Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Spowiedź Stanisława Tyczyńskiego: Jeżeli kogoś zawiodłem, to siebie

Rozmawiają Urszula Wolak, Łukasz Gazur
MAREK WISNIEWSKI /PULS BIZNESU/FORUM
- Gdybym był biznesmenem, nie porywałbym się na szaleństwa i nie inwestował w Polsce w filmową wytwórnię - mówi Szef Alvernia Studios. Nam opowiada o tym, dlaczego wygasza działalność wytwórni, co poszło nie po jego myśli i że nadzieję widzi... nad Morzem Śródziemnym.

- Jest Pan rozczarowany czy zaskoczony?

- Czym?

- Stanowiskiem Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, który w przesłanym do nas komentarzu odnośnie sytuacji w Alvernia Studios stwierdził, że współpraca z wytwórnią przebiegała "bez zarzutu", a o waszych problemach i możliwym zamknięciu studia filmowego dowiaduje się z mediów.

CZYTAJ TAKŻE: Miałeś chamie złoty róg, czyli Rybczyński o Alvernia Studios

- Nie jestem zaskoczony. Tkwimy w tej sytuacji od lat. Z nikim z PISF-u nie utrzymuję żadnego kontaktu. Stąd zaskakujące jest stwierdzenie o "wzorowo układającej się współpracy". Chyba, że za jej dotychczasowy efekt należy poczytać odrzucenie przez PISF wszystkich siedmiu projektów filmowych, które studio zgłosiło do dofinansowania. Co absurdalne, z raportów z posiedzeń komisji przyznających dotacje wynika, że główną przeszkodą do dofinansowania jest fakt, że Alvernia Studios jest polskim podmiotem i nie należy - zdaniem PISF-u - wspierać jego rozwoju, ponieważ złożone projekty mają potencjał
osiągnięcia sukcesu głównie na rynku amerykańskim.

- Myśli Pan, że to właśnie brak dotacji ze strony PISF-u spowodował dzisiejszą sytuację Alverni? Bo to chyba jednak zbyt duże uproszczenie.

Zobacz również:
Świat filmu nie zna litości >>

- Sytuacja jest złożona. Pierwszy problem widzę w braku dotacji, drugi - chyba ważniejszy - w braku odpowiednich uwarunkowań prawnych w naszym kraju. Chodzi dokładnie o ulgi podatkowe, tzw. Tax Incentives, Tax Back. Polska jest jednym z ostatnich krajów europejskich, który nie wprowadził ich, wzorem Chorwacji, Czech, Litwy czy Węgier, w żadnym wymiarze.

Tymczasem w niektórych państwach w Europie takie ulgi sięgają nawet 30 proc., a w Nowej Zelandii czy Kanadzie - nawet 40 procent. Brak inicjatyw ustawodawczych powoduje, że Polska przegrywa z resztą świata jako destynacja dla nie tylko światowych, ale i europejskich produkcji filmowych. Na Węgrzech można zrealizować "Herculesa", w Chorwacji - "Grę o Tron", w Czechach - "Casino Royale". I tam się to jakoś opłaca. A w Polsce? Co mamy? "Bitwę pod Wiedniem"?

- Co to w praktyce oznacza?

- Dla przykładu film "Hercules" z budżetem ponad 100 mln dolarów został zrealizowany na Węgrzech, ponieważ systemowo uzyskał od państwa ponad 20 mln dolarów, czyli równowartość rocznego budżetu PISF-u w zakresie dofinansowania produkcji filmowej w Polsce.

Powiem więcej: gdy Peter Jackson szukał miejsca dla "Hobbita" po tym, jak związki zawodowe aktorów przez swoje roszczenia sabotowały jego produkcję w Nowej Zelandii, Alvernia Studios doszła jako jedna z trzech światowych wytwórni do finału rozmów. I okazało się, że przeszkodą jest właśnie brak ulg podatkowych w Polsce. W tym czasie jeden z wysoko postawionych urzędników Krakowa spotkał się z ministrem finansów, by jednorazowo zastosować ulgi podatkowe dla producentów. Wiedzą państwo co się stało? Urzędnika po prostu wyrzucono za drzwi.

- Nie wiedział Pan na co się decyduje, wchodząc w ten biznes? Może trzeba było lobbingu wśród polityków?

- Robimy wszystko, żeby zmienić sytuację. Na ręce ministra kultury i dziedzictwa narodowego Bogdana Zdrojewskiego przekazaliśmy przykłady ustaw innych krajów europejskich, dotyczące systemów ulg podatkowych, wraz z propozycjami wdrożenia ich na gruncie prawa polskiego. Niestety, resort nigdy nie podjął tematu. Wiem, że dla wielu takie ulgi to czysty socjalizm, dla mnie też. Lecz to nie my ustawiamy europejskie warunki gry. Ale też trzeba zrozumieć, że przez to właśnie wielkie produkcje omijają nasz kraj.

- Na co Pan liczył, zakładając Alvernia Studios?

- Na normalność. Liczyłem, że w Krakowie i regionie można stworzyć miejsce będące wizytówką w świecie filmu, osiągnąć sukces na światowym poziomie. Niestety sprawy idą zbyt powoli, a kolejne duże projekty omijają Polskę.

- To się zdarza w biznesie.

- Oczywiście. Tego rodzaju start up, czyli nowatorski projekt biznesowy, a tak należy wciąż traktować Alvernię, potrzebują długiego rozbiegu - zwłaszcza jeśli rozmawiamy o świecie filmu.

- A może niewystarczająco się staraliście? Bez międzynarodowych produkcji taki biznes jest chyba nieopłacalny. Tymczasem wy marząc o rynku amerykańskim, nawet nie otworzyliście biura w Los Angeles.

- Naprawdę nie trzeba mieć stałego przedstawicielstwa, by mieć kontakty międzynarodowe. Przecież nasi ludzie tam jeździli, negocjowali różne projekty. Problemem jest to, że znów wracamy do ulg podatkowych. A jak państwo zauważyli, bez międzynarodowych produkcji utrzymanie takiego biznesu nie ma sensu. Ale widzę tu też inny problem: podejścia do prywatnych podmiotów.

Jeśli mamy do czynienia z dwoma studiami, jednym prywatnym i jednym państwowym, czyli Wytwórnią Filmów Dokumentalnych i Fabularnych, to wiadomo, kto jest na wygranej pozycji. Minister kultury robi z WFDiF instytucję kultury, daje wielomilionową dotację i dodatkowo na 25 produkcji PISF przeznacza tam ponad 58 mln zł, czyli 10 procent dziesięcioletniego budżetu, to nie mówmy o równych szansach.

- Jeśli mowa o współpracy prywatnego biznesu z władzami - zjazdu z autostrady do Alverni nie dało się zrobić. A to jedna z przeszkód na drodze rozwoju firmy.
- Ponoć ma jednak powstać w ciągu dwóch lat, ale słyszę to już od ponad 10.

- Wtedy będzie tam jeszcze studio filmowe?

- Albo rozwiążemy sprawę w ciągu najbliższych tygodni, albo ze studiem filmowym się pożegnamy. Koniec z dopłacaniem po kilka, a nawet kilkanaście milionów rocznie do tego interesu. Rachunki za prąd wynoszą do stu tysięcy złotych miesięcznie. To pokazuje, jak drogie jest utrzymanie studia. W tej chwili sprawa jest prosta: w takim kształcie ta działalność nie ma sensu, zwłaszcza w Polsce.

- Zastanawia się Pan, co powstanie w przyszłości pod kopułami?

- To już nie będzie mój problem. Mam jednak propozycję przeniesienia firmy do trzech krajów śródziemnomorskich.

- Lepszy klimat?

- Nie tylko pogodowy, ale i sprzyjająca atmosfera prawna i ludzka.

- Myśli Pan, że to też problem mentalności?

- Polskości.

- I dlatego rozważa Pan wyprowadzkę?

- Oczywiście, funkcjonowanie wytwórni, w której prowadzimy też działania na innych polach, pracując z zespołem od gier komputerowych, gdzie mieści się także największe studio nagraniowe, okazało się w polskich warunkach absurdalne.

- Na czym konkretnie polegał ten absurd?

- Powstały u nas nagrania wielu światowej klasy kompozytorów. Pracowali tu zdobywcy Oscara - Elliot Goldenthal (Oscar za muzykę do filmu "Frida") i Jan A.P. Kaczmarek (Oscar za muzykę do filmu "Marzyciel"), a także Krzysztof Penderecki, Johnny Greenwood, Don Davis, Leszek Możdżer, Michał Lorenc, Krzesimir Dębski czy zdobywca nagrody Grammy Włodek Pawlik, nie zdarzyło się jednak, by państwowe instytucje kierowały do nas jakiekolwiek nagrania.

- Może Alvernia Studios była dla nich za droga?

- To nieprawda. Nasze oferty były zawsze konkurencyjne, tylko że nikt z reprezentantów państwowych instytucji nie pofatygował się nawet, by to sprawdzić.

- W środowisku uchodzi Pan za człowieka z wizją, charyzmatycznego, gromadzącego wokół siebie profesjonalny zespół ludzi. Czy ma Pan poczucie, że wizerunek ten rozsypał się w momencie, gdy Alvernia Studios stanęła przed groźbą upadku?

- Upadku? Alverni nie grozi żaden upadek. To kompletna bzdura.

- Żadnych zagrożeń?

- Fakty są następujące: za dwa tygodnie Alvernię opuści kilkadziesiąt osób. Najlepszy zespół filmowy w kraju rozpierzchnie się po świecie, bo już nie jestem w stanie go utrzymywać.

- Poczucie straty jest Panu naprawdę obce?

- Nie zmagam się z tym uczuciem. Zwłaszcza, że gmina Alwernia, gdzie zbudowaliśmy wytwórnię, jest przekonana o tym, że nie prowadziliśmy tam żadnej kulturalnej działalności. Stanowisko takie zaprezentowała nawet przed Naczelnym Sądem Administracyjnym. Sprawę, rzecz jasna, przegrała. Dlaczego się państwo uśmiechają?

- To gorzki śmiech.

- Słusznie, płacimy przecież z tytułu podatków 1,5 mln rocznie.

- Zbigniew Rybczyński, który opuścił Wrocław i Polskę, gdy jego autorski projekt Centrum Technologii Audiowizualnych został skazany na niepowodzenie (jak twierdzi, w wyniku urzędniczych malwersacji), był gotowy zrzec się polskiego obywatelstwa. Pana nachodzą podobne myśli?
- Rozumiem, co stało za jego stanowiskiem. Polskie prawo nie sprzyja polskim obywatelom. To nie jest normalne. Na Zachodzie, gdy Luc Besson buduje pod Paryżem ogromne studio filmowe, udział rządu francuskiego wynosi blisko siedemdziesiąt procent. Inny przykład, kiedy Alicante przeżywało podobne problemy jak Alvernia Studios, zostało uratowane przez hiszpański rząd.

Tak niewiele trzeba, wystarczy tylko zmienić przepisy na wzór tych, obowiązujących od lat w krajach ościennych, które pozwalają na łączenie kapitału publicznego z działalnością prywatną. Nie trzeba szukać daleko. Wystarczy, że spojrzymy na Węgry i Czechy. Rządy tych krajów wiedzą, że legislacja sprzyjająca rozwojowi kinematografii, także o prywatnym charakterze, naprawdę się opłaca.

- Ministerstwo kultury, o którego względy zabiegała Alvernia, pozostało nieugięte? Dostał Pan jakąkolwiek odpowiedź z resortu?

- Nie.

- A jak było w przypadku zabiegania o fundusze z miasta i z samorządu?

- Prowadziliśmy rozmowy w sprawie realizacji "Szalonej lokomotywy" z muzyką Marka Grechuty, ale nie udało mi się, jak dotąd, uzyskać potrzebnych środków. Mamy wybitnego barda, wyjątkowego na skalę światową, ale nie potrafimy go docenić i nie rozumiemy tego, że w sztukę należy odpowiednio zainwestować, by później czerpać z niej zyski.

- Może Pan się przeliczył i Małopolska wcale nie jest dobrym miejscem na rozkręcanie filmowego biznesu?

- A dlaczego nie? Kraków jest fantastycznym miastem, z niezłym zapleczem. Choć znam powiedzenie, że z Krakowa nawet Wisła wypier...a. Może jednak paru ludzi uda się tu zatrzymać, zwłaszcza, że w przypadku Alverni rozmawiamy o zespole międzynarodowym.
Pracowali z nami ludzie między innymi z Indonezji, Szwecji, Niemiec, Indii, Meksyku oraz Wielkiej Brytanii. Zespół, który budowaliśmy przez lata, teraz się po prostu rozpierzchnie.

- Za pracą pojadą w świat?

- Oczywiście. Część z nich przenosi się do Pragi czy do Niemiec. Chciałbym ich zatrzymać, ale w Polsce nie mam na to żadnych argumentów.

- Poinformował Pan odpowiednio wcześniej swoich współpracowników o tym, że będą musieli pożegnać się z Alvernią?

- Oczywiście. Zwołałem w tym celu specjalne zebranie. Przeprosiłem ich i rozkładając ręce, powiedziałem, że nie mam już z czego dopłacać, że zostałem na placu boju zupełnie sam.

- W takim momencie biznesmen może jeszcze o czymś marzyć?

- Nie jestem i nigdy nie byłem biznesmenem. Nie traktuję też swoich idei w kategorii marzeń. To konsekwentnie realizowane cele, które sobie wyznaczam w życiu. Chwała Bogu, jest jeszcze Europa, mamy gdzie się ruszyć. Nie jesteśmy skazani na Polskę.

- Nie jest Pan biznesmenem. Jak więc Pan siebie definiuje?

- Nigdy się nad tym dotąd nie zastanawiałem. Gdybym był biznesmenem, pewnie nie byłbym skłonny do szaleństwa i nie inwestowałbym w Polsce w filmową wytwórnię.

- Poznał Pan receptę, jak się z tego szaleństwa w przyszłości wyzwolić?

- Nie. Recepta jest tylko jedna, zaadresowana do młodych ludzi: uczcie się języków, wypier...cie z tego kraju i nigdy nie wracajcie.

- Czuje się Pan jeszcze silny?

- Jestem zmaltretowany. Muszę odpocząć. Pamiętają państwo, jak "czerwone bydło" rozwalało RMF FM. Mam dziś deja vu, poczucie obcowania z podobną destrukcyjną siłą, tylko w innej postaci.

- Ma Pan poczucie, że kogoś zawiódł?
- Siebie.

- Ci, którzy Pana znają, twierdzą, że chciałby Pan mieszkać w zamku nad Loarą. Może to dobre miejsce na odpoczynek?

- A po co mi zamek nad Loarą?

- To jedna z plotek krążących na Pański temat.

- W zamku nad Loarą mógłbym pracować tylko w otoczeniu kopuł z Alwerni.

***
Stanisław Tyczyński - przedsiębiorca, założyciel radia RMF FM - pierwszej komercyjnej stacji radiowej w Polsce i Alvernia Studios - jednej z największych w Europie wytwórni filmowych. W latach 1984-1989 mieszkał we Francji, po powrocie uruchomił RMF FM.

Do marca 2004 roku pełnił funkcję prezesa zarządu spółki Radio Muzyka Fakty, a następnie został prezesem zarządu Grupy RMF oraz przewodniczącym rady nadzorczej spółki zależnej - Radio Muzyka Fakty Sp. z o.o. W październiku 2006, wraz z innymi znaczącymi udziałowcami spółki Grupy RMF podpisał umowę zbycia większościowego pakietu akcji na rzecz wydawnictwa Bauer. Jest głównym inwestorem wytwórni Alvernia Studios.

emisja bez ograniczeń wiekowychnarkotyki
Wideo

Strefa Biznesu: Czterodniowy tydzień pracy w tej kadencji Sejmu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski