Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śpiewający w głuszy łoś

Redakcja
42. list DOKTOROWEJ Z WILCZEJ do Józefa Opalskiego

DROGI PANIE DOKTORZE!

Przyznam się, od 13 lutego, Roku Pańskiego 1999, odbija mi się piórami. Opamiętaj się, stara - przy każdym posiłku rzecze do mnie nieszczęsny Ludwiś - opamiętaj się, bo nie można w twym towarzystwie spokojnie konsumować. Co przełkniesz, to ci jakieś pierze z nosa wypada, co kęs, to piórko na wardze. W gęś się zmieniasz od środka, czy jak? Opanuj się, zaprawdę, powiadam ci, stara, ty się lepiej ogranicz, bo jak się nie ograniczysz, to cię w piwnicy zamknę, miskę zaś dostawać będziesz na długim kiju. Dziękuję bardzo, ale wolę już nie jeść, co zresztą w ogóle nie pomaga. Na czczo też mi się pierzem odbija, a wszystko dlatego, że 13 lutego, Roku Pańskiego 1999, zjadłam węża.
W Krakowie widziano Panią na premierze w Operze Krakowskiej w białym boa i z wielkim czarnym wachlarzem. Budziła Pani sensację! Tak piszesz, Łaskawco, w ostatnim swym liście. I owszem, byłam na premierze opery "Montecchi i Capuleti" Vincenzo Belliniego. Owszem, wzbudziłam sensację. Wyobraź Pan sobie tylko, że w antrakcie tego niewątpliwego arcydzieła upadku scenicznego, do najgłębszych trzewi wstrząśnięta tym, com zobaczyła i usłyszała, stojąc w sporym ogonku do szatni, całkiem spokojnie konsumowałam moje białe boa o długości ośmiu zygzakowatych żmij. Gdy wdziewałam palto, właśnie rozpoczynał się drugi akt upadania, mnie zaś zostało do przełknięcia jeszcze dziesięć centymetrów. Gdyby to kogoś interesowało, gdyby to na przykład interesowało Jerzego Noworola, dyrektora naczelnego Opery w Krakowie, to dodam dla ułatwienia, iż mego czarnego wachlarza nie zjadłam tylko dlatego, że to pamiątka po babci, którą bardzo kochałam. Gdybym ją jednak mniej kochała, zapewniam - nie byłoby zmiłuj się i dla wachlarza.
Powiem krótko, Doktorze, hasłowo rzecz ujmę, a Pan mnie i tak zrozumie. Otóż, głusza, w samym środku głuszy jeszcze większa głusza, zaś w środku jeszcze większej głuszy - Państwowa Amatorska Opera krakowska, która z zaistniałych okoliczności przyrody wyciągnęła wnioski daleko idące, dała mianowicie premierę na miarę skubiących wokół liście starych łosi. Przy czym nie do końca jestem przekonana, czy aby niechcący nie robię powyższym zestawieniem przykrości Bogu ducha winnym łosiom. Na proste pytanie, właściwie co w tym kolejnym krakowskim upadku operowym, tym razem na motywach Belliniego, było złe, odpowiadam równie prosto. Wszystko. Zostawiam na boku sferę dźwięków, zostawiam, gdyż mnie uczono, że opera to nie sama płyta. Co z resztą? Łaskawco, zlituj się! Przecież ja nawet nie wiem, co sądzić o zazwyczaj niezawodnej Bożenie Zawiślak-Dolny, a na dodatek nie sposób mi się dziwić, więc się Pan nie dziw. Jeśli jej Romeo wygląda, jak wygląda, a tak właśnie wygląda za sprawą szału twórczego autorki kostiumów Ireny Biegańskiej, to jest, niestety, najzupełniej obojętne, czy Zawiślak-Dolny w ogóle śpiewała. A gdy dodam, że teatralne myślenie reżysera Wojciecha Adamczyka oraz scenografa Pawła Dobrzyckiego jest ściśle na poziomie rzeczonej głuszy, na dodatek doskonale osiemnastowiecznej głuszy, to sądzę, że nie dziwi już Pana mój desperacki gest konsumpcyjny.
Pan mnie nie, ale za to ja Panu się dziwię. I to bardzo. Czy nie wstyd ci, Dobrodzieju, sugerować w ostatnim liście, byśmy w nasze publiczne rozmowy wpuścili odrobinę tzw. recenzenckiego profesjonalizmu. Bój się Boga, człowieku nieszczęsny! Czyż nie wiesz, że nasz teatr dzisiejszy głównie dlatego przeraża, że zawsze może liczyć na tego modelowego orła pseudoprofesjonalizmu, który w istocie nie jest żadnym recenzentem, gdyż jest wytrawnym dłubaczem, który jak usiądzie i zacznie dłubać, to tak długo siedzi i dłubie, aż się dodłubie czegoś akurat nie przerażającego. Jak było w prasie z krakowskim Bellinim? Modelowo właśnie. Lwia część orłów dłubała i dłubała, aż ogłosiła, że oto z wydarzeniem artystycznym mamy do czynienia, ot co! Zaiste - śpiewający w głuszy łoś, to nie byle pętelka, szanowny wykładowco na Wydziale Teatrologii UJ.
Przerażający nasz teatr dzisiejszy zawsze może liczyć na drużynę niezawodnych dłubaczy, w związku z czym, za publiczne pieniądze, całkiem spokojnie przeraża dalej. A na kogo może liczyć przerażony widz? Rzecz jasna - tylko na siebie. Nie wiem jak inni, ja akurat zareagowałam zjedzeniem białego węża z piór. Problem w tym, Doktorze, iż od dłuższego już czasu, w bezpośrednim kontakcie z prężnie rozwijającym skrzydła rodzimym teatrem, stary, klasyczny zestaw gestów rozpaczy i protestu już mi, niestety, nie przywraca równowagi psychicznej. Sen na widowni mnie nie ratuje. Nie pomaga, gdy gwizdy uskutecznię. To samo z rzucaniem pomidorami, ostentacyjnym wychodzeniem w trakcie, z trzaskaniem drzwiami, czytaniem prasy lub chrapaniem. Nic. Zero. Brak równowagi. Dlatego właśnie rzuciłam się publicznie na własne boa. Pomogło. Nie zwariowałam. Kto wie, drogi Panie, kto wie, może klasykę gestów zrozpaczonego teatromana należy już dziś odstawić do lamusa? Może również dla umierających w mękach widzów, całkiem jak dla tryskających życiem teatrów - czas zachowań awangardowych? Trudno mi teraz, na gorąco, zaproponować coś sensownego. Nie wiem, może jednak zbiorowa konsumpcja garderób? Dziś w trakcie spektaklu wszamamy paski bądź szelki! - informowałyby jedne afisze. Dziś buty, jutro spodnie! - oznajmiałyby inne. Nie wiem. Może wielki turniej szachowy? Co Pan na to? Tam, na scenie, artyści sobie coś jak zwykle pitolą, a tu, na widowni, fundamentalna burza mózgów? A może małe lampki kwarcowe i totalna plaża? Nie wiem. Ktoś mi doniósł, że po jednym z wydarzeń teatralnych, właśnie w Teatrze Słowackiego, w garderobie drugiego piętra dyrekcja znalazła dwie prezerwatywy, które już się nie nadawały do użytku. Coś mi jednak mówi, Łaskawco, że ten pomysł może nie chwycić. Co Pan o tym myśli?
Oczywiście - proszę o wybaczenie! Na promocjach naszej książki nie mogłam być, bo wstydu Panu przynieść nie chciałam. Jakże by to wyglądało - Pan, a obok baba nie dość, że stara, to jeszcze się z niej pierze sypie. A fe!
Pańska pełna węża
DOKTOROWA Z WILCZEJ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski