Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stałam się kimś nietuzinkowym...

Redakcja
Piłka Nożna

   Walentynkowa rozmowa z Katarzyną Nadolską, piłkarskim sędzią, asystentem w finałowym meczu mistrzostw świata pań pomiędzy Niemcami i Szwecją, rozgrywanym we wrześniu ub. r. w USA.
   - Pani Kasiu, niejako poza oficjalnym protokołem powiedziała mi Pani, że nie przepada za amerykańską kulturą, mentalnością, sposobem życia. A walentynki Pani lubi?
   - Zdecydowanie tak.
   - A przecież to amerykański zwyczaj...
   - Trochę pan przeinaczył moje słowa. Powiedziałam, że nad amerykańskie pejzaże, choć też przecież piękne, przedkładam urok naszej polskiej ziemi. Pod tym względem jestem zatwardziałą wyznawczynią idei tzw. małych ojczyzn. Obecnie znajduję się na etapie zauroczenia Sądecczyzną.
   - Walentynki Pani więc obchodzi?
   - Naturalnie. To znakomita okazja, by trochę serdeczniej pobyć ze swymi przyjaciółmi, by powiedzieć im, że ich kochamy, że odgrywają w naszym życiu istotną rolę.
   - Pamięta Pani, który z prezentów otrzymanych dotąd właśnie w dniu zakochanych sprawił jej największą przyjemność? Kto go ofiarował?
   - To święto dopiero przyjmujące się w naszym państwie, obchodzone od lat kilku, no, może kilkunastu, w związku z czym nie mam związanych z nim jakichś wielkich wspomnień. Niemniej otrzymywałam 14 lutego różne SMS-y, kartki, pozdrowienia. Słowem, najbliżsi o mnie nie zapominali.
   - Zatem inaczej: od kogo otrzymany w tym roku upominek sprawiłby Pani największą frajdę?
   - To już jest moja bardzo osobista sprawa. Sekret, którego nie zdradzę.
   - Może więc inicjały owego tajemniczego "Kogoś"?
   - Zapisane są w moim sercu. W każdym razie wszelkie życzenia, które dostanę w sobotę (rozmowa miała miejsce w tęgoborskim hotelu "Litwiński" w czwartek - przyp. d. w.) sprawią mi ogromną radość.
   - Wyobraźmy sobie taką sytuację: Tęgoborze to samotna wyspa. Z kim chciałaby Pani spędzić na niej pozostałe do końca życia dni?
   - Lista takich osób jest tak długa, że na przytoczenie wszystkich mogłoby zabraknąć w gazecie miejsca. Jest tyle osób, które kocham, które są mi życzliwe, które chciałabym mieć zawsze obok siebie...
   - Jakie dobre wiatry przywiały Panią na ziemię sądecką?
   - Miejsce to polecił mi prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej Michał Listkiewicz. Przebywał tutaj przed miesiącem i wrócił do Warszawy zachwycony. Poszłam za jego radą i rzeczywistość przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Spotkałam tutaj taką masę życzliwych mi ludzi, z Adamem Sieją na czele, którzy robią wszystko, by uprzyjemnić mi pobyt na Sądecczyźnie, że to doprawdy aż trudne do opisania. Urlop mam krótki, zaledwie tygodniowy. Ale już po dwóch dniach czułam się cudownie zrelaksowana, wypoczęta. Córeczki, z którymi tutaj przebywam, też są w siódmym niebie. Proszę mi wierzyć, jestem człowiekiem do bólu szczerym, mówię więc to wszystko bez cienia kurtuazji. Korzystając z okazji, chciałabym tym przychylnym duszom serdecznie podziękować.
   - Słodkie leniuchowanie wkrótce się skończy...
   - Właściwie już się skończyło. Dałam sobie kilka dni luzu, po czym wzięłam się za ostry trening. Przede mną przecież coroczne egzaminy sprawdzające. Codziennie biegiem przemierzam dystans czterech kilometrów, pływam w basenie, jeżdżę na łyżwach. Przymierzam się do wypadu na narty. Byliśmy w stadninie koni. Nie próżnują też Joasia i Adrianna. Są w ciągłym ruchu, dotleniają się, wieczorem zasypiają dosłownie w sekundzie. Przy tym znakomicie się odżywiamy. To już wyłączna zasługa ludzi z hotelu "Litwiński". W tym wypadku nieoceniony jest pan Staszek.
   - W ten sposób bezboleśnie przeszliśmy do spraw sportowych. Pani Kasiu, zapowiadając jej wizytę na naszej ziemi pozwoliłem sobie napisać, że Katarzyna Nadolska, sędziując w finale kobiecego mundialu, weszła do historii polskiej piłki nożnej. Czy zdaje sobie Pani z tego sprawę?
   - Powiem trochę oficjalnie, ale taka jest po prostu prawda: czuję się zaszczycona tym, co dokonałam dla naszego związku, naszego środowiska sędziowskiego, naszego kraju. Wybierając się na te mistrzostwa wychodziłam z założenia, że najważniejszy będzie powrót bez obciążenia, bez świadomości spartaczenia roboty. Myślę, że pracę swą wykonałam dobrze, że uniknęłam poważniejszych błędów. Odpowiadając na pańskie pytanie: tak, dotarło do mnie, że stałam się w polskiej piłce kimś nietuzinkowym. Utwierdzają mnie w tym przekonaniu opinie, jakie głoszą o mnie ludzie związani z futbolem.
   - Pod koniec niezwykle dramatycznego finału podjęła Pani decyzję, która zadecydowała o jego losach...
   - Tak, to był naturalny odruch. Szwedki przeprowadziły akcję, która przyniosła im gola, przesądzającego o końcowym rezultacie. Podniosłam chorągiewkę, ponieważ moim zdaniem zawodniczka "Trzech Koron" znajdowała się na spalonym i bramka nie została uznana. Dla Skandynawek to był cios, po którym się nie podniosły i światowe mistrzostwo przypadło w udziale Niemkom. Tuż po przybyciu do hotelu popędziłam jak szalona do komputera, by na stopklatce sprawdzić, czy rzeczywiście był ofsajd. Odetchnęłam z ulgą. Szwedka była na ewidentnym spalonym.
   - Jak to się stało, że tak subtelna jak Pani osoba trafiła do zdominowanej przez mężczyzn dyscypliny sportu, w której nie zawsze obowiązują wersalskie zasady?
   - Sportem pasjonowałam się od dzieciństwa. Swych sił próbowałam w siatkarskiej drużynie Radomki. Ale skromne warunki fizyczne nie pozwoliły mi na osiągnięcie większych sukcesów. Wówczas, za radą brata, który grywał w piłkę, zapisałam się na kurs sędziowski. I tak to się zaczęło.
   - Prowadzi Pani zawody nie tylko pań, lecz również i przedstawicieli płci brzydszej. Bywają kłopoty z temperowaniem charakterów niektórych co bardziej wulgarnych panów?
   - A wie pan, że nie za często. Raz tylko na mój wniosek sędzia główny usunął z boiska gracza, który nieładnie się do mnie zwrócił. Generalnie jednak łatwiej prowadzi się spotkania kobiet. Są mniej zapalczywe, bardziej stonowane.
   - Można wyżyć z sędziowania?
   - W Polsce nie jest ono jeszcze pełnoprawną profesją, dlatego na byt zarabiam ucząc matematyki w jednej z radomskich szkół. Jestem absolwentką wydziału mat-fiz-chemu w Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Ale to ciekawe: w szkole zawsze wolałam przedmioty humanistyczne. Przyznam się, że moim marzeniem zawsze było dziennikarstwo sportowe. Poukładało się trochę inaczej.
   - Pani Kasiu, rozmowę rozpoczęliśmy od walentynek i skończmy ją na tym święcie. Jakiej treści szczere życzenia chciałaby pani usłyszeć w imieniny św. Walentego?
   - To taki specyficzny dzień... Życzyłabym, nie tylko sobie, by kochać i być kochaną. By zaznać różnych rodzajów tej miłości. Bo przecież, jak śpiewa zespół De Mono, "kochać to nie znaczy zawsze to samo...".
Daniel Weimer

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski