Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stawowy wraca do Gdyni z czystym sumieniem

Redakcja
Trener Wojciech Stawowy FOT. WOJCIECH MATUSIK
Trener Wojciech Stawowy FOT. WOJCIECH MATUSIK
PIŁKA NOŻNA. - Mam czyste sumienie. W Gdyni więcej pomogłem, niż zaszkodziłem - mówi przed sobotnim meczem z Arką trener Cracovii Wojciech Stawowy, dla którego będzie to pierwsza wizyta w Gdyni od pięciu lat.

Trener Wojciech Stawowy FOT. WOJCIECH MATUSIK

Opiekun "Pasów" pracował w Arce od maja 2006 do kwietnia 2008 roku. Przygodę z nią zaczął od zwycięskich barażów o utrzymanie w ekstraklasie z Jagiellonią, a w pierwszym pod jego wodzą sezonie na najwyższym szczeblu zespół zajął 11. miejsce, mimo że trwające wtedy śledztwo w sprawie afery korupcyjnej i w Arce zbierało swoje żniwo. W trakcie sezonu 2006/07 aresztowano wielu pracowników klubu - od prezesów do sekretarki - zaangażowanych przed laty w ustawianie meczów.

Po degradacji Stawowy został w Gdyni, a wraz z nim większość piłkarzy. Kiedy po nie najlepszym starcie rundy wiosennej stracił pracę, przez wielu został w Gdyni okrzyknięty persona non grata, choć drużyna wciąż miała szansę na szybki powrót do ekstraklasy.

- Było mi przykro, bo gdy byłem w Gdyni, każdy był serdeczny, chciał mnie słuchać i wspólnie podejmować decyzje. W pewnym momencie zostałem w klubie praktycznie sam z trenerami i zawodnikami. Wszystkie sprawy organizacyjne spadły na mnie, ale to nie odbiło się na grze drużyny i sportowo utrzymaliśmy się w lidze, co wzbudziło szacunek pana Ryszarda Krauze, który chciał ze mną stworzyć w Gdyni ciekawy zespół - tłumaczy Stawowy.

Zaangażowany wtedy w Arkę Krauze piłkarzy do gry na zapleczu ekstraklasy przekonał podwyżkami. Później rykoszetem odbiło się to na Stawowym, któremu zarzucano, że wydrenował budżet klubu, osobiście i niemal samowolnie podpisując wysokie umowy z zawodnikami.

- Absolutnie niczego takiego nie robiłem. W klubie działał prokurent oddelegowany przez Prokom, który zajął się organizacją klubu. Ponieważ mieliśmy stworzyć drużynę, a na umowach i aneksach do nich potrzebne były dwa podpisy, proszono mnie, żebym obok prokurenta składał swój podpis. Wszystko było jednak ustalane i przyklepywane przez Radę Nadzorczą. Najgłośniejszy jest przykład Marcina Chmiesta, ale do Arki nie sprowadzałem go ja, tylko dyrektor sportowy Piotr Burlikowski - wyjaśnia Stawowy.

Kolportowano również plotki o tym, że domaga się premii za wywalczony przez zespół awans do ekstraklasy i wypłacenia pieniędzy z tytułu mającego obowiązywać jeszcze dwa lata kontraktu.

- Odchodząc, zrzekłem się wszystkich należności. Nie domagałem się premii, nie domagałem się pieniędzy z kontraktu oprócz tych za trzy miesiące, które przy rozwiązywaniu umowy Arka mi obiecała. Nie prostowałem tych spraw - sprostował je sąd, przyznając rację mi, a nie Arce - mówi.

Jakiego przyjęcia spodziewa się Stawowy w sobotę? - Myślę, że ci, którzy mówili o mnie te wszystkie rzeczy, powinni sobie przypomnieć, jak bardzo chcieli, żebym pracował w Arce i nie odchodził do Legii Warszawa czy Korony Kielce.

Maciej Kmita

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski