Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Spór na środku drogi

Redakcja
Międzynarodowa droga S-94 nie jest budowana dlatego, że dwie gminy nie mogą uzgodnić jej przebiegu

ADAM MOLENDA

ADAM MOLENDA

Międzynarodowa droga S-94 nie jest budowana dlatego, że dwie gminy nie mogą uzgodnić jej przebiegu

Transeuropejski korytarz ma wąskie gardło w najgorszym z możliwych miejsc - przed granicą, z obu zresztą jej stron. Sądząc z terminów zapisanych w umowach międzynarodowych, zmiany mają już charakter... zaawansowanej miażdżycy, a więc wkrótce może być znacznie gorzej.

   Tymczasem presja transportowa na największe z polsko-słowackich przejść granicznych w Zwardoniu nasila się z dnia na dzień. Nie chodzi tylko o początek kolejnego sezonu urlopowego. Ostatnio polsko-słowacka komisja wnioskowała, spotykając się z pełnym zrozumieniem państwowych władz, o umożliwienie przejazdu w tym miejscu ciężarówek ważących do 7,5 t.
   Nie ustają protesty mieszkańców, od Zwardonia po Bielsko-Białą. Ostatnio do konfliktu włączyli się również ekolodzy. Najdziwniejszy pat panuje jednak w środkowej części planowanej trasy, gdzie dwie gminy: Buczkowice i Łodygowice, od czterech lat nie potrafią uzgodnić położenia nowej trasy, mimo przedyskutowania kilkunastu wariantów jej przebiegu.
   - Mnie się wydaje, że pośrednio jest to na rękę zarówno decydentom wysokiego szczebla, jak inwestorowi - mówi Tadeusz Handerek, wójt Łodygowic. - Przedstawia się nas jako pieniaczy, paraliżujących międzynarodową komunikację, a tymczasem prawda jest taka, że państwa na tę drogę ciągle nie stać.

Efekt konfliktów

na szlaku wiodącym ku Słowacji jest taki, że dawną stolicę województwa łączy z granicznym Zwardoniem blisko sześćdziesięciokilometrowa, jednojezdniowa droga, przecinająca wiele miejscowości, których mieszkańcy, nękani coraz bardziej rosnącym ruchem samochodowym, ślą protesty gdzie się da, rządu i prezydenta nie wyłączając.
   - Od lat powtarzam, że arteria do granicy pozostawia u nas tylko śmieci, smród spalin i zrujnowane budynki - twierdzi Dariusz Kocierz ze Stowarzyszenia na rzecz Rozwoju Wsi Laliki. - Prawda jest taka, że mimo szumnych zapowiedzi wojewodów i ministrów, nic na tej inwestycji nie zyskaliśmy. Nie było i nie ma miejsc pracy dla tutejszych, ciężki sprzęt zniszczył istniejące drogi, a tysiące samochodów przejeżdżających tędy w komunikacji międzynarodowej powoduje, że pękają nasze domy.
   Droga ekspresowa S-94, która ma prowadzić od Bielska-Białej przez Żywiecczyznę do Zwardonia, zawsze postrzegana była jako szlak konkurencyjny wobec ostatniego odcinka drogi krajowej nr 1 z Bielska do Cieszyna, oraz, choć z innego powodu, konkurent trasy Kraków - Chyżne.
   Doprowadzenie czteropasmówki do Cieszyna wydawało się korzystne zarówno z punktu widzenia Górnoślązaków, jak mieszkańców Krakowa, którzy tędy właśnie, korzystając z płatnego odcinka autostrady do Katowic, zyskaliby najszybsze połączenie samochodowe z Czechami, południowymi landami Niemiec, Szwajcarią i Francją. Przez kilka lat panowało nawet przekonanie, że skoro Polski i tak

nie stać

na autostradę Północ-Południe, to funkcję tej arterii może pełnić obecna "gierkówka" z przygranicznym czteropasmowym odcinkiem, który należy szybko wybudować. Kiedy doszło jednak do nowego podziału administracyjnego kraju, lobby katowickie, zasiadające w poprzednim rządzie, przeforsowało decyzję o rozpoczęciu budowy "P-P", oczywiście wiodącej przez Śląsk. Wtajemniczeni powiadają, że dziś przebąkuje się o potrzebie dokończenia drugiej jezdni pomiędzy Bielskiem a Cieszynem wyłącznie dlatego, że obecny marszałek województwa śląskiego Jan Olbrycht codziennie dojeżdża z Cieszyna do Katowic i z powrotem.
   Chyżne co prawda straciło na rzecz Zwardonia, na skutek międzynarodowych ustaleń oraz rozpoczętych już inwestycji, szansę na największe przejście na polsko-słowackiej granicy, ale "zakopianka" musi być zmodernizowana, i to w stosunkowo krótkim czasie. Dlatego też z punktu widzenia możliwości budżetowych szlak do Zakopanego nadal jest konkurencyjny wobec ekspresówki Bielsko - Zwardoń.
   Słowacy od lat ze zdumieniem patrzą na to, co dzieje się na beskidzkiej drodze S-94. Dla nich szybki szlak z Bratysławy przez Zwardoń, Katowice i Warszawę do Trójmiasta, z rozgałęzieniami po polskiej stronie na wschód i zachód, to gospodarcza droga życia.
   Kiedy przed siedmiu laty premierzy Oleksy i Mecziar podpisali umowę o budowie ekspresówki z Bratysławy do Gdańska, Słowacy wzięli się ostro do roboty. Dlatego możemy jeździć już wspaniałą, czteropasmową drogą pomiędzy Bratysławą a Żyliną i trwają prace przy ostatnim jej odcinku, wiodącym do polskiej granicy.
   W Polsce inwestycja od początku prowadzona była na zasadzie prowizorycznego chciejstwa. Ponieważ szybko okazało się, że na S-94

nie ma środków,

wymyślono określenie jakby prosto z kabaretu: "jednojezdniowa droga ekspresowa" i zaczęto łatać nawierzchnię, co zresztą należało zrobić już dawno. Potem udało się załatwić wsparcie z międzynarodowego funduszu Phare, ale belgijska firma, która wygrała przetarg, przekraczała ustalone terminy i psuła robotę tak koszmarnie, że kto żyw wnosił na nią skargi. Wtedy podniosły się protesty samorządów narzekających na uciążliwości związane z budową, wynikające z bezceremonialności inwestora oraz wykonawcy.
   Ostatnio publicznie omawiano problemy związane z budową S-94 w lutym bieżącego roku, w bielskim ratuszu. Po raz kolejny apelowano do władz Łodygowic i Buczkowic, by przyjęły wreszcie któryś z wariantów przebiegu trasy.
   - Każdy z tych dwóch samorzadów ma doskonałą koncepcję położenia drogi ekspresowej, tyle że w sąsiedniej gminie - mówił Krzysztof Raj, dyrektor Oddziału Południowego Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. - Ostateczny wariant, który przedstawiliśmy, jest propozycją najbardziej kompromisową z możliwych.
   - Od wielu miesięcy wszelkie poczynania związane z ekspresówką praktycznie zamarły - mówi Stanisław Lach, wicestarosta żywiecki. - Na odcinku Bielsko - Żywiec nie dzieje się nic, głównie ze względu na spór pomiędzy Łodygowicami a Buczkowicami.
   Można przypuszczać, że tak będzie aż do zbliżających się wyborów.
   - Sytuacja jest bardzo napięta - twierdzi Zbigniew Majcherczyk, wójt Buczkowic. - Doszło do publicznych oskarżeń pod adresem moim i radnych, że zdradzamy interesy mieszkańców gminy, mimo że optujemy za wariantem, w którym wyburzeń będzie jak najmniej.
   Sporny odcinek ma długość 1,5 km i leży w Rybarzowicach, na zakręcie, przy którym usytuowane są dwie stacje benzynowe i tartak. W ostatecznym wariancie miałoby zniknąć około 20 domów.
   - W trakcie wcześniejszych uzgodnień niepotrzebnie narobiono złej krwi - przekonuje Kazimierz Górny, mieszkaniec Rybarzowic. - Inwestor przedstawił na przykład taki wariant trasy, który przecinałby Rybarzowice na połowę, a wyburzenia dotknęłyby akurat te rodziny, które przed ponad trzydziestu laty wysiedlono z terenu, gdzie znajduje się teraz Jezioro Żywieckie.
   Problematyczne są rozmiary strefy ochronnej wokół drogi. Najpierw mówiono o 100 metrach, teraz przebąkuje się o 200. - Niech mi wypłacą porządne odszkodowanie, to nie będę protestował - denerwuje się jeden z właścicieli posesji. - Wolę postawić dom gdzie indziej niż mieszkać tam, gdzie będzie wieczny hałas i smród spalin.
   Buczkowice to młoda gmina, minęło dopiero nieco ponad 10 lat od czasu, gdy odłączyła się od Szczyrku. Poczynają tu sobie

wcale prężnie,

sądząc z nowych, okazałych budynków użyteczności publicznej, niezłych dróg, przynajmniej tych ważniejszych, oraz obfitej oferty Gminnego Ośrodka Kultury. Z drogą wiąże się tutaj duże nadzieje.
   - Ekspresówka otworzy gminę dla inwestorów - słyszę. - W rejonie pierwszego zjazdu już przeznaczyliśmy cały teren pod usługi i zapraszamy chętnych z kapitałem.
   W Łodygowicach entuzjazm sąsiadów traktują z ironiczną rezerwą. - Radni Buczkowic podjęli uchwałę akceptującą taki przebieg drogi, że na spornym odcinku musiałaby być budowana kosztem wyburzeń prawie wyłącznie na naszym terenie. Dlatego podjęliśmy uchwałę, że nie zgadzamy się na taki wariant.
   W Buczkowicach nie pozostają dłużni: - Nie trzeba byłoby burzyć dzisiaj domów, i to nowych, gdyby władze Łodygowic, wbrew prawu, nie wydawały zezwoleń na budowę w pasie ochronnym istniejącej drogi.
   Spór wydaje się należeć do śmiesznych i strasznych. Słowacy niedługo zakończą budowę czteropasmówki z Bratysławy do Zwardonia. A polska międzynarodowa droga S-94 nie jest budowana dlatego, że dwie gminy nie mogą uzgodnić jej przebiegu. Zwłaszcza teraz, w obliczu wyborów, bo przecież samorządowcom jest tak dobrze, że chcą rządzić kolejną kadencję, więc liczą głosy wyborców co do jednego. Władze obu gmin powiadają po cichu, że przyszłym poszkodowanym trzeba przemówić do kieszeni. Poza tym samorządy chciałyby, żeby inwestor, nie czekając na ich zgodę, rozpoczął procedury wywłaszczeniowe. Wtedy ludzka złość skupiłaby się na drogowcach...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski