Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Spokój szanują nawet wikingowie

Przemysław Franczak, Falun
Korespondencja. Trzeba zobaczyć Falun, żeby zrozumieć, dlaczego Zakopane z kretesem przegrywało walkę o prawo organizacji narciarskich mistrzostw świata.

Odpowiedzi można się domyślić: jesteśmy sto lat za innymi. A przynajmniej za Szwedami.

Opowieść o tym, czemu Zakopane nie miało szans w wyścigu z Falun, zaczyna się już na lotnisku w Sztokholmie. Przejście z terminalu na kolejową stację zajmuje kwadrans, nie trzeba nawet zakładać kurtki. Wsiadasz do pociągu i po dwóch godzinach z okładem jesteś na miejscu. Nieźle, zważywszy że jadąc samochodem trzeba pokonać 220 kilometrów.

Miasto jest nieduże, urokliwe, pełne typowych szwedzkich czerwonych domów – ten kolor nazywa się zresztą czerwienią faluńską – jednak nie to decyduje o wyjątkowości jego oferty. Tym czymś jest kompleks Lugnet – spełnione marzenie narciarza klasycznego. I nie tylko.

22 kilometry tras do biegów narciarskich (latem rowerowych), wijących się na terenie parku narodowego, dwie nowoczesne skocznie, lodowisko, hala sportowa, dwa baseny, siłownie. W sumie można tu uprawiać podobno aż 57 dyscyplin sportu, miejsce dla siebie znajdą tu nawet miłośnicy jazdy konnej. Do tego olbrzymie parkingi, pełne zaplecze do organizowania wielkich imprez, restauracje.

No i być może najważniejsze, zwłaszcza w czasie mistrzostw – ludzie rozkochani w sportach zimowych.

Może to nie religia, bo my specjalnie religijni nie jesteśmy, ale na pewno styl życia. Narty i łyżwy dla dziecka kupuje się razem z __kołyską – śmieje się Tomas Sundstroem, który oprowadzał nas po Falun.

Widok narciarza z biegówkami w centrum miasta nikogo nie dziwi, tutaj ten sport jest powszechniejszy niż u nas jogging. Zresztą nie tylko ten. Przy wielu domach, na podwórkach stoją hokejowe bramki. Przed jednym z nich mały chłopiec ustawia między słupkami tekturowego bramkarza, wymalowanego w szwedzkie barwy. Zakłada rękawice, bierze kij, krążek i zaczyna z zapałem ćwiczyć. Nic dziwnego, że Szwedzi są wicemistrzami olimpijskimi w hokeju.

Sport kochają nie tylko uprawiać, ale też oglądać. Tuż przy Lugnet znajdują się dwa kempingi. Jest luty, ale w zasadzie ciężko by było wcisnąć szpilkę między kampery i przyczepy. Po prostu – Szwedzi przyjechali na mistrzostwa. Rodziny z dziećmi, emeryci. Rano wychodzą na zawody, z prowiantem, flagami i dzwonkami, wielu z biegówkami, i ustawiają się przy trasach, żeby dopingować zawodników. Nie idą na łatwiznę – maszerują gdzieś daleko w górę, tłumy ludzi schodzą z tras jeszcze kilka godzin po zakończeniu zawodów.

Organizatorzy chwalą się, że sprzedali wszystkie bilety. Dziennie pojawia się tutaj 45 tysięcy ludzi.

Lugnet to po szwedzku spokój. Nazwa pasuje do tego miejsca, choć akurat nie teraz. To w tej chwili jedyne miejsce w Falun, gdzie kwitnie życie nocne. Głównie za sprawą fanów z Norwegii. Samo miasto wieczorami zamiera, na ulicach żywego ducha. Pojęcie ciszy nocnej nabiera tu całkiem nowego znaczenia. Aż dziw bierze, że stąd pochodzi popularny również wśród polskich miłośników ciężkich brzmień zespół Sabaton (co roku latem jest tutaj organizowany – oczywiście w Lugnet – festiwal Sabaton Open Air). Czasem zdarza się tylko, że słychać w środku nocy dochodzące z ulicy dźwięki dzwonków, podobnych do tych, z jakimi po podhalańskich halach biegają owce. Wtedy jednak w ciemno można zakładać, że to jakiś zagubiony norweski kibic szuka drogi do domu. A może lepiej byłoby napisać – do namiotu.

Tak, to nie pomyłka. Obok Lugnet trzy obozy rozbiła licząca kilkaset osób grupa Norwegów. Poprzebierani za wikingów, mieszkają w wielkich namiotach, w sumie jest ich ponad pięćdziesiąt. Konstrukcje tradycyjne, z wyglądu liche i w środku musi hulać wiatr, ale podobno da się wytrzymać. Na drewnianych podłogach poustawiane są łóżka, nie zapomniano też o elektrycznych grzejnikach. Wszędzie wiszą norweskie flagi.

– Dobry śpiwór, wełniane ubranie, coś na rozgrzewkę i śpi się bardzo przyjemnie – puszcza oko Svein Bergheim, który jest pomysłodawcą całego przedsięwzięcia.

W głównym obozie jest kilka barów, oczywiście w namiotach, a nawet jacuzzi, w którym można wziąć ciepłą kąpiel na świeżym powietrzu. W tych mniejszych obozowiskach wygód jest mniej. Tam barów nie mają, gotują sobie sami.

Poczęstujesz się? _– pyta jeden z „wikingów”, pochylony nad garnkami przy kuchence gazowej. Łyżką miesza jakiś gulasz, który nie wygląda jednak zbyt apetycznie. – _Dzisiaj wypadł mój dyżur w kuchni, reszta chłopaków poszła na zawody. A kolacja musi być na czas – tłumaczy.

Atmosfera u Norwegów jest świetna, ich kraj zdecydowanie przewodzi w tabeli medalowej.

To właśnie oni nadają ton zabawie, przy spokojnych Szwedach wyglądają na grupę rozbrykanych dzieciaków. Mają nawet własną orkiestrę, która wieczorami prowadzi pochód do centrum na ceremonie medalowe. Główny instrument to, ma się rozumieć, dzwonki. Potem powrót i impreza trwająca do późnej nocy. Na Lugnet spokój wróci za tydzień.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski