Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sprawa stadionu Wisły. Mądry wierzyciel nie wbija dłużnikowi noża w plecy [KOMENTARZ]

Przemysław Franczak
Przemysław Franczak
Prezydent Krakowa Jacek Majchrowski na stadionie Wisły
Prezydent Krakowa Jacek Majchrowski na stadionie Wisły Andrzej Banaś
Sprawę Wisły Kraków i (nie) jej stadionu prezydent Jacek Majchrowski rozegrał z wyczuciem i precyzją Luki Modricia. Trudno powiedzieć, czy ten scenariusz był rozpisany od A do Z, czy też sytuacja wymagała od niego improwizacji, niemniej – salomonowego - rozwiązania problemu nie mógł zaproponować w lepszym momencie. Schłodził gorące głowy kibiców, rzucił koło ratunkowe klubowi, a miastu zagwarantował spłatę długu z tytułu wynajmu stadionu. Bez ironii – to majstersztyk, nie tylko przedwyborczy.

Był taki moment w tej rozgrywce, gdy w rozmowach ze zdesperowanymi przedstawicielami Wisły urzędnicy przyjęli pozę strony triumfującej, z satysfakcją dyktującej warunki. Trudno było to zrozumieć, nawet biorąc pod uwagę fakt obniżającej się wiarygodności partnera. Mądry wierzyciel nie wbija dłużnikowi noża w plecy. Bo przecież gdyby klub faktycznie wyprowadził się ze stadionu, miasto zostałoby z ręką w nocniku i to nocniku bez dna. „Jeżeli Wisła nie zapłaci za stadion i nie będzie na nim grać, to prezydent przedstawi Radzie Miasta propozycję zagospodarowania tego obiektu” - mówiła wiceprezydent Katarzyna Król. Być może właśnie to zdanie zmusiło jej przełożonego do działania, bo to był żart roku. Urzędnicy od ponad czterech lat nie byli w stanie zagospodarować stadionu – bo to wzór inwestycyjno-projektowego bezsensu - inaczej niż wynajmując go Wiśle. Bez niej mógłby być co najwyżej stelażem do wielkoformatowych reklam.

Sprawa Stadionu Wisły. Wszystko, co wiemy w jednym miejscu

Prezydent wrócił z urlopu i sprawę załatwił od ręki. Od miasta odsunął zarzuty, że celowo robi klubowi pod górkę, a odpowiedzialność za pozytywny finał sprawy przerzucił na zarząd Wisły. Warto jednak pamiętać, że to nie koniec procesu ratowania „Białej Gwiazdy”, wciąż pozostającej w marnej sytuacji finansowej i z tym samym długiem za stadion, tyle że już wobec spółki Ekstraklasa SA (jeśli klub te warunki przyjmie). I tutaj rodzi się pytanie: czy miasto może/powinno Wiśle pomóc? Zostawmy na razie z boku kwestę win jej obecnego zarządu, choć dla porządku należy podkreślić, że lista grzechów, z których nie wyspowiadałby działaczy nawet przeciętny student administracji i zarządzania, krótka nie jest. Jednak ad rem: w Krakowie generalnie krzywo patrzy się na pomysły wspierania zawodowych klubów piłkarskich z miejskiej kasy. Coś, co za normalne uchodzi we Wrocławiu czy Gdańsku – a mowa o wielomilionowym wsparciu w skali roku – pod Wawelem traktowane jest jak aberracja. Pomysły, by wesprzeć Wisłę i Cracovię w o wiele skromniejszej formie, jako np. ekwiwalent za promocję, kończą się medialną awanturą i oskarżeniami o marnowanie publicznych pieniędzy. Argument, że to prywatne spółki, którym „za miliony wybudowaliśmy stadiony” z reguły wystarcza, by zamknąć temat.

Nie przesądzając o słuszności owej strategii finansowej wstrzemięźliwości, trudno nie zauważyć, że równocześnie nikomu nie przeszkadza, by z miejskiego budżetu dotować prywatne spółki lub fundacje organizujące festiwale, koncerty, czy inne imprezy o charakterze komercyjnym. Branża ta sama: rozrywka. Kraków płaci przecież nawet za to, że przez centrum przejedzie kolarski peleton Tour de Pologne, a mistrzostwa Europy w siatkówce kosztowały nas, bagatela, sześć milionów złotych. Wyobraźmy sobie teraz, że z murów przy Jagiellońskiej i Krakowa w ogóle usuwamy Stary Teatr. Dla teatromanów byłby to cios emocjonalny o podobnej sile, jakim dla kibiców Wisły mogła być sprawa ze stadionem. Jedni drugich rozumieć nie muszą, ale łączy ich jedno: są mieszkańcami tego miasta. A miasto jest dla nich.

Fakt, można klubem piłkarskim zarządzać odpowiedzialnie. Przykładem Cracovia, przez kibiców Wisły niesłusznie zresztą wskazywana palcem jako traktowana przez miasto na preferencyjnych warunkach. „Pasy” w odróżnieniu od „Białej Gwiazdy” są operatorem swojego stadionu (ale o wiele lepiej zaprojektowanego) i w całości ponoszą koszty jego utrzymania. Rocznie, wraz z czynszem, dochodzą one do pięciu milionów złotych. Dobra kondycja klubu z ul. Kałuży to efekt morderczo zdyscyplinowanej polityki finansowej, w której zgadzający się bilans przychodów i wydatków jest ważniejszy niż sportowy sukces.

Tak, po drugiej stronie Błoń bilans się nie zgadza, bo tu sponsoruje się miraż dawnej potęgi, a w relacjach z miastem przyjęto strategię „nie płacimy, jakoś to będzie”. Nie stać nas jednak ani na pusty stadion, ani na nieprzestrzegający umów zarząd. Zatem klincz. Może warto więc dziś zadać inne pytanie: co musiałoby się zdarzyć, aby miasto pomogło Wiśle? Nadszedł chyba moment, żeby poważnie zastanowić się, co zrobić z jedną z najbardziej rozpoznawalnych marek Krakowa.

Sportowy24.pl w Małopolsce

Adam Nawałka: Kadra szersza niż podczas Euro, ale podstawowi zawodnicy w słabszej formie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Sprawa stadionu Wisły. Mądry wierzyciel nie wbija dłużnikowi noża w plecy [KOMENTARZ] - Gazeta Krakowska

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski