Strachy na Lachy, czyli jak się miewa polskie kino grozy
Wchodzący właśnie na ekrany „Wilkołak” Adriana Panka jest pierwszym od dekad polskim horrorem. A przynajmniej pierwszym, który nie boi się utożsamiać z tym gatunkiem.
„Wilkołak” do kin wchodzi jako „obsypana nagrodami produkcja”. Doceniono go na festiwalu w Gdyni, na Black Nights w Tallinie oraz na organizowanym w Chicago Festiwalu Filmu Polskiego. Obraz podoba się i publiczności i krytykom, chociaż pomysł na jego fabułę wydaje się dość karkołomny.
Bohaterowie Panka to grupa dzieci - byłych więźniów wyzwolonego obozu Gross-Rosen. Umieszczone w prowizorycznym sierocińcu na odludziu, próbują odzyskać resztki straconego dzieciństwa. Jednak w lasach otaczających dom dziecka zaczynają grasować zdziczałe, obozowe wilczury. W ten sposób dzieci znów stają się więźniami, którym grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. - Szukałem lokalnego potwora, w którego będziemy w stanie uwierzyć - mówił Panek podczas spotkania z widzami w krakowskim Kinie Pod Baranami. - Znalazłem go w dolnośląskich lasach. Po wojnie długo krążyły tam legendy, o grasującym w gąszczu wilkołaku. Ich pierwowzorem prawdopodobnie były właśnie obozowe psy.
Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów
- dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
- codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
- artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
- co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.