Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Straceńcy

Redakcja
Dziś, po czterech miesiącach pobytu Medowkinów w Polsce, pani Anna nie ukrywa, że chce się pozbyć swoich gości. Mówiąc o repatriantach z Ukrainy używa określenia: "wzięli mnie w okupację". Twierdzi, że się rozczarowała; myślała, iż to ona znajdzie oparcie przy repatrianckiej rodzinie, a nie odwrotnie.

A miało być jak w ojczyźnie

 (INF. WŁ.) Zanim przyjechali do Polski, sprzedali cały dobytek. Sąsiedzi żegnali ich znakiem krzyża. Na zawsze. Były łzy, ale przede wszystkim nadzieja na lepsze życie. - To piękny kraj; wspaniali ludzie - mówił o kraju przodków Jerzy Medowkin, 33-letni Polak urodzony i wychowany w Stryju na Ukrainie, starając się namówić na repatriację żonę Irenę. Wątpliwości 27-letniej kobiety, matki dwójki dzieci, rozwiał dopiero list od 77-letniej pani Anny ze Skomielnej Białej, która zaprosiła rodzinę Jerzego do siebie. "Ufam, że już niebawem powitam was, moje przybrane dzieci i wnuki, że będę cieszyć się waszą obecnością" - pisała mieszkanka Skomielnej.
 - Czujemy się jak straceńcy. Nie mamy pracy, mieszkania, ani nadziei. Żona jest w czwartym miesiącu ciąży, a dzieci: Władzio i Stasiek mają dopiero po kilka lat - mówi zrezygnowanym głosem Jerzy Medowkin.
 Jerzy jest w Polsce, w Krakowie, od 1996 r. Przez pięć lat studiował pedagogikę religijną w Towarzystwie Jezusowym, razem z Aleksandrem Rudolfem, z którym zaprzyjaźnił się, będąc częstym gościem w jego domu. - Traktowaliśmy Jerzego jak domownika - mówi Jadwiga Rudolf, matka Aleksandra. - Byłam wzruszona, gdy

opowiadał piękną polszczyzną

dzieje swojej rodziny, która od pokoleń mieszkała na Wołyniu. O babci, Apolonii Wierzbickiej, nauczycielce polskiego w gimnazjum żeńskim w Nowogrodzie; o bracie mamy, Aleksandrze Łabenskim, który uznany po wojnie, wbrew swojej woli, za obywatela ZSRR, cztery razy uciekał do Polski przez zieloną granicę, za co trafił do sowieckiego więzienia; o swoim bracie Romanie, upokarzanym przez kolegów komsomolców za to, że służył do mszy.
 Jadwiga Rudolf przyznaje, że sama namawiała Jerzego, aby czynił starania o polskie obywatelstwo i przeniesienie się wraz z rodziną do Polski. - Zżyliśmy się z Medowkinami - opowiada. - Mój syn jest chrzestnym ojcem ich syna Władzia. Oni czują się Polakami; myślą jak my, są tej samej wiary, a poza tym to porządni ludzie. Byłam pewna, że przyjeżdżając do Polski, nie będą dla nikogo ciężarem, że sami zapracują na swoje utrzymanie. Jeśli tylko znajdzie się dla nich jakieś mieszkanie...
 Własne mieszkanie to jeden z warunków rozpoczęcia starań o repatriację i polskie obywatelstwo. _- Do księży w różnych parafiach wysłałam kilkadziesiąt pism z zapytaniem, czy nie znają kogoś, kto ma np. dom lub mieszkanie do remontu, które mógłby oddać rodzinie Jerzego - _opowiada Jadwiga Rudolf.

Otrzymałam jedną odpowiedź.

 Ksiądz Antoni Łaciak, proboszcz parafii w Skomielnej Białej napisał, że jego parafianka, pani Anna, wdowa pochodząca ze Złoczowa (obecnie Ukraina), chce oddać pół domu i zamieszkać razem z jakąś rodziną z Kazachstanu lub Ukrainy.
 "Pani Anna ma 76 lat, jest mocno głucha, ale chce szczerze komuś pomóc. Już w 1998 r. zwróciła się w tej sprawie do Wspólnoty Polskiej" - pisał do Jadwigi Rudolf ks. Łaciak.
 - Uznałam, że sam Pan Bóg zsyła nam takie rozwiązanie - mówi Jadwiga Rudolf. - Pani Anna wydała mi się taka miła, taka słodka. Mówiła, że czuje się samotna, że jej żal, gdy widzi, jak sąsiedzi siedzą całymi rodzinami przy grillu, a ona sama jak palec. Zobowiązała się pisać monity do konsula we Lwowie, aby przyspieszyć repatriację. Wyglądało na to, że nie może się doczekać przyjazdu Medowkinów. Trzeba przyznać, że dzięki tym listom, chwytającym za serce, sprawa przyznania obywatelstwa Jerzemu i rodzinie trwała zaledwie sześć miesięcy. To chyba rekord. Bo jak mi wiadomo, tylko temu piłkarzowi z Afryki prezydent przyznał polskie obywatelstwo w krótszym czasie, bodaj czterech miesięcy. Wszystko więc dobrze się układało. Do czasu, aż Medowkinowie zamieszkali w Skomielnej.
 - Przyjęłam ich

z otwartymi ramionami.

 Już w progu powiedziałam, że wszystko co moje, należy do nich - opowiada pani Anna. - Nie mam swoich dzieci. Nieboszczyk mąż poradził mi przed śmiercią, żebym wzięła sobie jakąś rodzinę ze Wschodu, przy której znajdę oparcie. Ale myliłam się, sądząc, że mi sercem odpłacą, że pomogą w gospodarstwie...
 - Całe szczęście, że wzięliśmy ze sobą trochę sprzętów, sztućce, pościel, bo pani Anna trzyma swoje rzeczy w zamknięciu - opowiada Jerzy Medowkin. - To prawda, że zaraz na początku dała nam 700 zł na najpilniejsze potrzeby. Ale ja od razu powiedziałem, że traktuję te pieniądze jak pożyczkę i gdy tylko znajdę pracę, wszystko oddam.

- Wpędzili mnie w długi

 - twierdzi pani Anna. - Od czasu gdy przyjechali, płacę horrendalnie wysokie rachunki telefoniczne. Nie stać mnie na to, żeby ich utrzymywać. Tym bardziej że im się nie chce pracować. Gdy poproszę o jakąkolwiek pomoc, pani Irena ma wymówkę, że jest w ciąży, pan Jerzy narzeka na wrzody żołądka, a jego matka tłumaczy się nadciśnieniem. A ja, głupia, ziemniaki w ogródku sadziłam, żeby ich młodymi kartoflami ugościć.
 - Obiecałem pani Annie, że wyrównam wszystkie swoje długi, spłacę również rachunki za telefon. Musiałem korzystać z telefonu, bo wszystkie sprawy administracyjne związane z przyznaniem obywatelstwa toczyły się w Warszawie. Do dzisiaj np. nie mamy dowodów osobistych, które powinna wystawić gmina Warszawa Śródmieście. Dlatego nie mogę znaleźć pracy, nie mogę się zarejestrować w urzędzie zatrudnienia jako bezrobotny - _wyjaśnia Jerzy Medowkin. - To nieprawda, że nie chcemy pomagać pani Annie w gospodarstwie. Wiele razy oferowaliśmy naszą pomoc. Ale ona _

odtrąca wyciągniętą rękę.

 Burczy pod nosem, że "obejdzie się", że dzieci depczą jej kwiatki.
 - Ja nic nie mam do dzieci, chociaż one obrzucają mnie patykami. Wiem, że tego uczą je dorośli. To z ich przyczyny ta prowokacja - odgryza się pani Anna. - Żałuję, że zdecydowałam się zaprosić tę rodzinę. Przekonałam się, że nie mogę liczyć na ich pomoc. Jak byłam chora, nie miał mi kto szklanki wody podać. Oni myślą tylko o sobie.
 - Przykro mi, że zawiedliśmy panią Annę - mówi cichym, zrezygnowanym głosem Jerzy Medowkin. - Mam wrażenie, że zapraszając nas sądziła, iż dostaniemy od państwa jakieś pieniądze, które zainwestujemy w jej gospodarstwo. Kilka razy dobitnie mówiła do mnie: "Jurek, dom potrzebuje remontu". A mnie było przykro, bo do tej pory nie dostaliśmy od państwa ani grosza, a cały nasz majątek to 50 dolarów, które przywiozłem z Ukrainy. Nawet za pobyt żony w szpitalu, gdzie trafiła dla podtrzymania ciąży po tych przejściach z panią Anną, musiała zapłacić opieka społeczna. To, że jeszcze nie pomarliśmy z głodu, zawdzięczamy dobrym ludziom, którzy pomagali mi, gdy jeszcze byłem na studiach. Wspomógł nas też tutejszy ksiądz. Mam nadzieję, że już niedługo będę żebrakiem, że w końcu znajdę jakieś zajęcia. Wiem, że w moim zawodzie - katechety - będzie trudno. Ale ja żadnej pracy się nie boję. Będąc studentem pracowałem jako portier na mojej uczelni. Niedawno ktoś oferował mi posadę ochroniarza. Wziąłbym to, tylko nie mam pieniędzy na opłacenie kursu, który jest podstawą zatrudnienia. Najgorsze jest to, że niebawem pani Anna może nas przepędzić ze swojego domu. Zameldowała mnie i moją rodzinę tylko na rok. Od pewnego czasu mówi wprost: "Idźcie sobie". Poszlibyśmy, ale dokąd?
 Ani Jerzy, ani jego żona Irena

nie żałują

swojej decyzji o repatriacji do Polski. - Tam, na Ukrainie, jest straszna nędza. A tu przynajmniej możemy mieć nadzieję, że jeśli nie nam, to naszym dzieciom będzie lepiej - mówią zgodnie Medowkinowie. Jerzy dodaje, że już nie wyobraża sobie życia bez Polski, państwa Rudolfów, przyjaciół na dobre i złe. Ma nadzieję, że znajdzie się jakieś lokum dla nich. Mówi, że pomoc w tych poszukiwaniach obiecał im wójt gminy Lubień.
 Henryk Migacz, wójt Lubnia, twierdzi, że nie dopuści do tego, aby rodzina repatriantów z dwójką małych dzieci "wylądowała na zakopiance". _Jednakże, na razie "_nic konkretnego nie może obiecać".
 Ręce rozkłada również były proboszcz parafii w Skomielnej Białej ks. Antoni Łaciak. - Jestem zmartwiony i zaskoczony tą sytuacją - mówi ksiądz. - Pani Anna sama zabiegała o sprowadzenie jakiejś rodziny repatriantów. Żałuję, że maczałem w tym palce. Niestety, zbyt późno dowiedziałem się, że pani Anna, tak mówią jej sąsiedzi, ma opinię osoby trudnej we współżyciu. Wątpię, żeby sytuacja w tym domu zmieniła się. Ze swojej strony mogę tylko apelować do ludzi dobrej woli, żeby pomogli rodzinie Medowkinów w znalezieniu jakiegoś mieszkania. My, w parafii, możemy ich wspomóc jedynie finansowo.
GRAŻYNA STARZAK
 Z rodziną Medowkinów można się kontaktować dzwoniąc pod numer telefonu: 0 - prefiks -18- 26-87-223 lub za pośrednictwem autorki reportażu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski