Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Spokojny Amerykanin"

Redakcja
WŁADYSŁAW CYBULSKI: Zapiski kinomana

   Graham Greene (1904-91), pisarz angielski, był zawsze kochany przez kino. Wielekroć dostarczał swoimi powieściami materiału fabularnego, nierzadko sensacyjnego. Według jego własnego określenia, niektóre miały charakter wręcz "rozrywkowy", choć głównie łączył analizę psychologiczną z problematyką religijno-moralną, opartą na światopoglądzie katolickim ("Trzeci człowiek", "Nasz człowiek w Hawanie", "Tajny agent" itd.). Przenoszone były chętnie na ekran, nawet dwa razy, jak np. "Spokojny Amerykanin", sfilmowany już w r. 1958 przez Josepha Mankiewicza z wybitnym aktorem brytyjskim, sir Michaelem Redgrave’em.
   Z początkiem lat 50. Greene przebywał w Indochinach i ten pobyt właśnie zaowocował książką zekranizowaną teraz ponownie. Zrealizował tę adaptację australijski reżyser Phillip Noyce, którego kolejny film pt. "Polowanie na króliki" - o dzieciach aborygenów - widnieje obecnie na afiszach naszych kin. Zatroszczył się on przede wszystkim o ciężką atmosferę spowijającą Sajgon w 1952 r., duszną od upału, oparów nad rzeką, mgieł i dymu artyleryjskiego - w ciemnych, a nawet mrocznych zdjęciach Christophera Doyle’a. Nie milknie ani na moment oparta na wschodnich motywach muzyka Craiga Armstronga.
   Romans w trójkącie. Przez dłuższy czas odbiera się go jako dysonans. Wokoło toczą się walki, wybuchają granaty, padają okaleczone ofiary, młoda kobieta tuli do piersi nieżywe już dziecko, które zasłania słomkowym kapeluszem przed kamerą... - a tu dwaj panowie gawędzą sobie w najlepsze, jak podzielić się względami hostessy. I akurat wtedy, kiedy już-już ogarnia nas z tego powodu zniecierpliwienie, punkt ciężkości przesuwa się na skomplikowany splot interesów politycznych: Francuzów, Amerykanów, wietnamskich generałów, lokalnych komunistów. I znów w finale odradza się wątek miłości.
   Oto trio. Zacznijmy od dziewczyny - to chodząca gracja! Piękna Do Thi Hai Yen o smukłej sylwetce porusza się z wdziękiem leniwego kota, mówi w sposób spowolniony i biernie przechodzi z rąk do rąk. Tytułowego Amerykanina zagrał świetnie Brendan Fraser o dobrodusznej twarzy zakochanego amanta, lekarza okulisty z pokojowej misji medycznej ("to spokojny, bardzo spokojny człowiek" - mówi się o nim sarkastycznie), który dopiero później odsłoni swoje prawdziwe oblicze agenturalne. To bodaj najlepsza rola 33-letniego aktora spośród jego dotychczasowych, mało ważnych i przeważnie komediowych wcieleń filmowych.
   Na koniec - ale na pierwszym planie - kreacja: Michael Caine, londyńczyk, "angielski w każdym calu", gra brytyjskiego korespondenta wojennego (nawiasem mówiąc, aktor ma za sobą dwa lata służby wojskowej w Korei). Ekstrarola, ekstraklasa. Mocno już niemłoda, zmęczona twarz, z podkrążonymi oczami i półprzymkniętymi, ciężkimi powiekami - co któryś z zachodnich magazynów nazwał "spojrzeniem krokodyla" - wyraża zarówno gorycz starzenia się, jak arogancki cynizm, flegmę i opiumowe zaczadzenie, zazdrość o młodszego rywala, wreszcie dwuznaczne decyzje. Caine jest właśnie mistrzem od ukazywania i... ukrywania sprzecznych emocji.
   Niestety, pomimo nominacji nie dostał zasłużonego Oscara za tę rolę; przedtem był już dwukrotnie laureatem nagrody Akademii ("Hannah i jej siostry"). Film "Spokojny Amerykanin" zmontowany został dosłownie w przeddzień ataku terrorystycznego na nowojorskie centrum, po którym dystrybutorzy przestraszyli się ryzyka premiery i opóźnili ją o rok - w obawie przed "antyamerykańską alergią" tkwiącą już w samej prozie Grahama Greene’a. Z deszczu pod rynnę, bo konfliktu irackiego jeszcze nie przewidziano... Co przy tym ciekawe - problematyka wywiadowczo-szpiegowska prowadzona jest w filmie niejasno i bez temperamentu.
   Trudno oceniać adaptacyjną wierność wobec powieści, jeśli nie ma się jej świeżo w pamięci, ale wersja filmowa pewnie się z nią rozmija. Na przykład osłabieniu uległy wątki religijne, choć oczywiście pozostały wybory i oceny moralne. "Powieść Greene’a była dla nas Biblią" - wspomina David Halberstam z "New York Timesa", który w r. 1964 otrzymał nagrodę Pulitzera za swoje krytyczne raporty z Wietnamu. Od filmu była po prostu bogatsza w niepokojące treści, tak jak my wiemy dziś więcej niż niegdyś o rozwoju sytuacji w tym newralgicznym rejonie świata.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski