Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Spotkanie z tajemnicą

Redakcja
Fot. Monolith
Fot. Monolith
Na ekrany kin wszedł film "Generał Nil" Ryszarda Bugajskiego z Panem w roli tytułowej, opowiadający o procesie i śmierci generała Augusta Emila Fieldorfa, legendarnego dowódcy Kedywu AK, pierwszego emisariusza rządu londyńskiego, zamordowanego po wojnie przez komunistów...

Fot. Monolith

ROZMOWA. OLGIERD ŁUKASIEWICZ o pracy nad rolą generała "Nila"

- Po dwunastu latach znów zagrałem wielką rolę filmową... Byłem na spotkaniu w ambasadzie amerykańskiej, gdzie Andrzejowi Wajdzie wręczano Nagrodę im. Czesława Miłosza. W pewnej chwili podszedł do mnie Ryszard Bugajski i powiedział: "To ty. To są te same oczy. Zagrasz w moim najnowszym filmie". I tak to się zaczęło. Jestem bardzo szczęśliwy, że przyszło mi się zmierzyć z postacią człowieka niezłomnego, dla którego honor nie miał ceny.
Człowieka - legendy, o którym tak naprawdę niewiele wiemy. Czy udało się Panu choćby dotknąć prawdy o generale?
- Z temperamentu nie jestem ani wojskowym, ani sportowcem, jakim był Fieldorf. Udało mi się jednak nauczyć żołnierskiej musztry. A poważnie mówiąc - spotkanie z generałem to spotkanie z tajemnicą. Do końca nie dowiemy się o nim prawdy. Jedną z jego tajemnic była decyzja o pozostaniu w kraju, choć wiedział, że zachodni alianci oddali wschód Europy Stalinowi i jakie mogą być tego konsekwencje. A jednak pozostał tu, gdzie byli jego podkomendni. Był człowiekiem bardzo złożonym, o wielu twarzach, pseudonimach. Ktoś go zapamiętał w mundurze kolejarskim, ktoś inny widział go w wytwornym angielskim trenczu w Skarżysku, jeszcze inny pamięta go jako skromnego urzędnika przechodzącego przez skrzyżowanie Rakowieckiej i Puławskiej, gdyż niedaleko mieszkał, na Kazimierzowskiej. Człowiek - tajemnica.
Kiedy pierwszy raz spotkał się Pan z historią generała "Nila"?
- Pierwsze informacje o nim uzyskałem podczas warszawskiego sporu o nazwę ulicy Bieruta - przemianowano ją w końcu na ulicę generała Fieldorfa. Wtedy dowiedziałem się, że był szefem Kedywu AK. Ale to nie przemówiło do mojego serca, nie przełożyło się na moją wyobraźnię ukształtowaną na lekturze powieści "Kamienie na szaniec" Aleksandra Kamińskiego, opowiadającej o akcji pod Arsenałem, pod Wawrem, batalionach "Zośka", "Parasol". Nie wiedziałem, że to właśnie Fieldorf za nimi stał, że także dowodził słynnym zamachem na Kutscherę. Dopiero przygotowania do filmu otworzyły mi oczy na tę postać. Wspaniałego człowieka, urodzonego w Krakowie.
Obłożył się Pan lekturą przed zdjęciami?
- Przede wszystkim przeczytałem 1000-stronicową monografię autorstwa bratanicy generała Marii Fieldorf i jej męża Leszka Zachuty. Poza tym czytałem relacje żony Janiny, prokuratora będącego świadkiem egzekucji, czy też tekst prof. Kuleszy na temat sądowego mordu stalinowskiego, jakiego dokonano na generale. We wspomnianej monografii zaznaczyłem zdania, które mogły mnie zainspirować podczas pracy, bo przecież chciałem również pokazać prywatność Fieldorfa, dotrzeć do tego, jakim był człowiekiem. Wiemy, że nie lubił wojskowych formalności, koszarowego drylu. Był człowiekiem czynu, znakomitym oficerem frontowym, najpierw w Legionach, potem w wojnie z bolszewikami, w walce podziemnej, natomiast nie przywiązywał większej wagi do nieprzyszytego guzika, niewyczyszczonego munduru czy do oddawania honorów. Sam miał nawet sprawę o to, że komuś honorów nie oddał. Mimo skrupulatnego zbierania wiedzy nie chciałem jednak spotkać się z córką generała - bałem się tej konfrontacji, by nie podjąć psychicznie jakichkolwiek zobowiązań wobec rodziny bohatera. Potraktowałem go już jako legendę i mit. A inspiracji w budowaniu postaci szukałem też we własnym kręgu rodzinnym; jako dziecko widziałem wuja, który wyszedł z ubeckiego więzienia, wychudzony, chory na gruźlicę, palący dziesiątki papierosów. Ale pełen humoru i kochający dzieci. Takie obrazy przywoływałem, by przybliżyć sobie Fieldorfa, budować tę postać najprostszymi środkami.
Spotkania z postaciami legendarnymi i mitycznymi to Pańska specjalność zważywszy Pańskie artystyczne związki z romantycznymi i młodopolskimi bohaterami...
- Fieldorf był racjonalistą, mocno stąpającym po ziemi, a jednocześnie o rodowodzie romantycznym. W nim mieszczą się wszystkie duchy z Krakowa, Krakowa, w którym Wyspiański stwarzał wizje romantyków na scenie Teatru im. J. Słowackiego. W wyniku dojrzewania i wojskowego doświadczenia rósł w Fieldorfie pragmatyzm, nabierał skuteczności działania. Miary losu tego człowieka dopełnia jeszcze Sybir, gdzie był zesłany. Męczennik narodowej sprawy - takiego Polaka, dręczonego, prześladowanego widział i opisywał Mickiewicz w "Dziadach". To są duże słowa, a my staraliśmy się pokazać człowieka. Nie tylko w służbie narodu, ale i w kręgu rodzinnym.
Które ze scen filmu były dla Pana najtrudniejsze?
- Wrzucania do celi zalanej wodą, gdyż za każdym razem uderzałem głową o ścianę. Także powitanie z żoną po powrocie ze zsyłki - bardzo wzruszająca dla mnie scena. A poza kadrem: jechaliśmy samochodem, kiedy siedzący obok mnie konsultant z IPN powiedział nagle: "Człowiek przechodzący wraz z tą starszą panią przez jezdnię to uczestnik zamachu na Kutscherę, pseudonim »Miś«, ostatni żyjący". Przejmująca konfrontacja historii z teraźniejszością.
Zebrał Pan już pierwsze recenzje - są znakomite.
- Dużo dobrego powiedziała prasie córka generała - to dla mnie bardzo cenne. Oby poszukujący wartości i zasad młodzi widzowie, dla których ten film był przede wszystkim robiony, odebrali go jak najlepiej.
Rozmawiała: Jolanta Ciosek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski