Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Strach nad miastem

Redakcja
Seria zamachów zaczęła się w niedzielę, 2 lutego 1929 roku. Wracająca do domu po 9 wieczorem Apolonia Kühn usłyszała za sobą kroki. Znajdowała się wówczas w mało zabudowanej dzielnicy opodal swojego domu. W ciemnościach minął ją jakiś nieznajomy mężczyzna i grzecznie pozdrowił: "Dobry wieczór". Pani Kühn odwzajemniła pozdrowienie i bez lęku poszła dalej. W pewnym momencie mężczyzna odwrócił się i błyskawicznie uderzył kobietę nożyczkami w głowę. Gdy upadła, zadał jej jeszcze 22 ciosy, nim zniknął w ciemnościach. Napadnięta, mimo poważnych obrażeń, przeżyła. Nie była jednak w stanie opisać sprawcy napadu.

156
Peter Kürten, zdjęcia z akt policyjnych

Wydarzenia odnotowane w kronikach kryminalnych jako historia "upiora z Düsseldorfu" miały miejsce w tym niemieckim mieście pomiędzy lutym 1929 a majem roku 1930. Przez kilkanaście miesięcy liczącą półtora miliona mieszkańców stolicę Nadrenii terroryzował nieuchwytny, brutalny morderca. Ówczesne policje nie dysponowały jeszcze właściwymi do podobnych przypadków scenariuszami śledztwa. Także i policja niemiecka pozostawała bezradna. Nikt nie wiedział, kiedy po raz kolejny, gdzie i kogo zaatakuje tajemniczy napastnik. Nikt nie wiedział, kim jest i dlaczego zabija. Przez ponad rok miasto po zmroku żyło w panice i strachu.
 W ciągu następnych miesięcy odnotowywano kolejne ataki. Ofiarami były kobiety, małe dziewczynki, inwalida. Sposób działania sprawcy był zawsze ten sam, mimo iż posługiwał się różnymi narzędziami - krótkimi lub długimi nożycami, sztyletem, młotkiem, które błyskawicznie wyciągał z kieszeni i równie szybko zadawał mordercze ciosy. Niekiedy zaatakowanym udawało się ujść z życiem, gdy ich krzyk płoszył napastnika. Ich zeznania były jednak niejednoznaczne, często sprzeczne, nie wnosiły wiele do śledztwa.
 Do maja 1930 roku na konto "upiora z Düsseldorfu" zapisano 8 dokonanych i 11 usiłowanych zabójstw. Policja nie była jednak w stanie uchwycić żadnego wyraźnego tropu, mimo ogromu pracy włożonej w dochodzenie i pomocy, jakiej starali się jej udzielić mieszkańcy miasta. Samych tylko donosów policja otrzymała blisko 12 tysięcy; żadnego nie mogła zlekceważyć, musiała sprawdzić 12 tysięcy podejrzanych. Dwieście osób dobrowolnie zgłosiło się utrzymując, iż jest poszukiwanym mordercą. Najczęściej byli to pijani bądź psychicznie chorzy. Jeden z nich wykazał się tak zdumiewającą znajomością detali poszczególnych zbrodni, iż początkowo dano wiarę jego zeznaniom. Dopiero po szczegółowym badaniu okazało się, że wszystkie te szczegóły znał z gazet. Budynek policji kryminalnej, schody, poczekalnie, korytarze codziennie wypełniał tłum kobiet i mężczyzn, jedni przychodzili z informacjami, inni z ciekawości. Na mieście pojawili się młodzi mężczyźni poprzebierani za kobiety. Krążyli wieczorami w tym przebraniu po odludnych ulicach w nadziei, że "upiór" ich zaczepi i będą mieli okazję ująć go własnoręcznie, zyskując sławę i nagrodę. Dochodziło nierzadko do tragikomicznych sytuacji, gdy dwaj przebrani młodzieńcy, przy spotkaniu rozpoznawali w przeciwniku poszukiwanego mordercę i po bójce zgłaszali swe "odkrycie" policji. W listopadzie z rąk psychopaty zginęła 5-letnia dziewczynka. Zabójca zawiadomił o tym listownie policję i prasę. Jedna z redakcji złamała zakaz policji i list opublikowała. W kilka dni porem ruszyła lawina rozmaitych fałszywych listów. Nie tylko do policji, ale i do wielu mieszkańców z pogróżkami, co wywołało jeszcze większy popłoch. Policja nie tylko musiała tych ludzi uspokajać, ale i przydzielać ochronę.
 Śledczy sprawdzili też około 300 przepowiedni rozmaitych okultystów, jasnowidzów, astrologów i wróżbitów - najsławniejszych mediów Europy, mimo iż policję w Niemczech obowiązywał oficjalny zakaz korzystania z takich usług. Ich sugestie i wskazówki również okazały się nic nie warte.
"Upiora" zdemaskowała w maju 1930 r. ostatnia jego niedoszła ofiara Maria Buthies, bezrobotna pomocnica domowa. Los zetknął ich w dniu, w którym Maria przybyła do Düsseldorfu w poszukiwaniu pracy. Nie spotkawszy na dworcu przyjaciółki, która miała tam na nią oczekiwać, wobec zaczepek mężczyzn przyjęła pomoc ofiarowaną jej przez - jak to określiła - poważnego, solidnie wyglądającego pana. Zwierzyła mu się ze swego zmartwienia i z całym zaufaniem pozwoliła zaprosić do jego domu. Została nakarmiona, a następnie gospodarz zaproponował, iż odprowadzi ją do domu noclegowego. Wyprowadził Marię do podmiejskiego lasu, i, upewniwszy się, że nie pamięta adresu jego mieszkania, zażądał, by mu się oddała. Gdy zaprotestowała, rzucił się na nią i zaczął dusić. Nieprzytomną, ale żywą, pozostawił w lesie.
 Maria swą dramatyczną przygodę opisała w liście do przyjaciółki. List omyłkowo doręczono komuś innemu. Z uwagi na swą niezwykłą treść trafił w końcu do policji.
 Ta szybko odnalazła Marię i poprosiła o wskazanie domu, do którego zaprosił ja napastnik. Udało się jej z pomocą agentów po długich poszukiwaniach odnaleźć go, dotarli nawet pod drzwi mieszkania. Wówczas jednak Marii wydało się, iż się pomyliła. Postanowiono więc zrobić przerwę w poszukiwaniach. Agenci, umówiwszy się z dziewczyną na popołudnie, odeszli. Marii sprawa nie dawała jednak spokoju. Po chwili wróciła sama do kamienicy i wdała się w rozmowę z lokatorką sąsiedniego mieszkania. W tej samej chwili uchyliły się drzwi naprzeciw i Maria ujrzała wychodzącego z nich mężczyznę. Nie rozpoznała go od razu. Na wszelki jednak wypadek zapisała podane przez sąsiadkę jego nazwisko - Peter Kürten.
Mężczyzna o tym nazwisku figurował w rejestrach policji. Jego dossier było wyjątkowo obszerne. Był 3 synem z 13 dzieci formierza w Köln-Gülheim, nałogowego alkoholika, często znęcającego się nad żoną i dziećmi. Mały Peter, choć nieśmiały z natury, od najmłodszych lat zdradzał niepokojące cechy charakteru. Z upodobaniem pomagał miejscowemu hyclowi w uśmiercaniu i oprawianiu psów, dopuszczał się niemoralnych czynów z rówieśniczkami. Miał 14 lat, gdy jego ojciec został skazany na 3 i pół roku więzienia za usiłowanie kazirodczego gwałtu. Kradnie wtedy w zakładzie, do którego został oddany na naukę, 100 marek i ucieka "w świat", z dziewczyną uliczną. Długie pasmo przestępstw i kar rozpoczyna w wieku 16 lat pierwszym wyrokiem za kradzież. Do roku 1923, gdy w końcu ożenił się, pozornie ustatkował i osiadł w Düsseldorfie był oskarżany o oszustwa, włamania, kradzieże, probę zabójstwa, podpalenia, groźby z bronią w ręku, usiłowania gwałtu, dezercję. Karę 6 lat ciężkiego więzienia odsiadywał od roku 1913 w więzieniu w Brzegu. W aktach więziennych odnotowano, iż mimo dobrego sprawowania był porywczy, podstępny, zuchwały i bezwzględny wobec współwięźniów, natomiast uprzejmy i ugrzeczniony wobec funkcjonariuszy więzienia. Odznaczał się wyjątkową inteligencją i zręcznością, był pilnym czytelnikiem biblioteki więziennej, studiując pisma Lombrosa i dzieła o chorobach psychicznych. Zarówno w Brzegu, jak i w innych więzieniach chwalił się przed współwięźniami swoimi krwawymi wyczynami. Gdy afera "upiora z Düsseldorfu" stała się głośna w całych Niemczech, wielu z nich wskazywało na Kürtena jako domniemanego sprawcę. Był niezależnie od tego na liście osób objętych śledztwem, ale nienaganna opinia w miejscu zamieszkania szczęśliwie eliminowała go z kręgu podejrzanych. Tym bardziej iż żadna z ofiar, którym udało się przeżyć, nie była pewna czy rozpoznaje go na fotografii. Kürten miał lat 46, pracował w fabryce maszyn lub okresowo jako robotnik budowlany. Zaś zgodnie z rysopisem sporządzonym na podstawie zeznań, morderca miał być dużo młodszym, najwyżej 35-letnim "człowiekiem z lepszego towarzystwa, choć nieco podupadłym" o "bardzo dobrze utrzymanych" rękach. Zszokowane napaścią ofiary pamiętały tylko wykrzywione konwulsyjnie rysy zadającego ciosy psychopaty, które nie pasowały do ujmującego, gładko wygolonego oblicza Kürtena, do jego solidnego wyglądu, dobrze skrojonego garnituru, nienagannie równego przedziałka we włosach.
Więc i Maria Buthies nie poznała w Kürtenie mężczyzny, który kilka dni temu omal jej nie udusił. Ale Kürten poznał ją. I zrozumiał, iż gra jest skończona. Zniknął z domu, nim policja zdołała go aresztować. Potajemnie spotkał się z żoną, jedyną osobą, od której w osaczeniu mógł spodziewać się pomocy. Wyznał jej wszystko. Przerażona, wstrząśnięta kobieta, mimo całego oddania, nie umiała znaleźć dla niego słów otuchy. Prosiła, by popełnił samobójstwo, gotowa była umrzeć wraz z nim. Taka pociecha otrzeźwiła Kürtena, oczekiwał pomocy, nie własnej zguby. Postanowił się ukrywać. Ale załamana Kürtenowa, zatrzymana przez policję po powrocie do domu, wyznała cała prawdę, podała miejsce i czas następnego spotkania z mężem. 14 maja o 3 po południu Kürten stawił się w umówionym miejscu. Wbrew oczekiwaniom aresztowanie odbyło się spokojnie. Kürten nie stawiał oporu. Skonfrontowany z niedoszłymi ofiarami w pierwszym odruchu przyznał się do wszystkich zbrodni, podając odrażające szczegóły.
 Ale potem bronił się do upadłego, zmieniając i odwołując zeznania. Wiedział, że grozi mu kara śmierci, chwytał się więc każdego środka obrony, nie tracąc do końca zimnej krwi i opanowania. Gdy zdał sobie sprawę, iż zaprzeczanie nie ma sensu w świetle przedstawionych mu dowodów, zmienił taktykę. Opowiadał szczegółowo o swoich stanach psychicznych w momencie popełniania zbrodni, o swoim głodzie krwi, piciu jej z zadanych ran, chęci stania się zwierzęciem, o swoim trudnym dzieciństwie i tragicznej młodości, niesprawiedliwie wysokich karach, więzieniach, które go wykoleiły.
 Całe Niemcy w napięciu oczekiwały werdyktu biegłych psychiatrów. Zbrodniarz czy szaleniec? Odpowiedź brzmiała: oskarżony nie wykazuje w żadnej formie objawów choroby umysłowej... nie stwierdza się żadnych cech organicznej choroby umysłowej, żadnych zaburzeń ruchu, mowy, mimiki, nie stwierdza się stanów upośledzenia poczytalności czy zaburzeń świadomości. Biegli stwierdzili jedynie u niego wzmożoną pobudliwość, pewność siebie, skrajny egoizm, mściwość, sadyzm, obniżony poziom etyczno-moralny, cechy nie mające jednak wpływu na zmniejszenie poczytalności, uniemożliwiające mu kierowanie swym postępowaniem.
 W ostatnim słowie Kürten, nie tracąc nic ze swego spokoju i opanowania, prosił o przebaczenie i litość. Został skazany na karę śmierci. Werdykt przyjął spokojnie. Załamał się dopiero w przeddzień egzekucji, gdy powiadomiono go, że jego prośba o ułaskawienie została odrzucona. Napisał 13 listów. Do żony, do władz i do ocalałych ofiar. Wszystkich prosił o przebaczenie. Wyrok wykonano 2 lipca 1931 roku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski