Sporty bez filtra. Ostatni taki taniec. Jordan znów rządzi

Przemysław Franczak
Przemysław Franczak
To dzieło wybitne. Zapewne jeden z najlepszych sportowych filmów dokumentalnych w historii. Napisałbym bez wahania - zdecydowanie najlepszy, gdyby nie jego wada wrodzona. Dla niektórych kluczowa, dla innych – bez znaczenia. Michael Jordan odsłonił się tutaj jak nigdy dotąd, ale jednak mógł to zrobić na swoich zasadach.

„Ostatni taniec”, wyprodukowany przez ESPN, a pokazywany też na Netfliksie, wypełnia w ostatnich tygodniach pandemiczną tęsknotę za wielkim sportem. Stacja, po trosze z powodu błagań znudzonych siedzeniem w domach kibiców, a po trosze dzięki odpowiedniemu wyczuciu koniunktury, przyspieszyła premierę wyczekiwanego obrazu. 10-odcinkowa historia ostatniego mistrzowskiego sezonu legendarnych Chicago Bulls (reżyser dysponował pięciuset godzinami unikatowego materiału!), a tak naprawdę historia niezwykłej kariery Jordana, bije rekordy popularności. W Polsce również - w końcu w latach 90-tych Bulls, a szerzej cała NBA, byli i u nas socjologicznym fenomenem. Swoją drogą, czyż to też nie jest doskonały pomysł na dokument?

W produkcję filmu zaangażowana był jedna ze spółek Jordana, Jump23, co zostało dyskretnie pominięte w napisach końcowych. Sam MJ miał prawo kolaudacji materiału, zresztą to jego zgoda w 2016 roku na upublicznienie starych nagrań była początkiem pracy nad dokumentem. Ten będący strukturalnym i technicznym majstersztykiem obraz nie jest jednak wbrew pozorom hagiografią wybitnego koszykarza, być może najbardziej znaczącej postaci w dziejach sportu. To portret herosa o niepodlegającej dyskusji sportowej klasie, ale z pęknięciami. Jordan z cenzorskich możliwości korzysta z rozwagą, ale też bez przesady. Dba, by rysy zbyt głębokie nie były, a jego motywacje zrozumiałe, jednak nie ucieka od trudnych tematów (hazard). Nawet jeśli ostatecznie je bagatelizuje, a wnikliwy widz czuje, że można (trzeba) było zajrzeć głębiej.

To wszystko – także skrajnie jednostronnie i chyba nieuczciwie przedstawiona postać Jerry’ego Krause, generalnego menedżera Bulls – nie kłóci się jednak z entuzjastycznymi recenzjami.

Bo przede wszystkim jest to film o żądzy zwyciężania i pewnej formie opętania. O ambicji, którą wielu uznałoby za chorą. O drodze do doskonałości. O źródłach sukcesu. O szalonych wymaganiach zawodowego sportu. O wyrzeczeniach. O kulisach, czasem zabawnych, czasem szokujących, czasem do bólu zwyczajnych. O koszykówce.

I wreszcie - to film o ostatnim takim tańcu. Takiej skali zjawisko paranormalne jak Jordan i Bulls za naszego życia już bowiem raczej nie wystąpi. A teraz dostaliśmy szansę, by przyjrzeć mu się jeszcze raz. Tym razem z bliska. Bliżej podejść się nie dało.

TUTAJ ZNAJDZIESZ INNE FELIETONY Z RUBRYKI "SPORTY BEZ FILTRA"

Adam Matysek na Gali PKO BP Ekstraklasy

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na Twitterze!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na Twiterze!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski
Dodaj ogłoszenie