Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Staram się żyć dla innych

Aleksander Gąciarz
Aleksander Gąciarz
Stanisław Świerkosz jest dumny, że został laureatem plebiscytu naszej gazety
Stanisław Świerkosz jest dumny, że został laureatem plebiscytu naszej gazety Fot. Aleksander Gąciarz
Sylwetka. Jako szesnastolatek STANISŁAW ŚWIERKOSZ dostał od losu drugie życie i w pełni z niego korzysta. Niedawno został jednym z laureatów plebiscytu Dziennika Polskiego na małopolskiego Seniora Roku. W kwietniu skończył 87 lat, wciąż jest aktywny i pełen energii.

W Proszowicach jest osobą doskonale znaną. Przez wiele lat był nauczycielem, pracownikiem inspektoratu oświaty, przede wszystkim jednak dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 2, która już po jego przejściu na emeryturę została przekształcona w Gimnazjum. - Zawsze mówiłem o niej „moja szkółka” - wspomina.

Nawet jako emeryt nie potrafił długo rozstać się z zawodem nauczycielskim, prowadząc lekcje w podproszowickich placówkach. Od kilku lat z powodzeniem pracuje na rzecz seniorów, kierując Zarządem Rejonowym Związku Emerytów, Rencistów i Inwalidów. Niestrudzenie organizuje wycieczki krajoznawcze, wyjazdy do kin i teatrów, spotkania integracyjne. - To jest bardzo potrzebna organizacja. W naszych imprezach bierze udział nawet po 300 osób. Staramy się też regularnie wspierać naszych najbiedniejszych członków. Nie byłbym jednak w stanie tak dobrze nią kierować, gdybym nie miał do pomocy wielu zaangażowanych osób. Chcę im z tego miejsca bardzo podziękować - mówi i zapowiada, że mimo upływu lat ciągle czuje się na siłach, aby kandydować na funkcję prezesa związku na kolejną kadencję.

Stanisław Świerkosz był za swoją pracę wielokrotnie nagradzany. Lista odznaczeń i wyróżnień liczy kilkanaście pozycji, a najważniejsze z nich to Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski i Złoty Krzyż Zasługi.

Przeszedł linię wschodniego frontu i chcieli go zastrzelić

Być może jednak nie byłoby tego wszystkiego, gdyby w końcu stycznia 1945 roku nie czuwała nad nim Opatrzność. To wtedy do jego rodzinnej Suchej Beskidzkiej weszli czerwonoarmiści. - Ojciec posłał mnie do Stryszawy, gdzie mieszkała ciotka. Dał mi na drogę bańkę, żebym przyniósł w niej do domu mleka - opowiada.

Do przejścia miał 15 kilometrów. Bańkę na mleko szybko stracił. Zabrali mu ją rosyjscy żołnierze, myśląc, że znajdą w środku coś ciekawego... Mimo to poszedł dalej. - Po około siedmiu kilometrach nagle wszystko ucichło. Rosjanie gdzieś zniknęli. Nie było żołnierzy, ani cywilów. Nie było samochodów. Kompletna cisza. Dochodziłem już do Roztoki, gdy z lasu wyskoczyli Niemcy. Jeden załadował karabin i mierzył we mnie krzycząc „szpieg”. Chciał mnie zastrzelić.

W takiej sytuacji młodemu chłopakowi mogło stanąć przed oczami całe dotychczasowe życie spędzone w Suchej Beskidzkiej z rodzicami i siedmiorgiem rodzeństwa. Ojciec był magazynierem w Gminnej Spółdzielni, mama zajmowała się domem. Mieli hektar pola, którego uprawa pozwalała im przeżyć. Naukę w szkole podstawowej rozpoczął przed wojną, a skończył w czasie okupacji. - Po wybuchu wojny do naszej szkoły chodziły też dzieci niemieckich urzędników, którzy przyjechali do Suchej. My zajmowaliśmy parter i pierwsze piętro, a oni drugie piętro. Długo to nie trwało, bo zejście na dół dla małych Niemców kończyło się często źle. Z powodu tych incydentów wypędzono nas ze szkoły i rodzice musieli wynająć do nauki pomieszczenia w domach.

Nocną bitwę Rosjan z Niemcami przeczekali w piwnicy
Gdy w 1943 roku skończył szkołę, musiał iść do pracy do niemieckiego bauera. Polegała głównie na plewieniu grządek. Gdy raz właściciel zastał go śpiącego podczas pracy, dostał nieźle w kość. Było ciężko, choć zdarzały się szczęśliwe trafy. Takie jak wtedy, gdy wycofujący się przed Rosjanami Niemcy zgubili worek z mąką. - Znaleźliśmy go i z bratem zaciągnęliśmy do domu. Mieliśmy dzięki temu co jeść - mówi.

Szczęście dopisało mu również podczas spotkania z Niemcami, gdy nieświadomy niczego przeszedł przez linię frontu. - Był tam służący w niemieckiej armii Ślązak, znający język polski. Zapytał gdzie idę, posłał po komendanta i w końcu kazali temu żołnierzowi, który przed chwilą chciał mnie zastrzelić, iść ze mną do domu ciotki.

Krewna wcale nie ucieszyła się na jego widok. W okolicy było bardzo niespokojnie. W nocy rozegrała się bitwa między Rosjanami a Niemcami. Szesnastoletni Staszek i cała rodzina przesiedzieli całą noc w piwnicy. - Gdy wyszliśmy rano na zewnątrz, było już po wszystkim. W dwóch izbach leżało około 20 rannych. Niektórzy krzyczeli, żeby ich dobić. Potem część zabrały wojskowe karetki, a tych, którzy zmarli, podwody wywiozły na cmentarz.

Jak nie zostałem dyrektorem

Po wojnie mógł kontynuować naukę. W 1950 roku zdał maturę, a gdy ukończył Wieczorową Szkołę Pedagogiczna w Krakowie, rozpoczął pracę w charakterze nauczyciela w Limanowej. Następnie była niespełna roczna służba wojskowa w Batalionie Obsługi Lotnictwa w Mirosławcu, a po jej zakończeniu znalazł pracę w szkole w Czulicach. Stąd już niedaleko do Proszowic, ale trafił do nich drogą nieco okrężną. - Podczas wyborów do Powiatowych Rad Narodowych dyrektorka szkoły w Czulicach powiedziała, że kandydatów na radnych przywieziono w teczkach. Za to miała być usunięta ze stanowiska, a funkcję dyrektora miałem objąć ja. Nie zgodziłem się. To była bardzo zacna, uczciwa kobieta. Nie chciałem robić jej takiego świństwa - wspomina.

Zamiast zostać młodym dyrektorem, został słuchaczem Studium Nauczycielskiego, a przedtem poprowadził w Suchej Beskidzkiej kolonie dla dzieci z krakowskich domów dziecka. - W tym czasie kapitaliści zrzucili nam stonkę. Musieliśmy chodzić z dziećmi po poletkach ziemniaków i jej szukać. Żywej wprawdzie nie było, ale przed nami wychodziły w pole specjalne brygady i naklejały na ziemniaczane liście papierowe stonki. Trzeba było je wszystkie odnaleźć i oddać - opowiada.

Dyrektorem został dopiero kilkanaście lat później. Po ukończeniu SN pracował w Szkole Podstawowej nr 1 w Proszowicach, ucząc głównie biologii i wychowania fizycznego. Potem był zastępcą inspektora oświaty, a w 1970 roku objął kierownictwo nowopowstałej SP nr 2, którą kierował 15 lat, czyli do przejścia na emeryturę. - Starałem się zawsze żyć dla drugiego człowieka. Dla przedszkolaków, uczniów, a teraz dla emerytów. Nie wiem skąd mam tak dobrą kondycję fizyczną i umysłową. Może to stąd, że zawsze byłem aktywny - przekonuje Stanisław Świerkosz, dziękując jednocześnie wszystkim, którzy poparli jego kandydaturę w plebiscycie Dziennika Polskiego na Seniora Roku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski