Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stanisław Żółtek: Wyszarpię z Unii Europejskiej każde euro i przeznaczę na osłabienie jej instytucje

Rozmawiała Małgorzata Nitek
Fot. Adam Wojnar
Rozmowa. Nowy europoseł z Krakowa, wiceprezes Kongresu Nowej Prawicy Janusza Korwin-Mikkego, opowiada o toaście za niespodziewane powodzenie beznadziejnej sprawy, przerwanej karierze politycznej, walce o odszkodowanie za niesłuszny areszt, ambitnych planach na wybory samorządowe i marzeniach o strąceniu w niebyt Parlamentu Europejskiego

– Długo Pan czekał na powrót do polityki.

– W praktyce nigdy z niej nie wyszedłem. Długo natomiast czekałem na wygraną w wyborach. W tym czasie byłem jednak bardzo aktywny politycznie. Organizowałem pikiety, spotkania, wykłady, dyskusje, których głównym wyróżnikiem było przeciwstawianie się wszelkim formom politycznej poprawności.

– Przez ostatnie 12 lat przegrał Pan trzy razy wybory samorządowe, dwa razy parlamentarne i raz do Unii Europejskiej. Były chwile zwątpienia i myśli, żeby się wycofać?

– Absolutnie nie. Podchodziłem do tych wyborów z pełną świadomością ich wyniku. Nie było więc rozczarowania. Miały one dla mnie cel wyłącznie propagandowy, traktowałem je jako okazję do przypomnienia się wyborcom. Jeszcze w połowie lat 90. ubiegłego wieku założyłem długi marsz do zwycięstwa. Już wówczas byłem przekonany, że uświadomienie ludzi i przekonanie ich do naszego programu zajmie około 20 lat, że musi dojść do zmiany pokoleniowej.

– Pańską karierę polityczną przerwały w 2002 roku zarzuty korupcyjne. To opóźniło marsz do zwycięstwa?

– Na pewno miało wpływ na moją sytuację osobistą, na długi czas wyłączyło mnie z działalności zawodowej. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zatrudni przecież byłego wiceprezydenta Krakowa oskarżonego o wzięcie łapówki.

– Z czego Pan wtedy żył?

– Wystawnego życia nie prowadziłem, więc i dochodów dużych mieć nie musiałem. Szczegółów moich zarobków nie podaję, bo osobą publiczną nie byłem, a dżentelmeni o swoich pieniądzach nie rozmawiają. Powiem jedynie, że nie zdobyłem ani jednej złotówki od państwa, samorządu czy jakiejkolwiek instytucji publicznej.

– W 2006 roku został Pan oczyszczony z zarzutów. Czy to jakoś zmieniło Pańską sytuację?

– W niewielkim stopniu. Kolejne cztery lata zajęła mi walka o odszkodowanie za niesłuszny areszt. W 2010 rok sąd przyznał mi 120 tys. zł, ale Sąd Apelacyjny w 2011 r. stwierdził, że Sąd Okręgowy niedokładnie badał niektóre moje straty. W uzasadnieniu unieważnienia odszkodowania podkreślony został szczególnie bulwersujący fakt, iż przyznano mi zwrot 50 zł za zniszczoną baterię do telefonu komórkowego bez zbadania jej przez zespół ekspertów.

Powtórna rozprawa trwała 2,5 roku. Niestety, wycofałem tę baterię z dowodów, uniemożliwiając godziwy zarobek ekspertom i skracając czas procesu pewnie o kilka dodatkowych lat. Ostatecznie moje odszkodowanie zmniejszono do 77 tys. Dopiero kilka dni przed wyborami do Parlamentu Europejskiego wyrok się uprawomocnił i zostałem poproszony o numer konta, na który mają być przelane pieniądze. Teraz będę więc skarżył się na przewlekłość postępowania polskich sądów do Trybunału Europejskiego w Strasburgu.

– Przy Korwin-Mikkem trwa Pan już 23 lata. Co Pana przy nim trzyma?

– Ja nie trwam przy Korwinie. Trwam przy pewnych poglądach. Tak się składa, że Korwin też poglądów nie zmienił. No i jesteśmy razem.

– Też jest Pan za ograniczeniem praw wyborczych kobiet?

– Korwin wcale o tym nie mówi. Raczej chodzi mu o ograniczenie praw wyborczych tym, którzy nie mają żadnych poglądów, nie interesują się życiem publicznym. Problem w tym, że jego wypowiedzi są często skracane, wyrywane z kontekstu i w ten sposób dochodzi do manipulacji.

– „Przeciętna kobieta nie interesuje się polityką. Chodzi o to, by głosowali tylko ci, co się znają na polityce” – to dosłowny cytat z wypowiedzi szefa Pana partii. Trudno tu więc mówić o manipulacji. Dlaczego Korwin-Mikke nie wspomina o mężczyznach? Czy wszyscy oni interesują się polityką?

– Nie wszyscy mężczyźni znają się na gospodarce czy polityce. Korwin mówi o kobietach, bo akurat o kobiety jest pytany. Ale kto ufa swoim oczom, uszom i rozumowi zamiast komentarzom dziennikarzy, ten widzi, że Korwin uważa, iż po prostu lepiej byłoby, gdyby głosował ten, kto się zna – obojętne czy kobieta czy mężczyzna. Znam wielu mężczyzn, których nie chciałbym widzieć przy urnach wyborczych i wiele kobiet, które przy tych urnach powinny się znaleźć.

– Tylko jak podzielić społeczeństwo na tych świadomych politycznie i nieświadomych? Ma Pan jakiś pomysł?

– Nasz świat nie jest i nie będzie idealny. A już w demokracji wyjątkowo trudno znaleźć sensowne rozwiązanie. Ale podam ciekawy pomysł. Gdybyśmy wprowadzili zasadę, że w każdego rodzaju wyborach głosuje się tylko raz w życiu po ukończeniu np. 35. roku życia, to zostałaby zachowana zasada demokracji (każdy ma prawo głosować i każdy ma równy głos), ale wybory byłyby tanie (20 razy mniej głosujących), a przede wszystkim ludzie głosowaliby bardziej świadomie – ten co ma akurat to prawo, naprawdę zastanawiałby się, na kogo oddać głos. No i głosowaliby ludzie w wieku idealnym do podejmowania poważnych decyzji. To też nie jest doskonałe rozwiązanie, ale lepsze niż obecny cyrk.

– Czy lekka pedofilia rozbudza kobiecość?

– Artykuł Korwina zatytułowany „Pedofilia” przeczytałem kilkakrotnie słowo w słowo i nie znalazłem takiego stwierdzenia. Co jedynie potwierdza tezę, że mądrzy ludzie winni ufać jedynie swoim oczom, uszom i rozumowi, a nie zwracać uwagi na medialne komentarze.

– Cytat z artykułu Mikkego: „Z tą pedofilią mocno się przesadza. Pedofilem miłośnikiem ośmioletnich panienek był np. Ludwik Carroll (ten od Alicji w Krainie Czarów ); nie tylko sąsiadki, ale i panie z towarzystwa na ogół bez obaw posyłały dziewczynki do jego domu, uważając, że dotykanie przez mężczyznę (byle, oczywiście, bez nadmiernego natręctwa) raczej rozbudza kobiecość i pomaga niż szkodzi”.

– Korwin przede wszystkim wyśmiewa w tym artykule „polityczną poprawność” szukającą w każdej rodzinie i w każdym księdzu zachowań pedofilskich. Uczciwie i długo wyjaśnia, że obecnie rząd i media próbują za wszelką cenę rozbić wszelkie więzy rodzinne (chodzi o to, by dzieci były własnością państwa , a nie członkami rodziny).

Używa się w tym celu słowa klucza „pedofilia”. Już dzisiaj ojcowie i matki boją się przytulić dziecko czy wziąć je na kolana, bo zaraz okażą się pedofilami i sąd odbierze im dzieci, i da na wychowanie np. parze pederastów. Oni dla państwa nie są groźni, bo tam nie wytworzą się związki rodzinne, więc tam nawet zachowania pedofilskie są tolerowane.

– Nie sądzi Pan, że Korwin swoimi wypowiedziami szkodzi partii?

– Gdyby nie Korwin, tej partii by nie było. Może niektórymi wypowiedziami i szkodzi, ale i pomaga. Ma wprawdzie taką manierę, że jak ktoś go prowokuje, by powiedzieć coś, co innym się nie spodoba, on chętnie to robi. Jest przekorny, ale to jego prywatne rozgrywki medialne, których nie chcę komentować. Ale zawsze niezależnie od strat „medialnych” mówi prawdę. W statucie Kongresu Nowej Prawicy zapisaliśmy, że środki są ważniejsze niż cel.

Uważamy bowiem, że nawet najbardziej szczytny cel, jeśli zmierzamy do niego, używając niegodnych środków, zawsze znika i zostają tylko środki. Nie warto więc zmieniać środków. Nie będziemy kłamać ani podlizywać się wyborcom czy innym politykom. Przez lata traciliśmy na tym, bo ludzie lubią słuchać, że są ładni i będzie dobrze. Jeśli zaczniemy mówić popularne rzeczy, to mnie w tej partii nie będzie.

– Teraz KNP jest na fali wznoszącej. Uda się wam utrzymać na niej do kolejnych wyborów?
– Mam nadzieję, że w wyborach samorządowych uzyskamy dobry wynik. Co będzie w wyborach parlamentarnych – nie wiem. Trudno planować z takim wyprzedzeniem, za dużo zmiennych.

– Potencjalny koalicjant KNP w wyborach samorządowych?

– W Małopolsce – Jarosław Gowin.

– Ale ponoć rozmawia on z PiS i niewykluczone, że w wyborach prezydenckich wystartuje z poparciem tej partii.

– W poglądach, zwłaszcza gospodarczych, Gowinowi bliżej do nas niż do PiS, które, jako socjalista stoi na przeciwnym biegunie. Rozumiem, że Gowin chce rozmawiać z PiS. Nie wyklucza to jednak współpracy także z nami. Na szczeblu samorządowym łatwiej się można dogadać.

– Czy dla Zbigniewa Ziobry też jest miejsce w tej koalicji?

– Nie chciałbym składać takich deklaracji. Trwają rozmowy. Do wyborów wiele może jeszcze się zdarzyć. W umowach koalicyjnych zawsze można określić, za czym będziemy razem, a w jakich sprawach będziemy przeciwko sobie i wyraźnie powiedzieć to w kampanii. W samorządzie ideologia schodzi na dalszy plan. Decydują raczej sprawy gospodarcze. KNP chce ograniczyć wydawanie pieniędzy na zbędne inwestycje, które realizowane są tylko po to, by wyciągnąć pieniądze z Unii Europejskiej, ale przy okazji mocno obciążają budżet gminy, bo musi ona zapewnić wkład własny na ich realizację, domagamy się również zmniejszenia rozbuchanej administracji.

– Ilu członków ma KNP w Krakowie i Małopolsce?

– W Krakowie – to ponad 50 osób, w całym województwie – około 100. Oczywiście te statystyki nie uwzględniają naszych sympatyków, którzy niejednokrotnie są bardziej aktywni niż członkowie partii płacący składki. Teraz budujemy struktury w Małopolsce. Powstaje oddział w powiecie myślenickim i tarnowskim, rozbudowuje się oddział sądecki.

– Wierzy Pan, że przez kilka miesięcy uda się zbudować partyjne struktury, bez których trudno przecież prowadzić sprawną kampanię wyborczą?

– Struktury są ważne, ale w dobie internetu łatwiej dotrzeć do wyborców i nie jest to zbyt kosztowne. Na kampanię do europarlamentu wydaliśmy w całej Polsce niespełna 300 tys. To pieniądze z drobnych składek naszych sympatyków, którzy wpłacali po 50–100 zł.

- Ja, pochłonięty organizacją przedwyborczego wiecu w Krakowie nawet nie wykorzystałem mojej puli 13 tys. zł na kampanię. W ostatniej chwili wydrukowałem trochę plakatów na domowej drukarce. Od siedmiu lat nie mamy siedziby w Krakowie, spotykamy się w pubach, ostatnio przy ul. Mostowej. A uzyskaliśmy w maju niezły wynik. Teraz żartujemy sobie, że ta wygrana zniszczyła nam jednak piękny toast „za niespodziewane powodzenie naszej beznadziejnej sprawy”, wymyślony przez śp. Stefana Kisielewskiego.

Pewne jest, że nigdy w przeszłości nie mieliśmy takiej szansy jak teraz. I zrobię wszystko, by tę szansę wykorzystać. Przy optymistycznym scenariuszu możemy nawet uzyskać większość w Radzie Miasta Krakowa i współrządzić w kilkunastu powiatach w Małopolsce. To teraz mój priorytet. Mam duży sentyment do samorządu. Nie będę kandydował, ale bardzo chciałbym być radnym.

– Bardziej niż eurodeputowanym?

– Bytność w Brukseli napawa mnie niechęcią, traktuję to jako konieczność. Natomiast na sesje Rady Miasta Krakowa chodziłem z naprawdę dużą przyjemnością.

– Czy zarobki europoselskie również napawają Pana niechęcią?

– Uważam, że są nieprzyzwoite, wręcz skandaliczne i prawdopodobnie celowo tak ustalone, by ograniczać wolność posłów. Gdyby były małe, posłowie mieliby mniej do stracenia i odważniej prezentowali swoje poglądy. A tak siedzą cicho i pełnią rolę maszynki do głosowania.

– Może więc zrezygnuje Pan z diety?

– Skądże! Wyszarpię każde euro, jakie się da. I przeznaczę te pieniądze na rzeczy, które popieram. Będę miał fundusze na druk materiałów, ulotek i plakatów, w których zostanie obnażona szkodliwa działalność instytucji unijnych. Cele, jakie przyświecały tworzeniu Unii, czyli wymiana myśli, idei, wolny przepływ towarów, migracja ludzi zostały kompletnie wypaczone. Europosłowie i urzędnicy unijni zajmują się jedynie tworzeniem milionów przepisów, których nikt nie zna. UE stała się organizacją roszczącą sobie prawa do władztwa w najdrobniejszych sprawach.

– Eurosceptycy uzyskali zaskakująco dobre wyniki w wyborach do Parlamentu Europejskiego, mają około stu mandatów w 750-osobowym parlamencie. To siła, która może coś zmienić?
– Mamy 100 mandatów bardzo mocnych, ale kolejne dwieście trzysta to stłamszeni eurosceptycy w innych partiach. Myślę, że rozpoczął się pewien proces, który doprowadzi do tego, że może już za pięć lat będą ostatnie wybory do Parlamentu Europejskiego. Ta bezużyteczna instytucja powinna jak najszybciej zniknąć.

– A jak u Pana ze znajomością języków obcych?

– Muszę się trochę podszkolić z angielskiego, jako tako radzę sobie z rosyjskim. Ale nie widzę tu problemu. Do UE można zresztą jechać, nie znając języka. Tam nie ma dyskusji, siedzą jak barany i nie mają prawa się odezwać. A nie będę na tyle zdemoralizowany, by uczestniczyć w kuluarowych rozgrywkach. Tak więc w moim przypadku zbyt dobra znajomość języka mogłaby nawet być szkodliwa.

Stanisław Żółtek

* Działalność polityczna:

do Unii Polityki Realnej wstąpił w 1991 roku. W latach 2001–2009 był wiceprezesem tej partii. Rok później został prezesem, ale wybór ten zakwestionowała część członków UPR. Po rozłamie w partii, w roku 2011 został wiceprezesem Kongresu Nowej Prawicy.

* Działalność samorządowa: W latach 1994–2002 był radnym miasta Krakowa (kierował pracami komisji ds. dzielnic i komisji rewizyjnej). Od 1998 do 2002 roku pełnił funkcję przewodniczącego Rady i Zarządu Dzielnicy II (Grzegórzki) . W latach 1997–1998 zasiadał w Zarządzie Miasta Krakowa jako wiceprezydent.

* Wykształcenie i praca:

Studiował matematykę na UJ (1974–1984), nie uzyskawszy magisterium. W okresie PRL utrzymywał się z korepetycji oraz prac podejmowanych poza granicami Polski. W latach 1987–1993 prowadził własną działalność gospodarczą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski