Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sprawiedliwi z Wołynia

Janusz Ślęzak
Witold Szabłowski, „Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia”, Znak 2016
Witold Szabłowski, „Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia”, Znak 2016
Od lutego 1943 r. do lutego 1944 na Wołyniu - w dawnym województwie II RP, położonym na wschód od Bugu oraz w Galicji Wschodniej i na Lubelszczyźnie Ukraińcy wymordowali około 100 tys. mieszkających tam Polaków.

Według historyków w polskich akcjach odwetowych zginęło kilkanaście tysięcy Ukraińców. Nie ma jednak najmniejszej wątpliwości, kto to wszystko zaczął i jaką rolę odegrał skrajny nacjonalista Stepan Bandera oraz jego zwolennicy. Nie da się też ukryć faktu, że w mordowaniu całych polskich rodzin brali masowo udział zwyczajni, wydawałoby się, ukraińscy gospodarze. Sąsiedzi zza miedzy czy z pobliskiej wioski.

Diabeł wstępuje w ludzi pod każdą szerokością geograficzną. Tak samo od stuleci. W domach na Wołyniu do dziś ludzie mają rzeczy zrabowane zamordowanym. Po te talerze, szklanki, zegary, meble i narzędzia gospodarskie szli pod wodzą banderowców. Brali widły, kosy, maczugi, noże, młoty do uboju bydła i potem na te widły nabijali Polaków, a pałkami potrafili zatłuc malutkie dzieci. Żeby zdobyć majątek i ucztować do białego rana.

I chyba na tym polega główny problem współczesnych Ukraińców z rzezią wołyńską. Trudno im przyznać, jak niskie były pobudki zbrodni. Szukają wymówek. A to że polscy partyzanci napadali na ukraińskie wsie, a to że przed wojną osadnicy z Polski wywyższali się, traktując ukraińską większość, jak ludzi gorszego gatunku. Nawet jeśli jest w tym sporo racji, to i tak dla wydarzeń z roku 1943 żadne to wytłumaczenie.

Witold Szabłowski, uznany reportażysta i dziennikarz, w wydanej w połowie września książce „Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia” (Znak) pisze, że nie sposób ustalić, ilu Polaków ocalili przed rzezią sami Ukraińcy. Z pewnością chodzi o tysiące ludzi. „Sprawiedliwi zdrajcy” to pasjonujący zapis poszukiwań tych, którzy wbrew swoim ziomkom, z narażeniem życia, ratowali Polaków.

Na zakończenie trafiamy do współczesnego Lublina. Do pokoiku w blokowisku, który zajmuje z córką 60-letnia Irina. Ukrainka trudni się sprzątaniem polskich mieszkań. Dziadek Iriny w sierpniu 1943 r. ocalił przed śmiercią dwóch małych polskich chłopców, ale ona się tym nie chwali. „Jestem tylko głupia Ukrainką od wyciągania kotów spod łóżka polskich państwa” - mówi. I tak to będzie się ciągnąć. Będziemy liczyć ofiary i każdemu wyjdzie co innego.

Nasi nie uklękną, nie przeproszą i będą nadal zazdrościć, że Polacy mają lepiej. Wy będziecie pamiętać, co zrobiliśmy. Nie przebaczycie, a my was będziemy za to nienawidzić - taki, w dużym skrócie, monolog doświadczonej kobiety kończy tę znakomitą książkę.

Zastanawiam się tylko, ile w trafnej diagnozie polsko-ukraińskich stosunków jest z Iriny, a ile z Szabłowskiego? Ilu Ukraińców potrafi nazwać ludobójstwo ludobójstwem? Dla ilu Polaków równie ważna, jak pamięć o barbarzyństwie, jest wdzięczność dla „sprawiedliwych zdrajców”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski