gurianow zarabiał wtedy 20 dolarów miesięcznie, a za obiad w restauracji polskiej ambasady płaciło się 3 dolary. Nie mogłem sobie pozwolić na zapłacenie za wszystko, co chciałbym przywieźć. Kilka lat później zatrzaśnięto „uchylone” – jak się wtedy mówiło – drzwi do zbiorów GARF-u. Pozostaje nam czekać na kolejną pierestrojkę, ale nic nie wskazuje na jej nadejście.

Stanisław Maria Jankowski jest historykiem i publicystą. Autorem powieści historycznych związanych tematycznie m.in. z okresem II wojny światowej i publikacji poświęconych zbrodni katyńskiej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski