Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stoch nie ma kopyta, ale cug już złapał. Może w Zakopanem znów poleci na całość

Przemysław Franczak
Przemysław Franczak
Wierni fani Kamila Stocha wierzą, że już dzisiaj naszemu mistrzowi wyrosną skrzydła. Że na Wielkiej Krokwi wreszcie pokaże, na co go naprawdę stać
Wierni fani Kamila Stocha wierzą, że już dzisiaj naszemu mistrzowi wyrosną skrzydła. Że na Wielkiej Krokwi wreszcie pokaże, na co go naprawdę stać Fot. Andrzej Banaś
Skoki to moje życie, więc nie poddaję się. Przyszedł gorszy moment, ale trzeba go po prostu przetrwać - mówi Kamil Stoch. Po cichu jednak wszyscy liczą, że skrzydła odrosną mu już teraz, na Wielkiej Krokwi. Puchar Świata pod Tatrami zaczyna się dzisiaj.

Spokojnie, Kamil złapał już cug - Wojciech Fortuna, mistrz olimpijski sprzed ponad pół wieku, wypowiada te słowa z taką pewnością, że aż niezręcznie podać je w wątpliwość. A argumentów przeciw jego tezie znalazłoby się przecież sporo: bo cały sezon jest kiepski, bo już kilka razy zapowiadano renesans formy i nic z tego nie wyszło, bo ostatnio mistrzostwa świata w lotach narciarskich zakończyły się grubą wpadką...

- Złapał, złapał, mówię panu - Fortuna nie daje zbić się z tropu. - W Zakopanem może stanąć na podium.

Bardzo odważna prognoza. Ale może wcale nie taka księżycowa?

Nie, nie tylko dlatego, że Wielka Krokiew to dla polskich skoczków miejsce w jakimś sensie magiczne, bo to tu jak Feniks z popiołów odradzał się Adam Małysz, a Kamil Stoch wygrał swój pierwszy konkurs Pucharu Świata. To zostawmy z boku, choć nie jest bez znaczenia. Kluczowe może być jednak to, co zdarzyło się w ubiegłym tygodniu. W poprzedni czwartek na mamuciej skoczni Kulm rozgrywano kwalifikacje do konkursu indywidualnego mistrzostw świata w lotach.

WIDEO: Małysz przed PŚ w Zakopanem: Wierzę, że będzie to przełomowy konkurs

Źródło: Press Focus/x-news

Katastrofy nic nie zapowiadało. Stoch usiadł na belce, odprawił cały rytuał z poprawianiem wiązań, rękawiczek i gogli, potem ruszył w dół, po pewne prawo startu w zawodach. Gdy wylądował, trybuny aż jęknęły, po trosze z zawodu, po trosze ze zdziwienia. 134,5 metra to na tak dużym obiekcie wynik, co tu kryć, zaskakujący jak na dwukrotnego mistrza olimpijskiego, jednej z największych gwiazd skoków narciarskich ostatnich lat. Kamil odpadł z rywalizacji razem z czterema innymi zawodnikami. Ich nazwiska mówiły coś tylko zagorzałym fanom tej dyscypliny. Polak był zdruzgotany. Ten skok wyglądał tak, jakby skumulowała się w nim cała zła energia z tego sezonu.

- Widać było po jego twarzy, że z tych wszystkich nerwów jest bliski płaczu. Ale się opanował - mówi Stanisław Trebunia Tutka, trener, który z małym Kamilem pracował w Porońcu Poronin. - Co się stało? Na pewno nie był w jakieś superdyspozycji, a na dodatek dostał mocny wiatr w plecy. A on nie jest taki „kopyciorz” na progu, jakim kiedyś był Józek Przybyła albo Staszek Bobak. Kamil skacze technicznie świetnie, czuje powietrze, ale płasko leci. Taki ma styl, nic nie zmienimy.

No, ale ten styl akurat winny niczemu nie jest. Parę medali mu przecież przyniósł.

Anatomia kryzysu

Wszystko co najważniejsze dzieje się później. W szatni pod skocznią jest gorąco, jak relacjonował trener Łukasz Kruczek, „Kamil wyrzucił z siebie sporo emocji”. Stoch w pierwszym odruchu chce pakować rzeczy i wracać do kraju, w drugim - daje sobie czas na decyzję. - Po tym skoku byłem gotowy wyjechać. Zawaliłem, popełniłem totalny błąd. Potem jednak ochłonąłem i zdecydowałem się zostać w Austrii. Nie chciałem się poddawać i wracać do Polski z podkulonym ogonem. Musiałem zrobić coś więcej, odzyskać trochę pewności siebie - wyjaśnia teraz. W perspektywie miał jeszcze udział w konkursie drużynowym. W nim znów był najlepszym z Polaków. Nawet po udanych skokach treningowych cieszył się tak, jakby zdobył medal.

Dziś sprawia takie wrażenie, jakby tamto doświadczenie wpłynęło na niego w pozytywny sposób. Uspokoiło, przywróciło do pionu.

- Przeżyłem to mocno, ale czasem coś takiego pozwala złapać odpowiednią perspektywę - potwierdza.

I znaleźć winnego.

- Po tych feralnych kwalifikacjach wróciliśmy do hotelu, usiedliśmy z trenerami i przeanalizowaliśmy ostatnie tygodnie - opowiada Kamil. - I dokopaliśmy się do takiego głębokiego problemu, który przewija się od początku mojej kariery, ale teraz mocno się zakopał i nie chciał się pokazać. Chodzi o nastawienie do zawodów.

Jakie konkretnie? Tu już wypływamy na szerokie wody psychologii sportu. Zamknąć się tego w jednym zdaniu nie da.

- Nie o to chodzi, że za bardzo chcę wygrywać, to by było za proste - tłumaczy Kamil. - Głowa człowieka jest najbardziej skomplikowanym komputerem. To nie jest tak, że pojawia się jedna myśl, której uporczywie się trzymam. „Muszę wygrać” i z klapkami na oczach idę na skocznię. Dobrze znam te psychologiczne mechanizmy, wiem, jak to funkcjonuje. Wiele rzeczy się nawarstwia, czasami trudno właściwie zdiagnozować problem.

Tu bardziej chodzi o zbudowanie systemu, który pozwalałby mi bronić się przed pewnymi rzeczami. Taki system teraz staram się stworzyć, a raczej odbudować - bo on kiedyś był i całkiem nieźle funkcjonował, a teraz się zawalił. To jest długotrwała praca. Oczywiście czasami wystarczy kilka dni, kilka dobrych treningowych skoków, żeby złapać taką trochę większą pewność siebie i ruszyć ze wszystkim do przodu, ale jednak nad takimi elementami trzeba pracować cały czas. To nie jest tak, że w kilka dni wszystkie problemy zostaną rozwiązane, w Zakopanem będzie fajnie i potem już nic nie będę musiał robić.
Jak to się wszystko dzieje?!

Skoki składają się z drobiazgów. Zgubisz jeden z elementów przygotowania fizycznego, technicznego czy mentalnego i jest po tobie. Potem wszystko sypie się jak domino. Kiedyś Hannu Lepistoe, były trener polskiej kadry i Adama Małysza, szkoleniowiec wybitny, cały zepsuty sezon tłumaczył tym, że zrobił zawodnikom o... jeden trening za dużo przed startem Pucharu Świata. Chodzili z nartami po schodach na skoczni w Szczyrbskim Plesie i przemęczyli mięśnie. Źle wystartowali, potem nie udało się już tego naprawić.

Czasem działa to też w drugą stronę.

„Do dziś nie wiem, jak to wszystko się stało. W skokach nie ma jednej jasnej odpowiedzi, skąd przychodzi forma i czemu później znika. Miałem za sobą pojedyncze sukcesy w Pucharze Świata, ale o czymś takim jak wygrana w TCS w ogóle nie myślałem. To wykraczało poza marzenia” - tak niedawno Małysz wspominał w „Przeglądzie Sportowym” początki swoich wielkich sukcesów.

A wydaje się, że to wszystko jest takie oczywiste. Najazd, odbicie, lot, lądowanie. Bułka z masłem. Przynajmniej dla tych odważnych.

- Generalnie uważam, że skoki to prosta dyscyplina - uśmiecha się Kamil. - Mamy jedną drogę, jeden kierunek jazdy, miejsce odbicia. Ty masz tylko wykonać swoje zadanie. A że czasami przychodzi trudniejszy czas, tak jak u mnie w tej chwili? No trudno, nie wszystko da się zaprogramować i przewidzieć, choć nad formą ciężko pracowałem od wiosny, w sumie przez osiem miesięcy. To też jest nauka, doświadczenie. W życiu tak bywa, że nadchodzi gorszy moment, gdy musimy się pomęczyć i sami musimy sobie zdać sprawę z niektórych kwestii. Dostrzec coś, czego na razie nie widzimy.

Fortuna: - To prawda, że w skokach czasem trudno o taką pewną diagnozę. Ale jeśli mówimy o Kamilu, to w jego przypadku wszystko zacząć się może od pierwszego udanego skoku. A on na tym austriackim mamucie już się „przeluftował”, trzykrotnie poleciał ponad dwieście metrów i to już jest ten luz. Teraz wie, jak podejść do sprawy.

Syndrom wypalenia

W skokach kryzysy często dopadają wielkich mistrzów. Mało kto jest w stanie utrzymać się na szczycie trzy-cztery lata z rzędu. Niektórzy - jak Adam Małysz - potrafią tam wrócić, inni, jak Niemiec Martin Schmitt, już nie. W biografii Thomasa Morgensterna, która niedawno ukazała się w Polsce, austriacki skoczek pisze właśnie o m.in. o uciążliwym życiu pod presją, a także o depresji, na którą cierpiał. Podobnie zresztą jak Niemiec Sven Hannavald, który we własnej książce wspominał też o syndromie wypalenia. Może kiedyś o nim napisze też Gregor Schlierenzauer. Austriak, skoczek - jak określa go Stoch - z patentem na wygrywanie, w tym sezonie skakał tak słabo, że zawiesił karierę. Czy ją wznowi - trudno powiedzieć.

- Specyfika skoków polega na tym, że tu na pokazanie naszych umiejętności, tego, co wytrenowaliśmy, mamy kilkanaście sekund, licząc od momentu pojawienia się na belce startowej, aż do odpięcia nart. Tylko tyle. W tym czasie trzeba wykonać całą pracę. W innych dyscyplinach masz na to kilkadziesiąt albo i więcej minut, możesz zwolnić, przyspieszyć, przyjąć jakąś taktykę. U nas tego nie ma. Być może przez to jesteśmy narażeni na to, że nasz wysiłek jest bardziej mentalny niż fizyczny - zauważa Stoch.

- W takie zestawienia, ile kto się utrzymał w czołówce nie patrzę. Nie ma sensu szukać dziury w całym. Powiedzmy sobie szczerze, mam 28 lat i to nie jest tak, że mój organizm odmawia posłuszeństwa. Jak pokazuje życie, można mieć 45 lat i dalej wygrywać konkursy, a przynajmniej regularnie skakać w czołówce (jak Japończyk Noriaki Kasai - red.). To chyba w sporcie normalne, że każdy ma lepsze i gorsze momenty. Trzeba przyjąć to na klatę, przetrwać i próbować robić coś, żeby było lepiej.

Trebunia Tutka: - Kamil to zawsze był taki typ ambitnego wrażliwca. Jak był mały, to gdy mu coś nie wychodziło, rzucał o śnieg kijkami, nartami. Ale z czasem stał się odporny, bardzo pomógł w tym jego tata, który przecież jest psychologiem. Ciągle jednak wszystko sobie przemyśliwuje, analizuje. To mądry, rozsądny chłopak.

- Na pewno nie tak sobie wyobrażałem ten sezon. Ale skoki to moje życie, więc - podkreślam to teraz w wywiadach często - nie poddaję się, taki moment trzeba po prostu przetrwać. Zrobić co się da, żeby na takim doświadczeniu też skorzystać i cierpliwie poczekać. Oczywiście nie czekać z założonymi rękami, tylko ciężko pracując - z naciskiem mówi Stoch.

Ziemia nie przestanie się obracać

Na Zakopane i Wielką Krokiew nie patrzy jednak jak na ostatnią szansę na uratowanie tego sezonu.

- Ani trochę. Nie wolno tak do tego podchodzić, że to ostatnia deska ratunku, a potem nie ma już nic. Nawet jeśli coś nie wyjdzie, to co się stanie? Kula ziemska przecież nagle się nie zatrzyma, życie będzie się toczyło dalej - zauważa rezolutnie. - To jest tylko sport. Nie chcę oczywiście, żeby to zostało odebrane tak, że nie mam ambicji i podchodzę na odczep się do zakopiańskich konkursów. Tak nie jest. To naturalne, że chcę osiągnąć jak najlepszy wynik. Ale wiem też, że muszę po prostu skupić się na wykonaniu zadania, a nie na bezpośredniej rywalizacji z zawodnikami czy na dopuszczeniu do siebie trochę większej dawki adrenaliny.

Ale jego starsi koledzy wiedzą swoje.

- Gdzie, jak nie tu? - pyta retorycznie Stanisław Trebunia Tutka. - To jego kibice i jego skocznia. Już jak miał 12 lat, to fruwał tutaj po 120 metrów.

- Zakopane zadziała, na sto procent, zresztą on już się obudził. A poza tym Kamil od lat najlepszą, olimpijską formę łapie właśnie tutaj. Druga połowa stycznia to jego czas - niezmordowanie przekonuje Fortuna.

A więc - reaktywacja? Nikt nie miałby nic przeciwko temu.

***

Kamil Stoch w zakopiańskim Pucharze Świata debiutował już w 2004 roku, to zresztą w ogóle był jego pierwszy start w zawodach tej rangi. Miał wtedy niecałe 17 lat. - Szczerze mówiąc, to tego nie pamiętam - uśmiecha się dzisiaj.

Skoczył 105,5 metra, zajął 49. miejsce. Od tamtego czasu sporo się zmieniło. Na Wielkiej Krokwi udało mu się dotąd wygrać w PŚ trzykrotnie. Po raz pierwszy triumfował w 2011 roku - to były te słynne zawody, w których Adam Małysz zaliczył upadek, więc symbolika tego zdarzenia narzucała się sama. Orzeł z Wisły ma na koncie jedno zwycięstwo w Zakopanem więcej od swojego sukcesora, ale liderem w tej klasyfikacji jest Gregor Schlierenzauer. Austriak triumfował tu aż pięć razy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski