Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Spokojny koniec, migotliwy początek

Paweł Głowacki
Salony. Pierwszy pan jest panem właśnie, panem bez mała dostojnym (Tadeusz Zięba). Bardzo wysoki, arystokratycznie szczupły, o głosie mocnym, niskim i czystym, falującym niespiesznie, bezlitośnie, bez zbędnych wybuchów, nagłych szeptów lub jazgotów.

Mądry pan, w gestach i brzmieniach wysmakowany jak człowiek, co obszedł kulę ziemską, oddzielił ziarna od plew i dobrze wie, że świat, zwłaszcza miłość, jest goryczą lepką, nieusuwalną, z którą wszystko, co można uczynić, to przyjąć ją, pogodzić się.

W chwilach, kiedy milczy, na drugiego pana (Grzegorz Mielczarek), który jest samą frenezją, który dopiero zaczyna, zdumiony, obwąchiwać rzeczywistość, uczyć się skoków serca, smakować rozczarowania – patrzy z wyrozumiałością i cienkim uśmiechem. Jakby wciąż radził: „Spokojnie, młody, spokojnie, uwierz – i tak nic nie da się zrobić, wystygnie, co gorące, wyblakną kolory, zostanie tylko długi zmierzch”. I nie inaczej mówi, gdy przychodzi czas na jego głos.

Tak był rozpięty ostatni Salon Poezji, na którym Zięba i Mielczarek czytali kolejną partię „Sonetów” Williama Szekspira. Przypomina się stare przekonanie Jana Kotta, że twórca „Hamleta” tkwi pomiędzy „Sonetami” właśnie a elegijną doskonałością „Burzy”. Zięba ma coś z Prospera, tego maga, który strzepnął z siebie tanie złudzenia co do świetności człowieka i mocy sztuki każdej. A obok niego Mielczarek jak cudowni wariaci szekspirowscy - opętany Makbet, bardziej niż najczarniejsze diabły cyniczny Ryszard III, albo Otello, którego przerosło własne jego serce.

Palce drugiego nie są w jego władaniu, jakby oddzieliły się od niego i same lepiły coś z powietrza. Nie tylko palce. Oczy, uśmiechy, intonacja, której wykres byłby stromą sinusoidą, gdzie na szczytach buzują jazgoty ściśniętego gardła a w dolinach tłoczą się dygoczące szepty, to i cała reszta. Otóż wszystko, co jest nim, zdaje się być poza nim.

Żarliwy, w nastrojach zupełnie nieprzewidywalny, zdolny do błyskawicznego wykreowania emocjonalnych teatrzyków wszelkiej maści, jest magmą energii, co jej nie są w stanie okiełznać nawet stare pieśni kontratenora Łukasza Dulewicza, podawane przy klawesynowym akompaniamencie Jana Baciaka. Tu pomóc może tylko czas. Kiedyś drugi może będzie pierwszym. Trzeba czekać, spokojnie, spokojnie jak pierwszy.

I uwierzcie, kiedy zdarzają się Salony takie jak ostatni, tak rozpięte, tak wysmakowane – czeka się świetnie. A później, po ostatniej frazie, ostatniej nucie, duży żal, że to już koniec.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski