Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stary człowiek i jeszcze łowi

Redakcja
- Mam sztuczne soczewki - wyjaśnia na powitanie. Łatwo się o tym przekonać - starszy pan najpierw reaguje na głos, a dopiero po chwili uporczywego wpatrywania się dostrzega i rozpoznaje rozmówcę. - Nigdy nie wychylam nosa z domu wieczorową porą. Po co mam rozwalić sobie łeb, chodzę przecież jak kret - mówi bez ogródek.

Mieczysław Szpiczakowski opowiada o tym, jak Raba kiedyś wyglądała i dlaczego sam chodzi… jak kret

Jak mówi Mieczysław Szpiczakowski, wieczorami nie opuszcza swojej małej chatki, która przycupnęła pod rozłożystym modrzewiem, niedaleko wału oddzielającego Rzeźniczą od Raby. Tłumaczy się bardzo słabym wzrokiem.

Mieczysława Szpiczakowskiego, urodzonego w lutym 1926 r. w podwawelskim grodzie, do Dobczyc życie na stałe przygnało w 1982 r., kiedy przeistoczył się w rencistę. Miał już za sobą kilkadziesiąt lat pracy oraz rozwiązane małżeństwo.
Niedoszły prawnik (zaliczył 6 semestrów na UJ), absolwent onegdajszego krakowskiego Liceum Administracyjno-Handlowego, był w swoim życiu zawodowym m.in. kierownikiem sekcji planowania produkcji w Kablu, a potem wylądował w budowlance. Zaczynał jako pomocnik, a kończył jako mistrz murarski na budowie, pracując przez całe lata w nowohuckiej Spółdzielni Remontowej "Remont". Mieszkał wówczas w Centrum B w Nowej Hucie, tuż nad słynną kawiarnią "Stylowa". -To była dobrze płatnapraca - wspomina po latach Szpiczakowski. -Wyremontowaliśmy kilka willi znanych ludzi w okolicyBłoń wobrębie Cichego Kącika. Jednak to już przeszłość, miła, ale tylko dowspominania. Postanowiłem, stając się rencistą, przenieść się doDobczyc, miasta, które dobrze poznałem jako dzieciak wlatach 30. Zamknąłem etap krakowski, rozwiodłem się, córka -ztego, co wiem -robi karierę naukową wOxfordzie. Dzięki mojemu tacie, Kazimierzowi, lotnikowi, który służył wIIPułku Lotniczym w____Krakowie, nie tyle samo miasto, co bardziej rzeka Raba stały się dla mnie czymś dobrze znanym. Zresztą, Raba była wtedy bardzo groźną rzeką górską, potrafiącą zniszczyć człowieka, ale miała swój niepowtarzalny urok.
Osiemdziesięcioletni Szpiczakowski potrafi zajmująco i ze swadą opowiadać, zwłaszcza o rybach i ukochanym wędkarstwie. Dziwić to specjalnie nie powinno, bowiem tak naprawdę wędkarstwo i ryby oraz działalność dobczyckiego koła są dla niego jedynym kontaktem z rzeczywistością, nie mówiąc już o rozbrykanych kotach. Kontaktem namacalnym, przywołującym nade wszystko miłe sercu wspomnienia z dawnych lat. Wędkarstwem zaraził go wspomniany ojciec, służący w krakowskim garnizonie, był on specjalistą od uzbrojenia płatowców. Z wojskami Piłsudskiego szedł, a raczej leciał z 111. Eskadrą Kościuszkowską na Lwów. To m.in. o nim pisał Janusz Meissner w swojej autobiograficznej książce "Jak dziś pamiętam" (1971 r.). -Tata zimą brał doręki strzelbę, a_latem wędkę -kontynuuje Mieczysław Szpiczakowski. -Zwędkarstwem jestem związany od1933 r., kiedy ojciec zabrał mnie ze sobą nadwodę, naryby. Napoczątku zbierałem mu przynęty. Wówczas nie było Polskiego Związku Wędkarskiego, tak jak dzisiaj, wKrakowie funkcjonowały dwa towarzystwa wędkarskie: Wędzisko oraz Strumień. To pierwsze, wktórym zrzeszony był mój ojciec, dzierżawiło odówczesnego powiatu myślenickiego odcinek Raby -począwszy odMyślenic aż poProszówki koło Bochni.
Pierwszy raz młody Szpiczakowski w Dobczycach pojawił się w roku 1937 r. Miał wtedy 11 lat. Mimo upływu lat, dobrze pamięta, że na Rabie był wówczas drewniany most, a woda w tej górskiej rzece była wręcz krystalicznie czysta.
-Ważne jest pewne rozróżnienie - tłumaczy aktualny skarbnik Koła Wędkarskiego w Dobczycach. -Kiedyś, jeszcze przedpowstaniem zapory, jeździło się tutaj poryby, anie jak to się teraz dzieje naryby. Warto otym pamiętać, to bardzo ważne! Wdawnych latach nie było łatwo dojechać doDobczyc. Albo jechało się prywatnym samochodem, oile go się miało, albo doWieliczki dojeżdżało się koleją, apotem dalej choćby napożyczonym rowerze albo nanogach. Jednak warto było, bo wRabie pływało wiele ryb: pełno było brzany, pstrąga, certy, świnki, klenia, szczupaka. Natarło podchodziły 15-kilogramowe łososie. Złowić 100 sztuk ryb wciągu, powiedzmy, 8 godzin to nie było jakieś wielkie osiągnięcie. Raba była czysta, aryby wtamtych czasach łowiło się wDobczycach rękoma. Tyle ich było!
Młody Szpiczakowski w pierwszych dniach września 1939 r. pod nieobecność ojca, walczącego na wojennym froncie, cudem przeżył wędkowanie na Białusze, a mieszkał wówczas na krakowskim osiedlu Oficerskim. Niemcy w okresie wojny zezwalali na wędkarstwo. Zamiast pójść na zajęcia szkolne, a chodził wtedy do klasy VII w "podstawówce", postanowił powędkować na Białusze w pobliżu ujścia Młynówki. Dostrzegł go niemiecki żandarm i zaczął strzelać z drugiej strony rzeki, z odległości mniej więcej 30 metrów. Na szczęście nie miał zbyt celnego oka. Po tym incydencie młody Szpiczakowski nie zrezygnował z łowienia ryb, czynił to jednak zdecydowanie ostrożniej.
-Uwielbiałem stare wędkowanie, które polegało naklasycznym wyławianiu ryb zwody - przypomina z nostalgią w głosie. -Powrzuceniu robaka ryba odrazu wisiała nawędce. Wstarych czasach nie istniał system wabienia, wystarczył człowiekowi robak, aby dodomu wrócić zwielką liczbą wszelakich ryb. Adziś bez pożywki ryby nie ma!_
Ekskluzywne przedwojenne towarzystwa wędkarskie kilka lat po wojnie - w 1954 r. - zostały przekształcone w Krakowie w Polski Związek Wędkarski. Szpiczakowski w dobczyckim kole był już wiceprezesem, a teraz jest wszystkim. W jego chatce, w której rządzą 4 szalejące i rozpasane koty, w 10-metrowej dziupli mieści się biuro koła, a jego zarządca otwiera drzwi każdemu pukającemu wędkarzowi. Kiedyś w tym miejscu, gdzie biegnie dzisiejsza ulica Rzeźnicza i gdzie usytuowany jest domek, płynęła rzeka Młynówka, która następnie wpadała do Raby; nie było wówczas dzisiejszych wałów. Z tyłu domu, który kiedyś był Rybaczówką, biegła wąska asfaltowa dróżka, a do mieszkania wchodziło się z drugiej strony, od Raby. Tego już nie ma, tak samo jak starego wędkowania. Nie ma też starej Raby, wypełnionej rybami.
Mieczysław Szpiczakowski, wędkarz spławikowiec i gruntowiec, ma od lat ustalony zwyczaj - nie zabiera do domu złowionych ryb. - _Dla mnie wędkarze dzielą się na
dwie grupy: klasycznych wędkarzy, którzy nie tylko łowią, ale iobcują zprzyrodą oraz natak zwanych mięśniarzy, czyli natakich łowców ryb, którzy potrzebują jak najwięcej się "nachapać" ipotem się nimi pysznić! Ja złowione ryby wypuszczam dowody!
Jesienią 2006 r. do dobczyckiego koła dołączyła kilkunastoosobowa grupa krakowskich muszkarzy, którzy znaleźli się w strukturze tego koła jako Sekcja Przyjaciół Raby. Zakładają oni pracę społeczną środowiska wędkarskiego na rzecz rzeki Raby, we wszystkich jej częściach z głównym akcentem położonym na odcinek poniżej zapory w Dobczycach, który stał się w ostatnich latach wyjałowiony z dużych ryb łososiowatych i lipieni, stanowiąc cień swojej dawnej świetności.
-Raba uchodziła niegdyś zajedno znajlepszych łowisk tego typu wpołudniowej Polsce podwzględem zagęszczenia ryb wstosunku doilości wody, wyprzedzając nawet Dunajec, co możnawyczytać wwielu wspomnieniach wędkarskich zdawnych lat. To już jednak przeszłość - tłumaczy Szpiczakowski.
Teraźniejszość jest mniej kolorowa i potrzeba pracy społecznej wędkarzy.
-Ale idobrej woli samorządów oraz ofiarności sponsorów - dopowiada przewodniczący tej sekcji Piotr Lech z Krakowa -żeby przywrócić dawny stan. Wierzymy, że poprzez nasze działania uda się także poprawić sytuację agroturystyczną natym urokliwym iposiadającym bogate tradycje rejonie Małopolski. Staraniem naszej grupy iprzydobrej woli ZO Kraków udało się nadać odcinkowi muchowemu Raby między Dobczycami aGdowem status odcinka bez prawa zabierania złowionych ryb oraz udało się nałożyć nawędkujących muszkarzy obowiązek używania haków bezzadziorowych. Nasi członkowie przechodzą obecnie szkolenie iotrzymują status Społecznego Strażnika Rybackiego. Słysząc te słowa Szpiczakowski lekko się zżyma, mówiąc: -To są wspaniali ludzie, cechuje ich wielki optymizm, ale może uda im się zrealizować swoje wielkie marzenie. Kto wie? Warto przytym wszystkim pamiętać, że Raba jako rzeka przegrodzonazaporą nigdy już nie wróci dopierwotnego stanu, jej biologia została ordynarnie zachwiana, podobnie zresztą jak to się dzieje wCzorsztynie naDunajcu. Zapory -to jest nie tylko moje zdanie -prowadzą dodegradacji rzek. Ryba zapominaoswoich naturalnych targowiskach, głupieje - mówi i po chwili dodaje, z kotem na kolanach: -Czy ja dożyję czasów, że znów wRabie pojawi się troć wędrownaczy lipień? Chciałbym, aby tak było jak w___latach 30. XX w., ale to są już tylko marzenia starzejącego się wędkarza.
ANDRZEJ DOMAGALSKI

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski