Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Straciła ręce, ale nie chciała tracić niczego z życia. Macierzyństwa też

Majka Lisińska-Kozioł
Katarzyna Rogowiec i Olimpia
Katarzyna Rogowiec i Olimpia Fot. Archiwum Katarzyny Rogowiec
Ciąża jej nie zaskoczyła. I choć Olimpia postanowiła urodzić się w sezonie olimpijskim, a nie rok wcześniej – jak wolałaby mama – Kasia Rogowiec, przyjęła tę niespodziankę z radością. Dziś czeka ją kolejne wyzwanie, bo jedynaczka będzie mieć rodzeństwo.

Plan był taki, że dziecko przyjdzie na świat w lipcu, a mama wróci do przygotowywania formy na paraigrzyska w Soczi. Pół roku powinno było wystarczyć, bo do dziewiątego miesiąca Kasia chodziła na siłownię. Tylko, że harmonogram wziął w łeb, bo konieczna była cesarka.

– Wracałam do obciążeń treningowych wolniej niż chciałam. No i zaczynało do mnie docierać, że muszę się liczyć z tą małą istotką obok mnie, która od początku umiała egzekwować swoje prawa. Zanim córcia przyszła na świat robiłam, co chciałam. Teraz, mimo że córcia ma dopiero dwa latka, wyznacza mamie ramy aktywności i porządkuje jej życie. – Razem jemy, bawimy się, a czasami pocieszamy, gdy boli brzuszek.

Kiedyś nie miało prawa się zdarzyć, że wyjazd trzeba było odwołać, jeśli bilet na pociąg był już w kieszeni. Dziś lepiej mieć w zanadrzu plan awaryjny na wypadek, gdyby konieczna była zmiana planów. – Mała dziewczynka nie może przecież zostać sama, więc zamiast „ja”, mam w głowie „my”.

Stawanie się mamą to proces. – Bałam się, że nie podołam nowej roli. Zaraz po urodzeniu Olimpii fizycznie byłam mamą, ale mentalnie nadal tkwiłam w sporcie. Powątpiewała nawet, czy jakoś poczuje to swoje macierzyństwo. A ono ją uskrzydliło. Mobilizowało do starań o zdobycie 45. medalu dla Polski na zimowej paraolimpiadzie. Pojechała więc z małą przy piersi na zawody do Finlandii, żeby sprawdzić formę. – I tam okazało się, że bez pomocy władz sportowych – tych czy innych – nie jestem w stanie sobie poradzić tak, żeby być gotową na walkę o ten wymarzony krążek.

Jeszcze jakiś czas podnosiła ją na duchu obietnica pomocy złożona przez byłą szefową polskiego sportu. Tego się trzymała. Bo Katarzyna Rogowiec ocenia ludzi według siebie. A ona – jeśli obiecuje – to słowa dotrzymuje. I daje z siebie wszystko.

Takie podejście do życia wymusiło na niej… życie. Miała w nim trudniej niż rówieśnicy. Ale z czasem przekonała się, że świat stoi przed nią otworem. Napisała o tym na swojej stronie internetowej, aby jej doświadczenia pomogły osobom niepełnosprawnym. I były też asumptem do działania dla nas wszystkich, którzy latami czekamy czasami na swoją szansę. Zdaniem Kasi jakaś jedna szansa nie istnieje. Bo życie podsuwa nam ich wiele.

Dla tych swoich Kasia zawsze była w stanie wiele poświęcić. Ale gdy na świecie pojawiła się Olimpia nie wystarczało już, że to mama przetrzyma niedogodności. Musiała więc zdecydować – dobro dziecka czy dobro sportu. Wybór był oczywisty. Wzięła rozbrat z wyczynem. Ale całkiem nie chce sportu wyrugować ze swojego życia. – W głowie wciąż mam plan, że wrócę do rywalizacji – mówi. – Umiem przecież strzelać, mam przystosowaną wiatrówkę, więc kto wie, może strzelectwo będzie moim nowym wyzwaniem. Nadal działa w swojej fundacji „Avanti”, wspiera akcję, która ma za zadanie doprowadzić do transmisji najbliższej paraolimpiady (www.takdlario.pl ), realizuje projekt z Turonem.

Przez pierwszy rok życia Olimpia miała do dyspozycji mamę, panią Natalię, opiekunkę, i tatę oczywiście. Teraz mama wróciła do pracy zawodowej. – Wychodzę około 8 rano, wracam po południu. Przekonałam się, że nie ma nic fajniejszego niż tupot małych nóżek w przedpokoju i dziecięcy krzyk radości: mama!!! Uwielbiam te powitania. A jeszcze jak córcia przesunie rączką po mojej twarzy i szepnie: moja, moja – topnieję jak wosk. Kasia mówi, że powrót do pracy to było dla niej dobre rozwiązanie. – Olimpia wie, że mam też inne obowiązki. A ja się bardziej mobilizuję. Popołudnia i weekendy są dla córeczki.

Tylko, że czas, którym dysponuje młoda mama, bardzo się skurczył. Oszczędzanie go jest warunkiem sine qua non, żeby ze wszystkim zdążyć. Z tego powodu Kasia polubiła sukienki: – Bo szybko się je wkłada i mam z głowy dobieranie bluzki do spódnicy.

Ale Olimpia chodzi w bluzach i getrach. – Najlepiej, jak są ciut za duże, bo wtedy jest mi łatwiej wszystko pozakładać. W falbaniastą sukienkę jej nie ubiorę; zamki, guziki i pętelki do dla mnie Everest. Inne zapięcia nie stanowią problemu. Choć czasami trochę wolniej mi idzie ich używanie, niż osobie korzystającej z dłoni. Trudniej jest też zmieniać pieluchy, Olimpijka jest większa i bardziej ruchliwa. Uczę ją więc, jak korzystać z nocnika. Dobrze to idzie, bo córeczka Kasi Rogowiec jest fajną, rezolutną dziewczynką. I pewnie zawsze postawiłaby na swoim, gdyby autorytetu nie zademonstrował jej tata. Ostatnio zakazał biegania z widelcem. – Ja bym chyba prowadziła z córcią negocjacje w tej sprawie, bo nie lubię dziecięcych łez i smutku – śmieje się mama Kasia. A tak sprawa została załatwiona od ręki; Olimpia wie, że jeść trzeba przy stoliczku.

Ta wiedza bardzo jej się przyda, bo niebawem będzie mieć rodzeństwo. – To kolejne spore wyzwanie. Dałam radę wcześniej, dam i teraz. Muszę się tylko zmobilizować – mówi Kasia. – Przydają się otwarte serce, spryt oraz siła perswazji.

Czasami jednak osacza ją strach. W pobliżu jezdni boi się, że nie złapie Olimpii wystarczająco szybko, gdyby nagle nadjechał samochód. – Wolimy parki. Jest tam spokojniej, ale są pieski. I znów problem. Bo ja nie mogę córki prowadzić za rączkę.

Dwulatka konsekwentnie podaje mamie przedmioty do jednej ręki. – A ja mogę je chwycić tylko obiema. Olimpia nie rozumie, co jest ze mną nie tak.

Dzięki mądrości swoich bliskich, którzy nie stosowali wobec niej taryfy ulgowej, Kasia jest dziś spełnioną kobietą. W samodzielności pomagają jej „patenty” jak bransoletka pomocna przy pisaniu, ściereczka ułatwiająca smarowanie masłem kromki chleba, haczyk do zapinania zamków. – Zrobić coś inaczej, czasem wolniej, ale samemu. To dla mnie ważne – podkreśla. Tylko bezradność bywa przykra. – Jak wtedy, gdy nie jestem w stanie założyć córce kurtki i pozapinać guzików. No i spacer musi poczekać. Bywa trudno, gdy młoda mama chce wrócić do domu po czterech godzinach spędzonych z córką na placu zabaw, a Olimpia przeciwnie; woli jeszcze zostać: – Gdy dziecko zaczyna płakać, uciekać, bierze się je pod pachę i zabiera do domu. A ja muszę znaleźć sposób, żeby tego mojego malucha przekonać. Wyszukiwanie argumentów trwa kolejne kwadranse. I wymaga opanowania.

Macierzyństwo codziennie uczy więc Kasię cierpliwości, a także rezygnowania z niemożliwego. Gdy potrzebuje pomocy, to o nią prosi. – Jeśli nie jestem w stanie wykąpać córki – zdaję się na męża. Wie, że nikt, nawet jeśli ma do dyspozycji obie ręce, nie jest doskonały. – Książeczki, misie, kredki leżą gdzie się da, bo się z tym rozgardiaszem pogodziłam. Za to dużo sobie z córcią rozmawiamy. Na razie słownik Olimpijki to kilkadziesiąt słów, które rozumiem, ale już ktoś obcy musi się zdać na moje tłumaczenie: sisiak to po prostu ślimak, a bimba to kropkowana biedronka. Zwykłe: mamooo… i całus w policzek to znak, że mała dziewczynka urabia grunt, żeby coś dostać. No, to się z nią przekomarzam, tłumaczę, opowiadam. Aż Krzysiek wtrąca: – Czy ty wiesz, że od godziny nie zamilkłaś. Dziecko czasami potrzebuje ciszy. Może. Ale ma gadatliwą mamę.

O sporcie Kasia może opowiadać godzinami. Praca zawodowa też jest ważna, ale dziś najważniejsza jest Olimpia. – Muszę myśleć teraz za nas obie – mówi. – I nie czuję się gorsza od innych kobiet. Pewnie dlatego, że świat się zmienił, a ja mam grubszą skórę.__

– Katarzyna Rogowiec (37 lat), dwukrotna mistrzyni paraolimpijska z Turynu (2006) w biegach narciarskich i brązowa z Vancouver. Ma 16 medali mistrzostw świata i „Kryształową Kulę”. Ukończyła UE w Krakowie i studia podyplomowe w Wyższej Szkole Zarządzania Personelem w Warszawie. Pochodzi z Rabki, mieszka w Gdańsku.

Przyznaje, że pewność siebie, akceptację swojej inności trzeba było trenować jak bieganie na nartach. Wciąż pamięta czasy, gdy narzucała na ramiona koszulę z długimi rękawami, żeby zamaskować brak rąk. Pomogli ludzie, którzy przekonali ją i czynem, i słowem, że nie myślą o Kaśce jak o odmieńcu. Teraz mistrzyni olimpijska jest po prostu kobietą, mamą, żoną. Chodzi na zakupy, pierze i prasuje, sprząta. Czasami budzi się w niej kucharka i wtedy smaży naleśniki z serem. Czasami wymyśla dania z ryżem, warzywami, mięsem. Mówi, że dojrzewa, mądrzeje, nabiera właściwego dystansu do życia i do siebie. No i jak zawsze ładuje swoje akumulatory wśród ludzi. A potem wytycza sobie cele.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski