– Mówi się, że w zdobyciu tytułu mistrza świata przez Krzysztofa Głowackiego jest też Pana zasługa.
– Zawsze spisywałem się na medal w robieniu dobrej atmosfery i organizowaniu zabawy. W tej klasyfikacji od lat zajmuję pierwsze miejsce.
– Jak Pan dbał o samopoczucie „Główki”?
– Szczegółów z pokoju nie wypada ujawnić, bo przeważnie robiliśmy brzydkie numery. Gdybym zdradził, to kibice pomyślą sobie, że jest z nami coś nie tak (śmiech). Powiem w ten sposób: kiedy trzeba było, to Krzysia usypiałem, zaś innym razem robiłem wszystko, by uśmiech nie schodził z jego twarzy.
– Łączą was bardzo bliskie relacje koleżeńskie?
– No pewnie, przecież znamy się już trzynaście lat. Wiadomo, że im było bliżej walki, tym Krzysiek musiał być bardziej skoncentrowany, ale rozluźnianie emocji śmiechem i żartem zawsze ma przełożenie na lepszą dyspozycję w ringu. Dlatego, jak tylko mogłem, starałem się pomóc, nie zaszkodzić.
– Bywały momenty, że musiał Pan sięgać po pokłady całego swojego talentu?
– Na pewno chwilami wkradał się stres, co jest rzeczą normalną przed tak ważnym pojedynkiem. Krzysiu miał świadomość, że walczy o swoją przyszłość i pamiętał, jak długo czekał na taką szansę. Ponadto codziennie przeglądaliśmy internet i nie pomagały nam nagłówki artykułów niektórych polskich dziennikarzy, którzy dawali „Główce” zerowe szanse. Zwyciężył tym, że poza umiejętnościami jest niesamowicie silnym mentalnie gościem.
– Wygrał kolektyw, czy sam „Główka”?
– Na pewno mu nie zaszkodziliśmy, ale w kluczowym momencie zwyciężył Krzysiu, bo potrafił wyjść z opresji. Przyjął „bombę”, po której się pozbierał i od razu zaczął trafiać Hucka. Właśnie tą postawą złamał rywala psychicznie, a później było już tylko pięknie.
– Wielkim wygranym został trener Fiodor Łapin.
– Nasz szkoleniowiec wykonał świetną robotę, przygotowując Krzyśka kapitalnie pod względem kondycyjnym. O czymś to świadczy, że „Główka” w 11. rundzie był w stanie rzucać tyloma ciosami, jakby nacisnął spust karabinu maszynowego. Takiej formy i wydolności, zbudowanej pod okiem fachowca Pawła Gassera, każdy mógł mu pozazdrościć. Generalnie cały sztab trenerski zdał test celująco, ponieważ udanie wprowadzili w przygotowania dość dużo nowych elementów, m.in. całkiem długie biegi pod górę. Ja nigdy tego nie robiłem i szczerze mówiąc nie wiem, czy wytrzymałbym aż takie obciążenia.
– Czym przyjaciel najbardziej Panu zaimponował?
– „Główka” wszedł do ringu potężnie naładowany i już w pierwszej rundzie „strzelił” Hucka mocnym ciosem. Patrzyłem, jak zaczyna spychać mistrza świata i dyktować warunki, a ręce same składały się do oklasków.
– Po walce znów mógł Pan stać się wodzirejem. Co było popisowym numerem podczas świętowania?
– Krzysiek myślał, że pójdzie spać, a my całą ekipą z baru, z kilkunastoma butelkami soku pomarańczowego, „wjechaliśmy” do jego pokoju. Ochrona hotelu goniła nas od piątego do siódmego piętra, więc tylko zmienialiśmy numery, a śmiechu było co niemiara.
– Co miał Głowacki w walce z Huckiem, czego Panu zabrakło w przegranym pojedynku przez nokaut z Aleksandrem Powietkinem?
– Pewnie jaj... Ja, w przeciwieństwie do pozytywnie naładowanego Krzysia, wszedłem do ringu bardzo spięty, jakbym odpowiednio się nie wyluzował i nie udźwignął stresu. Mnie cios Powietkina jakby sparaliżował, a „Główkę” nokdaun praktycznie dodatkowo naładował. Być może mnie zabrakło w Rosji drugiego Wawrzyka od robienia atmosfery (śmiech).
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na Twitterze!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?