Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sprawiedliwość po latach

Redakcja
Fot. Ingimage
Fot. Ingimage
Wrócił po pracy do domu. Wieczorem miał umówione spotkanie, ale nie pojawił się na nim. Od tamtej pory nikt go już widział. Dopiero po 11 latach udało się wyjaśnić tę upiorną zagadkę. Prokuratura właśnie skierowała do sądu akt oskarżenia w sprawie zabójstwa krakowianina Zbigniewa S. Głównym podejrzanym jest jego syn.

Fot. Ingimage

Ewa Kopcik: HISTORIE Z PARAGRAFEM

Zbigniew S. zaginął z początkiem 2000 roku. Miał wtedy 47 lat. Zajmował się handlem, miał swoje stoisko na placu targowym w Krakowie. 22 stycznia kolega odwiózł go po pracy do domu. Wieczorem miał spotkać się z siostrą i bratem, ale nie pojawił się u nich. Od tamtej pory nikt go już nie widział. Gdy po pięciu dniach siostra zgłosiła jego zaginięcie na policji, dochodzeniowy znaleźli w jego mieszkaniu ślady krwi.

Od początku było niemal pewne, że Zbigniew S. został zamordowany. Śledczy zakładali, że związek z jego śmiercią mają członkowie najbliższej rodziny. Zabrakło jednak dowodów i po dwóch latach śledztwo zostało umorzone.

- Nie ma zwłok, nie ma morderstwa - taka zasada obowiązuje w niektórych stanach USA, ale nie u nas. Jednak tylko teoretycznie- przyznają dochodzeniowcy.

Policji często trudno przekonać prokuraturę, że należy wszcząć dochodzenie w sprawie zabójstwa, a nie zaginięcia, jeśli nie ma ciała ofiary. W takim przypadku konieczny jest nieprzerwany łańcuch poszlak, dowody muszą układać się w logiczną sekwencję. Najmniejsza luka grozi tym, że akt oskarżenia legnie w gruzach. Gdy prokurator przegrywa sprawę, w żargonie prawniczym nazywa się, że dostał gola. Nikt ich nie lubi dostawać, zwłaszcza że nie pomagają w karierze.

Przez lata pokryte kurzem akta spoczywały w policyjnym archiwum. Ściągnięto je stamtąd w 2009 r., bo pojawiły się nowe dowody. Wskazywały na udział w zabójstwie żony Zbigniewa. W efekcie Lucyna S. trafiła do aresztu pod zarzutem podżegania i pomocnictwa w tej zbrodni. Wkrótce powędrował tam też jej przyjaciel, z którym na nowo układała sobie życie. Okazało się, że małżeństwo Zbigniewa S. od lat się nie układało. Jego żona wystąpiła do sądu o rozwód podając, że mąż znęca się nad nią i dziećmi. Oskarżała go o alkoholizm. Ze śledztwa wynika jednak, że oboje nie byli bez winy. Kłócili się, wszczynali awantury i nie raz w ich domu dochodziło do rękoczynów. Ich najstarszy syn, Marek (dzisiaj 31-letni), znęcał się nad ojcem. Na krótko przed zaginięciem, w czasie jednej z awantur, zdesperowany Zbigniew wyskoczył przez okno z mieszkania na drugim piętrze, ratując się przed napaścią. Złamał wtedy nogę.

Po tej awanturze dla Marka nie było już w miejsca w domu. Pojawił się tam jednak 22 stycznia. Klucze miał dostać od matki. Zaatakował ojca niespodziewanie, bijąc go po głowie metalową rurką. A potem - jak twierdzi prokuratura - z pomocą dwóch kolegów, utopił go w miednicy z wodą. Ciało zawinięte w dywan wynieśli z mieszkania i zakopali w okolicach Krakowa.

W trakcie wznowionego śledztwa policja dostała informację, że zwłoki Zbigniewa S. zostały zakopane w rejonie ulicy Z. Herberta w Krakowie. Przez kilka dni przewodnicy z psami przeczesywali okoliczne lasy i łąki. Płetwonurkowie penetrowali znajdujący się tam staw. Z pokładu śmigłowca wspomagała ich kamera termowizyjna. Bez efektów. Tym razem policyjni detektywi nie dali jednak za wygraną. Po roku od tamtych poszukiwań znaleźli na działce kolegi Marka (w piwnicy pomieszczenia gospodarczego) ciało zamordowanego. Dzięki temu, po 10 latach od śmierci spoczęło na cmentarzu w grobie.
Sam Marek S. długo był nieuchwytny. Wkrótce po zniknięciu ojca wyjechał z Krakowa, a do 2006 r. zdążył "zapracować" na dwa listy gończe. Kolejne poszukiwania ogłoszono za nim dwa lata temu, po aresztowaniu matki. Wpadł w ub. roku w Szkocji. Ujęto go na podstawie Europejskiego Nakazu Aresztowania. W śledztwie przyznał się do zabójstwa. Zaprzeczył tylko, że je planował i że ktoś go namawiał do zabicia ojca.

Według śledczych, głównym motywem tej zbrodni była nienawiść Lucyny do męża. To ona miała zachęcać do niej syna, obiecać mu za to samochód i wszystko zaplanować. Proces kobiety toczy się już przed krakowskim sądem. Ona sama nie przyznaje się do winy. Twierdzi, że owszem, wiedziała, iż syn zaczął planować zabójstwo ojca, ale ponieważ nie znała bliższych szczegółów, nie odwodziła go od tego...

W tym procesie, oprócz Lucyny S., odpowiada też trzech mężczyzn. Dwóch oskarżono go utrudnianie śledztwa. Trzeciego - o współudział w zabójstwie. Według prokuratury, Mateusz P., przytrzymywał rannego Zbigniewa, gdy syn topił go w wodzie, zanurzając głowę w miednicy.

Z aktu oskarżenia, który przed świętami prokuratura skierowała do sądu, wynika, że był jeszcze jeden pomocnik w tej zbrodni. To Mariusz S., kolega Marka, ujęty niedawno w Irlandii. Nie przyznaje się do współudziału w zabójstwie. Twierdzi tylko, że był przy nim obecny. Markowi S. i jego matce grozi dożywocie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski