Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stanisław Soyka nie ulega żadnym modom. Komercja go nie kusi

Rozmawia Paweł Gzyl
O śmierci myśli niemal codziennie. Bo Staszek Soyka zdaje sobie sprawę, że czas przemija i na każdego czeka kres, sąd boży i wieczność
O śmierci myśli niemal codziennie. Bo Staszek Soyka zdaje sobie sprawę, że czas przemija i na każdego czeka kres, sąd boży i wieczność FOT. UNIVERSAL MUSIC POLSKA
Zawsze obok głównych trendów, poza popularnymi nurtami. ARTYSTA Z MISJĄ. Mówi, że śpiewa po to, by nieść ludziom pociechę. – Na duchu podnosi każda refleksja, spojrzenie w siebie. Sztuka jest pryzmatem, który wyłapuje wszystko to, co mamy ukryte w sobie – mówi.

– Nie jest Pan muzykiem komercyjnym. Nie boi się Pan, że to spycha Pana na boczny tor?

– Nie. Od zawsze mijam się z obowiązującymi trendami. W czasach kiedy zaczynałem, czyli na przełomie lat 70. i 80., popularna była muzyka rockowa, ja grałem jazz, śpiewałem gospel i soul. Dalej było tak samo. Taki jest mój styl. Nie zastanawiam się, czy to, co zrobię, będzie nośne komercyjnie.

–Szukając inspiracji, często sięga Pan po poezję, choćby Szekspira czy Karola Wojtyły. Dlaczego?

– Muzyka przenosi słowa poza możliwości, które daje zwykła lektura. Pamiętamy to choćby z dzieciństwa: kiedy mama nam coś śpiewała, o wiele łatwiej zapamiętywaliśmy tekst. Podobnie odbieramy poezję już jako dorośli. Jeśli towarzyszy jej melodia, staje się bardziej nośna.

Poza tym kiedy czytam jakiś wiersz, często mam uczucie, że chciałbym swoim odbiorcom powiedzieć to samo, ale zdaję sobie sprawę, że poeta robi to lepiej. Dlaczego więc nie napisać do tego muzyki? W dawnych czasach, nie tak odległych zresztą, bo choćby w XVIII czy XIX wieku, poeci często pisali pod muzykę. Dopiero w ostatnich dekadach pojawiło się pojęcie „tekściarza”. Uznano bowiem wtedy, że tekst do piosenki powinien być prosty, rymowany, rytmiczny. A że czasem o niczym – to nie szkodzi.

–Rozumiem, że Pan woli poezję od tekstów?

– Zdecydowanie. Sam też, pisząc słowa do muzyki, staram się, aby układały się one w uniwersalną refleksję o poetyckim charakterze. Mam trochę takich dokonań na swoim koncie, od dwóch lat znowu wróciłem do tej pracy. Może więc ułoży się z tego jakiś większy zbiór, który ozdobię muzyką. To jednak niewdzięczna rola, bo tak naprawdę poeci mają najtrudniejszy los spośród wszystkich artystów.

– Tym bardziej że dzisiaj ludzie rzadziej sięgają po poezję. Zgodzi się Pan?

– Trzeba być ostrożnym z takimi sądami. Myślę, że proporcjonalnie rzecz biorąc, nadal jest tak samo.Choć, oczywiście, trudno to miarodajnie zmierzyć. Faktem jednak jest, że dzisiejsze czasy są niezwykle hałaśliwe, jeśli chodzi o natłok informacji, i dlatego niektórym trudno jest znaleźć wolną chwilę, aby skupić się nad poezją.

– Pan tym razem skupił się na wierszach Bolesława Leśmiana. Skąd ten wybór?

– To nie mój pomysł. Impuls przyszedł od Adama Struga. To wspaniały śpiewak, dysponujący charakterystycznym barytonem. Usłyszałem go trzy lata temu w radiu – i od razu się zachwyciłem. Kiedy później na jednym z festiwali mieliśmy okazję wpaść na siebie, złożyłem mu uszanowanie.

Powiedziałem też, że gram na skrzypcach oraz fortepianie i jeśli kiedykolwiek potrzebowałby takich nut, jestem do jego dyspozycji. No i przyszedł, przynosząc kilkadziesiąt wierszy Leśmiana. Ponieważ zarówno wiersze, jak i melodie były piękne – nie mogłem odmówić. Stanęło na fortepianie, wyselekcjonowaliśmy trzynaście najmocniejszych wierszy i nagraliśmy je.

– Wybraliście głównie erotyki.

– Bo to najlepsze erotyki, jakie powstały w polskiej poezji. Mają niezwykły ton, wirtuozerskie połączenie teologii ze zmysłowością. Nie ma w nich pornografii, lecz jest ogromne napięcie.

– Mnie uderzył ich ton: nostalgiczny, melancholijny, momentami wręcz żałobny. Z czego się to bierze?

– Francuzi mówią na orgazm „le petit mort”, czyli „mała śmierć”. W zespoleniu ludzkich ciał dochodzi więc do spotkania Erosa i Thanatosa. Seks i, co za nim idzie, płodność są afirmacją życia, próbą pokonania śmierci. Nieskuteczną. Nic więc dziwnego, że w tych erotykach pojawia się również motyw zwady z Panem Bogiem.

– Kłótnia z Bogiem to ciekawy wątek. Kiedyś śpiewał Pan wiersze Karola Wojtyły pełne żarliwej wiary, teraz sięgnął Pan po poezję Leśmiana nasyconą zwątpieniem. To oddaje Pana duchowe rozterki?

– Z pewnością. Pochylam się nad tekstami głębiej wtedy, kiedy spotykają się z moimi intuicjami i przeczuciami. Duchowe poszukiwania bowiem nigdy się nie kończą. To są sprawy, które ciągle falują. Kiedy mija faza zwątpienia, pojawia się pewność, którą jednak człowiek postrzega jako coś niebezpiecznego, dlatego w końcu znów ląduje się w odmętach sceptycyzmu.

To jest praca duchowa, proces doskonalenia się, który trwa właściwie do końca życia. Chodzi w nim o to, aby nie stracić swego człowieczeństwa, ale za każdym razem wznosić się coraz wyżej. I tym chyba wszyscy w mniejszym lub większym stopniu się zajmujemy. Ale artyści, przede wszystkim poeci, mają obowiązek pełniej się temu poświęcić.

– Moim zdaniem ten smutek w erotykach Leśmiana wynika z przeczucia kresu cielesnych rozkoszy, którym jest śmierć. Pan myśli o śmierci?

– Niemal codziennie. Bo kieruję się zasadą „memento mori”. Oczywiście należę do ludzi świeckich, jestem ojcem, a właściwie już dziadkiem, prowadzę więc życie grzeszne. Staram się jednak nie zapominać, że jego kresem jest śmierć – a po nim sąd Boży i wieczność.

– Kiedyś powiedział Pan, że stara się swoją twórczością nieść ludziom pociechę. Leśmian też podnosi na duchu?

– Wydaje mi się, że na duchu podnosi każda refleksja, każdy wgląd w siebie. Sztuka jest swego rodzaju pryzmatem, który wyłapuje wszystko to, co mamy ukryte w sobie. Dlatego nie istnieje bez odbiorcy. Bo dopiero w indywidualnym kontekście każdego z nas nabiera swego najgłębszego sensu.

– Jest Pan człowiekiem szczęśliwym?

– Tak. Ale w tym szczęściu zawierają się jednak zarówno chwile radości, piękne momenty i artystyczne sukcesy, jak i trudne doświadczenia. Cierpienie jest integralną częścią ludzkiego losu. Gdyby go brakowało, trudno byłoby nam smakować chwile szczęścia.

– Realizatorem płyty jest Antoni Sojka. To Pana syn?

– Tak. Skończył akademię muzyczną na wydziale realizacji dźwięku. Zbudował niewielkie studio, właściwie taką pracownię – i tam możemy teraz nagrywać, oczywiście, jeśli jest wolna. Antek jest również naszym dźwiękowcem podczas koncertów, pilnuje jakości dźwięku na żywo.

–To już drugi Pana syn, który poszedł w świat muzyki. Bo Kuba gra na perkusji.

– To prawda. Gra i śpiewa w moim zespole. Jest jeszcze Marcin, który kończy właśnie drugi stopień w klasie perkusji w szkole muzycznej. Ale za to czwarty, Jasiu, uczy się we Wrocławiu rzemiosła filmowego.

– Który z nich uczynił Pana dziadkiem?

– Kuba ma syna Michała, a Antoni ma córkę Ninę.

– Jak się Pan czuje w roli dziadka?

– Jest to jakaś cezura w życiu człowieka. Mam poczucie, że trochę czasu minęło. Ale jednocześnie daje to świadomość, że nie było się bezczynnym. Dlatego doświadczenie to ma budujący charakter. Co więcej – bycie dziadkiem oznacza dla mnie, że wykonałem już swe rodzicielskie obowiązki.

– Ma Pan dobre stosunki z synami?

– Tak. Przyjaźnimy się ze sobą, dobrze się rozumiemy i bawimy razem. Oczywiście, wszyscy są już poza domem, mają swoje własne życie. Dzięki temu zszedł mi z pleców bardzo poważny ciężar. Mam teraz więcej czasu i mogę się zająć w pełni swoją robotą.

– No właśnie: kiedy wreszcie dostaniemy Pana autorski album?

– Nie chciałbym na razie mówić o datach. Mam jeszcze jedną płytę „programową”. Myślę, że zostanie ona dobrze przyjęta. Powiem tylko, że jej roboczy tytuł brzmi „Vintage Revisited”. Będzie to amerykański swing z lat 1930–1950, oryginalne partytury Ellingtona czy Basiego, zaśpiewane przeze mnie jako solista z międzynarodową orkiestrą jazzową z Malmo. Pracujemy nad tym od jakiegoś czasu, część nagrań zrobiliśmy w Szwecji już w zeszłym roku. Potem zabieram się wreszcie za autorską płytę. Nie wiem dokładnie, kiedy to będzie, ale czuję, że ten moment już nadchodzi.

STANISŁAW SOYKA
Już w wieku siedmiu lat śpiewał w kościelnym chórze. Potem zachwycił się uduchowionym gospel, soulem i jazzem. Na początku lat 80. nagrał płytę z maryjnymi hymnami „Matko, która nas znasz...”. Przyznaje, że często sięgał kiedyś po alkohol. Ale podkreśla też, że ciągle poszukuje Boga. Jednym z jego najważniejszych dokonań jest „Tryptyk rzymski” według Karola Wojtyły. Teraz nagrał metafizyczne erotyki Bolesława Leśmiana.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski