Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Spokojnie, ale czujnie

Redakcja
TADEUSZ JACEWICZ

Z bliska

TADEUSZ JACEWICZ

Z bliska

Głos redaktora w studio warszawskiego radia wezbrał emocją, kiedy w nadawanej na żywo audycji o przyjęciu Polski do
NATO zapytał wysłannika do USA: "Czy rozszerzenie Paktu budzi wielkie zainteresowanie amerykańskich dziennikarzy"? Rozmówca po drugiej stronie linii wyraźnie był chłodniejszy. "Nie - odpowiedział - w Independence są głównie dziennikarze czescy, węgierscy, kilku Polaków. Amerykanie nie planują bezpośrednich transmisji". Lekko zawiedziony gospodarz audycji w Warszawie szybko zajął się gościem w studio, który zaprezentował już właściwy entuzjazm wobec sprawy.
Rzeczywiście był to moment historyczny. Inne są jednak miary historii w USA, supermocarstwie prowadzącym globalną politykę, dla którego NATO jest ważnym, lecz nie jedynym jej elementem, a rozszerzenie Paktu istotną, ale nie przełomową decyzją. Odmiennie patrzy się na świat z Waszyngtonu i z Warszawy. Warto o tym pamiętać, żeby nie ulegać iluzjom i nie miotać się między entuzjazmem i przygnębieniem. To, że konferencja prasowa Moniki Lewinsky zgromadziła znacznie więcej ekip telewizyjnych niż podpisanie aktu przyjęcia Polski i dwóch innych państw do NATO, jest naturalne. Takie są prawa wolnego rynku, w tym przypadku prasowego, którego NATO ma bronić jako ważnego mechanizmu świata demokracji i wolności. Możemy starać się kształtować ten rynek, ale nie rozpaczajmy, jak okaże się niezgodny z naszymi marzeniami. Trzeba po prostu zmienić marzenia i operować konkretami, bo te łatwiej tam sprzedać.
Uroczystość w dniu 12 marca 1999 roku w bibliotece Trumana w Independence otworzyła nam drzwi do świata, który słabo znamy. Jest to świat globalnej polityki, w którym liczą się tylko interesy, wyłącznie interesy. Nie mają one wiele wspólnego z potocznie pojmowaną moralnością czy uczciwością. Mogą być z tymi kryteriami zgodne, ale niekoniecznie. Żadnej oceny moralnej nie wytrzymuje decyzja Brytyjczyków, którzy tuż po wojnie wydali w ręce Stalina kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy i ich rodzin z dywizji kozackich, walczących najpierw po stronie Niemców, później przeciwko nim. Stało się to już wtedy, kiedy Londyn nie miał złudzeń co do prawdziwych intencji Moskwy i jej agresywnej ideologii, na kilka miesięcy przed mową Churchilla w Fulton, gdzie proklamował on zimną wojnę. Stalin oczywiście gwarantował bezpieczeństwo przekazywanych mu Kozaków (przedtem okłamanych przez Anglików co do ich dalszych losów). Wszystkich wymordowano. Ale interes Londynu nie przewidywał drażnienia "wujka Joe".
Dawne to czasy. Teraz być może jest lepiej. Na wszelki jednak wypadek trzeba dokładnie wiedzieć, jakie są interesy tych, którzy znaczą więcej w NATO - i dbać o to, żeby nasze priorytety były z nimi zgodne. Wtedy łatwo nam będzie znaleźć przyjazne ucho, gotowe nas wysłuchać i decydentów, którzy uwzględnią nasze postulaty. Trzeba też umieć je sformułować, bo zmaterializowany świat zachodni dobrze reaguje na precyzyjne propozycje, źle natomiast przyjmuje pełne emocji i historycznych wywodów przemówienia.
Kiedy opadnie ogólna euforia, związana z podpisaniem Karty Atlantyckiej, zaczną się konkrety. Świadomość tego mąci mi radość, jaką odczuwałem łącznie z redaktorem Polskiego Radia w piątkowy wieczór. Tak się jakoś stało, że przy ogólnym deficycie talentów na naszej scenie politycznej prawdziwa klęska panuje w polityce zagranicznej. Są tam może dwie - trzy osoby, które jako tako dają sobie radę w świecie. Reszta to galeria płomiennych serc i prowincjonalnych mózgów. Wysłanie takich ludzi do boju o pozycję międzynarodową Polski, którą przyjęcie do NATO jednocześnie umocniło i skomplikowało, to ryzykowna operacja.
Nasza pozycja międzynarodowa umocniła się, bo NATO to ekskluzywny klub i potężna organizacja, która budzi respekt. Ta organizacja wymaga jednak nie tylko sprawnego wykonywania wspólnych decyzji, ale i wkładu w myślenie, prowadzące do ich podjęcia. Naszym wkładem politycznym, intelektualnym i praktycznym musi być budowanie dobrych stosunków ze Wschodem, głównie z Moskwą i Kijowem. Rosja "z rozpędu" postrzegana jest jako potencjalny wróg, bo tak było przez prawie 50 lat istnienia NATO. Jest to jednak postawa, która nawet w Waszyngtonie budzi wątpliwości. Jeśli uda nam się przyczynić do "znormalizowania" Rosji w sensie usprawnienia państwa, zreformowania gospodarki, pohamowania fali przestępczości, która rozlewa się na świat, będziemy cenionymi partnerami. Jeśli będziemy tylko wykonywać dyrektywy z Brukseli, uśmiechając się przymilnie i szurając służbiście nogami, będziemy ubogim krewnym. Takich traktuje się uprzejmie, ale z dystansu. Komplikowanie stosunków Zachodu z Rosją będzie zaś przyjmowane zdecydowanie źle.
Pierwszym testem naszej sprawności w nowych warunkach będzie szczyt NATO w Waszyngtonie. Tam, w końcu kwietnia, sojusz ogłosi Nową Koncepcję Strategiczną, która, jak sądzę i mam nadzieję, uwzględni oczywiste fakty. Najważniejszym z nich jest zniknięcie Związku Radzieckiego i upadek komunizmu, który groził destabilizacją podstaw świata zachodniego. Wolnemu, jak to dawniej nazywano, światu nie grozi dzisiaj zmasowany atak pancernych zagonów Układu Warszawskiego i uderzenia taktycznej broni atomowej. Dzisiaj ludzkości grozi terroryzm, broń atomowa w rękach szaleńca, fale mafijnej zbrodni i ataki na podstawy ekonomiczne świata.
O tym wszystkim powinniśmy pamiętać, prezentując nasze możliwości Paktowi Północnoatlantyckiemu. W tych dniach, które upłynęły od uroczystości w Independence, wielokrotnie słyszeliśmy, że "teraz już możemy spać spokojnie". Tak, spokojnie, ale i czujnie. Żeby nie przespać szans, jakie teraz mamy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski