Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stolica skibobu

Redakcja
Osiemnastokilogramowy pojazd to maszyna do pokonywania każdego zbocza, która sunie po śniegu niczym czołg, na muldach zmieniając się w lotnię

ADAM MOLENDA

ADAM MOLENDA

Osiemnastokilogramowy pojazd to maszyna do pokonywania każdego zbocza,

   Dwa lata temu burmistrz Malik pojechał do Finnenbrum w Tyrolu, wsiadł na skiboba i został mistrzem świata. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyż samorządowców mamy utalentowanych, jednak pan Jerzy miał wówczas... 63 lata. Czy w jakiejkolwiek innej dyscyplinie sportu, wymagającej wysiłku fizycznego, można zdobyć tytuł "Champion of World", będąc szczęśliwym dziadkiem?
   Rower śnieżny to pojazd niezwykle przyjazny, niezależnie od wieku kierowcy oraz jego kondycji. Jeśli nawet macie metalowe części w kolanach, wstawione po narciarskich wariactwach młodości, skibob będzie dla was akurat. Siadamy i od razu ma się wrażenie wielkiej pewności siebie, jakby człowiek zajął miejsce na fotelu czterokołowego gokarta. Śnieg skrzy się w pełnym słońcu i nie bardzo trzeba przejmować się tym, czy stok pod nami ubiły ratraki, czy też za chwilę wjedziemy w puch, wyrzucając za sobą wielkie jego fontanny. Osiemnastokilogramowy pojazd, z nami na swoim "grzbiecie", to maszyna do pokonywania każdego zbocza, która sunie po śniegu niczym czołg, na muldach zmieniając się w lotnię.
   No więc, start! Wystarczy lekki skręt kierownicą, balans ciałem i wchodzimy w wiraż, zatykający dech w piersiach. Sylwetka zjazdowca przypomina bardziej... żużlowca niż narciarza, bo też skibobing stanowi przedziwne pomieszanie narciarstwa ze sportem rowerowym lub motorowym. I potrafi wciągnąć na całe życie. Wystarczy tylko spróbować.

Ice Velocopede

   Jak wszystko, co służy do jeżdżenia po śniegu, pierwsze skiboby wymyślono w Alpach, mniej więcej półtora wieku temu, przy czym był to, przynajmiej z początku, zwykły środek transportu, służący do przewożenia ludzi i zwierząt. Popularność pojazdu była jednak na tyle duża, iż uwieczniali go na obrazach mistrzowie pędzla tamtej epoki. Dwadzieścia lat później prototypy roweru śnieżnego zaczęli budować Amerykanie, przy czym trudno dziś dociec, czy wymyślili je sami, niezależnie od Szwajcarów i Austriaków, czy też zawdzięczają pomysł emigrantom. W każdym razie zaczęli używać narty z kierownicą dla rozrywki. Pierwowzór współczesnego rekreacyjnego skibobu opatentował w 1892 r. Amerykanin nazwiskiem Stevens.
   Ernest Hemingway, będący entuzjastą wszelkich sportów, w tym zimowych, wspomina o tym urządzeniu w jednej ze swoich europejskich korespondencji dla "The Toronto Star Weekly". Wprawdzie z jego alpejskich wspomnień wynika, iż ulubionym pojazdem Szwajcarów były małe saneczki nazywane luge, jednakże entuzjastów skibobingu również nie brakowało. Tych drugich zapewne najbardziej pociągała możliwość slalomowania oraz prędkość. O ile jadąc sankami po oblodzonej górskiej drodze, osiągano szybkość 30 mil, czyli blisko 50 km/godz., o tyle rekord szybkości współczesnego skibobu, bity na specjalnie przygotowanej trasie, wynosi 164 kilometry na godzinę!
   Stare rysunki i zdjęcia są niezwykle pouczające. W przeszłości do budowy tego śnieżnego pojazdu wykorzystywano wyłącznie drewno. W pierwszych egzemplarzach stosowana była, jako element jezdny, jedna solidna narta, smarowana łojem lub innymi tłuszczami roślinnymi. Elementy wiązane były rzemieniem, gdyż połączenie drewna za pomocą gwoździ nie mogłoby wytrzymać, ze względu na gwałtowne obciążenia, nawet kilku minut. Poprzeczka na wysięgniku służyła mniej jako kierownica, bardziej do utrzymywania równowagi przez zjazdowca.

Do "Rekordu"

   Pierwsze zawody odbyły się w 1924 roku w Cortina d’Ampezzo, ale prawdziwy boom na takie urządzenie do rekreacji przypadł po drugiej wojnie światowej. Skibob stał się ulubionym pojazdem niegdysiejszych narciarzy, którzy utracili zdrowie, często kończyny, na polach bitew. Pod koniec lat czterdziestych niemiecki entuzjasta i konstruktor Georg Gfaller wykonał pierwszy skibob o ambicjach wyczynowych, który błyskawicznie zdobył popularność.
   Na początku lat 70. Jerzy Malik ani myślał, że będzie kiedyś burmistrzem urokliwego miasteczka Skoczów. Pracował w jednym z tutejszych przedsiębiorstw, o nazwie "Rolsprzęt", które było, co ważne - zakładem przemysłu terenowego. Taki status firmy w PRL sytuował ją poza centralnym planowaniem, a to pozwalało podejmować niewielką produkcję według własnego uznania.
   Pierwsze krajowe pojazdy w typie, o którym mówimy, zaczęły wytwarzać, pod koniec lat 60. Bydgoskie Zakłady Rowerowe "Romet". Wzięły, niestety, na warsztat konstrukcję sprzed dwóch dekad i wprowadziły do sklepów pod nazwą "narto-sanek". Miano było trafne, bowiem ów sprzęt miał pod siodełkiem dwie płozy, co wprawdzie dodawało stabilności, odbierało jednak prędkość. To na tym przestarzałym pojeździe startowali zawodnicy podczas pierwszych krajowych, a następnie międzynarodowych zawodów w Szklarskiej Porębie. Zaczynano z rozmachem, bowiem oprócz gospodarzy udział w imprezie brały ekipy z Czechowic-Dziedzic, Gdańska, Jeleniej Góry, Skoczowa i Zakopanego. Zza rubieży dotarli Austriacy, Czesi i Włosi.
   - Przywieźli skiboby, które wtedy szokowały nas nowoczesnością konstrukcji oraz osiągami - wspomina Jerzy Malik, który był wówczas działaczem Towarzystwa Krzewienia Kultury Fizycznej, entuzjastą i kadrowiczem nowego rodzaju sportu. - Oczywiście, nie mieliśmy szans w rywalizacji, więc chcieliśmy mieć takie same pojazdy.
   Wkrótce pan Jerzy przywiózł zza granicy ulotkę zapowiadającą zawody, na której widniał dokładnie przedstawiony skibob. W "Rolsprzęcie" pracowali dobrzy fachowcy, odwzorowali więc sprzęt w naturze, wprowadzając po próbach niezbędne modyfikacje. Tak urodził się, trochę na bakier z prawem patentowym, polski skibob ze Skoczowa, nazwany "Rekord". W ciągu kilku lat wyprodukowano go i wprowadzono do handlu w ilości kilkuset sztuk. A przy okazji polscy zawodnicy zaczęli odnosić międzynarodowe sukcesy.
   _Myślą przewodnią mojego wywodu jest teza, że mieszkańcy naszego regionu wykazują szczególne uzdolnienia w dziedzinie sportu skibobowego - _napisał w obronionej niedawno pracy magisterskiej skoczowianin Maciej Kłósko.

Cztery punkty podparcia

   Dziś jedynym twórcą polskich rowerów śnieżnych jest Adam Malik, kuzyn Jerzego, przed laty również pracownik "Rolsprzętu". Ostatnio miał trochę kłopotów ze zdrowiem, musiał zamknąć swoją firmę, lecz od pewnego czasu znów podjął jednostkową produkcję, tym razem w warsztatach spółki należącej do syna. Wyciąga katalogi i broszury, pokazuje modele skibobów wytwarzanych w krajach alpejskich.
   - Trzydzieści lat temu my ściągaliśmy od nich, teraz oni zrzynają moje pomysły - mówi, trochę z goryczą, pan Adam. - Proszę spojrzeć, o - choćby na mocowanie płóz do ramy. To mój pomysł, który zastosowałem kilka lat temu. Nie stać mnie na zastrzeganie wzorów patentowych za granicą.
   Porównanie pierwszych drewnianych skibobów ze współczesnymi bolidami jest niezwykle pouczające. Już po drugiej wojnie światowej, dzięki zastosowaniu giętej sklejki, próbowano resorować pojazd. Dziś, dzięki teleskopom i sprężynom, jest to reguła.
   Dla polskich modeli najważniejsze było podjęcie przez skoczowian współpracy z wytwórnią nart w Szaflarach. Jeździli na Podtatrze, oglądali coraz to nowsze pomysły konstrukcyjne, uczestniczyli w próbach wytrzymałościowych. Razem z szaflarskimi specjalistami przystosowywali narty do pełnienia roli płóz. Efekty były poniekąd podwójne: po pierwsze, polskie skiboby okazały się niezłe i pozwoliły nawiązać sensowną walkę z zawodnikami państw alpejskich. Po drugie, narty, również służące do zwykłych zjazdów, produkowano przez pewien czas także w Skoczowie.
   Współczesny skibob składa się z metalowej ramy, podobnej do rowerowej, i dwóch płóz, ułożonych w jednej linii. Pierwsza jest ruchoma i sterowana kierownicą, na drugiej, usytuowanej pod siodełkiem, zjazdowiec lokuje większą część swego ciężaru. Krótkie "nartki", długości nie więcej niż pół metra, przypina się również do nóg. Stosowane są przy tym albo specjalne, wyjątkowo proste wiązania skibobowe, albo takie same, jakich używa się do nart zjazdowych. Te drugie nie mogą być jednak zbyt czułe, gdyż bezpieczniki nie powinny ich wypinać. Przy tak krótkich "deskach" kontuzje nóg są mało prawdopodobne.

Sukcesy, sukcesy

   - Skibobista, dysponując czterema punktami podparcia, ma duże poczucie bezpieczeństwa, nawet podczas wykonywania najbardziej karkołomnych ewolucji. Jest to sposób czynnego wypoczynku dla osób w każdym wieku. Sam zaczynałem, mając 25 lat, przy czym nigdy wcześniej nie stałem nawet na nartach - wspomina Karol Hałgas, trener najsilniejszej obecnie, działającej w Brennej, sekcji Polskiego Związku Skibobowego.
   Pomiędzy bramkami, ustawionymi na stoku, dosłownie fruwają kilkunastolatki, pędzący na skibobach. Zabawa jest przednia i niezwykle widowiskowa. Kolorowe kaski, kombinezony i pojazdy zmieniają dziewczęta i chłopców w postaci jakby z innego wymiaru. Godzinami można obserwować, jak wykonują szaleńcze ewolucje i słuchać komentarzy fachowców.
   - Komuś, kto jeździ po mistrzowsku, narty na nogach są prawie niepotrzebne. Wystarcza pewne prowadzenie samego skibobu.
   Konkurencje uprawiane za pomocą tego sprzętu są takie same jak w narciarstwie zjazdowym: slalom, gigant, supergigant, zjazd, slalom równoległy... Na całym świecie nie brakuje amatorów crossu, dla którego trasę urządza się w ten sposób, że usypuje na niej ze śniegu małe skocznie. Był czas, kiedy również skakano na skibobach, usiłując uzyskać coraz to większe odległości, i osiągano nawet 60 metrów.
   Z początkiem lat 70. najsilniejszymi ośrodkami sportu skibobowego w Polsce były Zakopane i Jelenia Góra. Zawody na Podhalu odbywały się o "Złotą Płozę Tatr", w Karkonoszach o "Puchar Szrenicy". Z czasem zaczęto organizować ogólnopolskie imprezy o "Błękitny Kask Beskidów". Dziś Skoczów dominuje, tutaj mieści się siedziba PSK, zaś na dwadzieścia osób stanowiących kadrę narodową Polski dokładnie połowa trenuje w Brennej.
   Jeśli zajrzeć do związkowych annałów, od razu wiadomo, że skibobing w Skoczowie to sport niejako rodzinny, bowiem nazwiska mistrzów często się powtarzają, z różnymi imionami, oczywiście. Jerzy Malik i Wiktor Tlołka to już dzisiaj oldboje, ale jeśli spojrzeć na szafy w ich mieszkaniach, to od liczby medali można dostać oczopląsu. Karina Cholewa podczas trwającej dekadę kariery, została pięciokrotną mistrzynią świata. Sportowy życiorys Kariny Malik-Jaworskiej można byłoby przyjąć za kanwę filmowej opowieści o tym, jak zmaganie się z przeciwnościami losu buduje mistrzostwo oraz jako dowód, że do wielkiej formy wracać można niezliczoną ilość razy. Po kontuzji odniesionej na... sali gimnastycznej i długim okresie rekonwalescencji, nie wsiadła na skibob przez pięć lat. Kiedy to zrobiła, wywalczyła podczas mistrzostw świata w Wiśle, za jednym zamachem, trzy złote medale i jeden srebrny.

Spróbujcie tego!

   Skibobing w Alpach czy górach Ameryki, w swojej najbardziej wyczynowej postaci, zaliczany jest do grupy sportów ekstremalnych, bo też uprawia się go w najbardziej zwariowanych miejscach. Ma jednak również swoją, znacznie bardziej rozpowszechnioną odmianę, dla amatorów choćby weekendowych. Zachodni potentaci, tacy jak Flaschmann czy KED oraz inni, dwoją się i troją, dostarczając lekkich, poręcznych rowerów śnieżnych, w rozmiarach dostosowanych do gabarytów zjazdowców. Tego typu sprzęt ma wiele udogodnień konstrukcyjnych, pozwalających na łatwe wykonywanie skrętów. Można go też błyskawicznie rozebrać, czyniąc sposobnym do przewożenia w bagażniku najmniejszego nawet samochodu. Poza tym każdy szanujący się ośrodek narciarski na Zachodzie oferuje takie pojazdy w wypożyczalniach.
   Zjazdy rekreacyjne odbywają się na tych samych trasach, po których szusują narciarze. Skibobiści korzystają też bez problemu z "orczyków" oraz "kanap", podczas jazdy którymi pojazd trzyma się po prostu na kolanach.
   - Jesteśmy zdziwieni tym, że w Polsce osób uprawiających ten rodzaj zimowej rozrywki jest chyba nie więcej niż dwie setki - komentuje Wiktor Tlołka, wiceprezes PZS ds. organizacyjno-sportowych. - Staramy się propagować skibobing, nie tylko urządzając zawody o najważniejszej randze międzynarodowej, ale i zwykłe pokazy dla chętnych. Wszystkich prosimy o kontakt.
   Cena sprzętu krajowej produkcji nie wydaje się wygórowana. Skibob, który powstaje w warsztacie Adama Malika, kosztuje 320 euro, czyli mniej więcej tyle samo, co lepszej klasy narty. Pojazdy ze Skoczowa w lwiej części trafiają do Niemiec oraz Austrii, gdzie pod szyldem tamtejszych wytwórców sprzedawane są po cenach kilkakrotnie wyższych.
   Skoczowskie środowisko skibobowe wielkie nadzieje wiąże z ośrodkiem, powiedzmy - płozowej rekreacji, który powstać ma w... centrum miasta. Wzgórze, zwane Kaplicówką, znają wszyscy Polacy, tu bowiem przyjmowano Jana Pawła II podczas jego pielgrzymki do Polski w 1995 roku. Samorząd wykupił 23 ha gruntu, który nie nadaje się pod budownictwo, ze względu na swoją strukturę geologiczną. Powstaną tutaj wyciągi orczykowe i krzesełkowy, całoroczny tor dla saneczkarzy, nartostrady i wypożyczalnie sprzętu, również skibobów. Różnica poziomów nie pozwoli wprawdzie na organizowanie zawodów sportowych, ale do aktywnego zimowego wypoczynku amatorów jest akurat. Skoczów ma nadzieję, że niebawem zaroi się tutaj także od skibobistów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski