Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stracone pokolenie

Redakcja
We francuskim śledztwie, w którym skierowano podejrzenia pod adresem kolarza Marka Rutkiewicza, Polska jawi się jako wielki rynek tranzytowy dla środków dopingujących

KRZYSZTOF KAWA

KRZYSZTOF KAWA

We francuskim śledztwie, w którym skierowano podejrzenia pod adresem kolarza

   Kolarskim światem znów wstrząsnął potężny skandal. Tym razem wśród podejrzanych są także polscy sportowcy. Nie po raz pierwszy, niestety, i zapewne nie ostatni, skoro mówi się o całej siatce kurierów działających w naszym kraju.
   Abstrahując od faktu, czy były kolarz zawodowej grupy Cofidis, Marek Rutkiewicz i jego menedżer oraz masażysta Bogdan Madejak są winni zarzucanych im czynów (to powinno wyjaśnić rozpoczęte śledztwo), nie ulega wątpliwości, że przedstawiciele świata kolarskiego w jednym mają rację - doping nie dotyczy tylko tej dyscypliny. Jest w tym środowisku najbardziej widoczny, gdyż do oczyszczania sportu z niegodziwości wzięli się na serio Francuzi i Włosi - funkcjonariusze krajów organizujących dwa największe na świecie kolarskie wyścigi. W innych państwach, w tym w Polsce, efekty walki z dopingiem są mizerne, bo nie możemy doczekać się zmian w ustawodawstwie, które pozwolą na uznawanie rozpowszechniania środków dopingujących za przestępstwo.
   Już przed igrzyskami w Sydney Heike Henkel, była mistrzyni olimpijska w skoku wzwyż z Niemiec, stwierdziła w wywiadzie dla "Welt am Sonntag", że obecne pokolenie lekkoatletów jest pokoleniem straconym. - Jedynie, żeby zachować dobry wizerunek, każda gwiazda opowiada wszem wobec, iż jest przeciwna stosowaniu sterydów i innych stymulatorów - dodała. Czy należy przez to rozumieć, że 10 tysięcy sportowców, którzy stosowali zorganizowany doping w Niemieckiej Republice Demokratycznej, to tylko wierzchołek góry lodowej?
   W ostatnich latach zaostrzono prawo w Stanach Zjednoczonych, gdzie wprawdzie stosowanie dopingu nie miało, tak jak w NRD, charakteru systemowego, za to pozostawiano wspomagającym się sportowcom sporo swobody (do dzisiaj powtarzane są zarzuty, że w 1984 roku Międzynarodowy Komitet Olimpijski zbagatelizował wiele pozytywnych kontroli dopingowych podczas igrzysk w Los Angeles).
   Amerykanie mocno zaangażowali się także we współtworzenie Światowej Agencji Antydopingowej (WADA), która w ostatnim czasie odniosła pewne sukcesy (np. podczas mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym w 2001 roku u kilku Finów wykryto HES - substancję, która powoduje rozrzedzenie krwi i obniżenie zawartości hemoglobiny, by zamaskować stosowanie erytropoetyny). Niemniej łatwo zauważyć, że w USA nadal przewagę nad stróżami prawa mają sportowcy przyjmujący zakazane środki farmakologiczne i stosujący coraz nowocześniejsze metody wspomagania, na czele z erytropoetyną (EPO) i hormonem wzrostu oraz transfuzjami krwi (a doping genetyczny to, zdaniem naukowców, kwestia najbliższych miesięcy).
   Federacje sportowe obawiają się bowiem bardzo kosztownych procesów, które - w przypadku niepowodzenia i roszczeń o zadośćuczynienie ze strony zawodników - wręcz mogą je zrujnować. To zapewne jeden z powodów, dla których amerykańska federacja lekkoatletyczna ani żadna inna do dzisiaj nie zdecydowały się na wszczęcie postępowania w sprawie ujawnionych przed rokiem dokumentów Wade Exuma, byłego szefa wydziału kontroli antydopingowej komitetu olimpijskiego USA (USOC).

Zabrać Lewisowi,

   Wade Exum kierował się pobudkami egoistycznymi. Przez lata pracy w komitecie olimpijskim nie zależało mu na ujawnieniu światu prawdy. Czarnoskóry działacz zabrał głos dopiero wtedy, gdy zwolniono go z pracy, a on uznał to za przejaw dyskryminacji rasowej. Ponieważ sąd federalny nie zgodził się włączyć przygotowanych przez niego dokumentów do sprawy, Exum zdecydował się przekazać je redakcji "Sport Illustrated".
   W publikacji ujawniono, że w latach 1988-2000 USOC zatuszował ponad sto (!) pozytywnych testów dopingowych, w tym takich gwiazd, jak Carl Lewis (9-krotny mistrz olimpijski w lekkoatletyce), Joe DeLoach (mistrz olimpijski na 200 m z Seulu), Andre Philips (mistrz z Seulu na 400 m ppł) czy Mary Joe Fernandez (mistrzyni olimpijskiego turnieju tenisa z 1992 roku w deblu, brązowa medalistka w singlu). Dziennikarze oczywiście przede wszystkim wzięli na tapetę sprawę Lewisa. Z dokumentów wynika, że sprinter przed igrzyskami w Seulu w 1988 roku miał trzykrotnie pozytywny wynik badań. Testy wykazały u niego obecność przekraczających dozwolony limit ilości pseudoefedryny, efedryny i fenylpropanolaminy.
   Fakt, Lewisa od razu zdyskwalifikowano. Jednak decyzję szybko cofnięto po tłumaczeniach sportowca, że brał te środki "nieumyślnie" w trakcie leczenia przeziębienia. Lewis mógł więc wystartować w Seulu, gdzie zdobył złoty medal w skoku w dal i zajął drugie miejsce na 100 metrów. Został wówczas pokonany na tym dystansie przez Bena Johnsona, któremu na drugi dzień udowodniono stosowanie stanozololu (w 2001 roku tabletki tego prymitywnego anaboliku znaleziono u Giennadija Tureckiego, trenera pływaka Michała Klima). Kanadyjczykowi odebrano złoty medal, przekazując go Lewisowi.
   Gdyby nie fakt, że MKOl przewiduje przedawnienie spraw dopingowych już po trzech latach, a Międzynarodowa Federacja Lekkiej Atletyki (IAAF) po sześciu, Amerykanin w świetle wspomnianych dokumentów powinien stracić to trofeum. Komu jednak miałby je przekazać? Trzeciemu na mecie w Seulu Linfordowi Christie, Brytyjczykowi, którego przyłapano na stosowaniu nandrolonu?

Nandrolon bez recepty

   To fakt, że efedryna i pochodne to żadne sterydy, raczej stymulanty. Niemniej we wszystkich krajach sportowiec przyłapany na stosowaniu tych substancji jest dyskwalifikowany na co najmniej trzy miesiące. W USA górą był zawodnik.
   Problem sprowadza się do udowodnienia tezy, że sportowiec zażywał zabronioną substancję, by wydusić z organizmu nadzwyczajne rezerwy i w ten sposób zdobyć przewagę nad rywalem. Najczęściej stosowaną przez podejrzanych obroną jest stwierdzenie, że te środki znajdowały się w legalnie dostępnych lekach, które przyjmowali w okresie leczenia. W samej tylko Wielkiej Brytanii w latach 1999-2000 wykryto 24 przypadki (w 10 różnych dyscyplinach) stosowania nandrolonu. Ten steroid anaboliczny można było kupić bez recepty, jako składnik w produktach umieszczonych w sklepach ze zdrową żywnością. Niemiecki lekkoatleta Dieter Baumann tłumaczył się nawet, że ta substancja przeniknęła do jego organizmu poprzez... pastę do zębów.
   Brytyjski rząd w 2001 roku postanowił wycofać ze sprzedaży wszystkie produkty spożywcze zawierające pochodne nandrolonu, natomiast Brytyjska Agencja Kontroli Medycznej wydała zakaz sprzedaży niektórych odżywek, a inne uznała ze lekarstwa sprzedawane wyłącznie na recepty.
   Dawniej nandrolon podawano zawodnikom w formie zastrzyków i wtedy utrzymywał się w organizmie przez kilka miesięcy. Dlatego pod koniec lat 90., gdy zaostrzono kontrole dopingowe, popadł w niełaskę. Odkąd jednak stał się dostępny w tabletkach, dzięki czemu przestaje być wykrywalny już po kilku dniach, znów stał się modny. Nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale choćby wśród holenderskich piłkarzy (Edgar Davids, Frank de Boer) czy w Polsce.
   Dokładnie w czasie, gdy opinia publiczna w USA żyła skandalem wywołanym przez Exuma, kontrola antydopingowa dała wynik pozytywny u Marcina Kobierskiego i Michała Gajownika. Pierwszy z tych kajakarzy był dwukrotnym mistrzem świata z Michałem Śliwińskim w konkurencji C-2 na 1000 metrów, drugi wraz z kolegami wywalczył złoty medal MŚ w konkurencji C-4.

Tour de France

   Lista polskich sportowców zdyskwalifikowanych za stosowanie dopingu wcale nie jest krótsza od zestawienia naszych sukcesów w sporcie zawodowym. Coraz częściej formułowane są podejrzenia, że nasz kraj to nie tyle coraz bardziej chłonny rynek zbytu dla zabronionych substancji, co raczej ich tranzytu ze wschodu albo wręcz miejsce produkcji na masową skalę.
   Takie właśnie oskarżenia padają pod naszym adresem po aresztowaniu przez Francuzów Bogdana Madejaka, byłego kolarza, który wyemigrował do Francji w połowie lat 80. To dzięki niemu zawodowe kontrakty podpisali Grzegorz Gwiazdowski i Piotr Przydział, a ostatnio wiele zawdzięczał mu Marek Rutkiewicz.
   Ten kolarz, któremu sędzia Richard Pallin postawił zarzut posiadania środków dopingujących oraz ich dystrybuowania (dowodem na to mają być zapisy jego rozmów telefonicznych z "dostawcą z Polski", w których jest mowa o silnym środku - kenakorcie i transfuzji krwi), nie przyznaje się do winy. W sprawie przesłuchany został także zawodnik na pół amatorskiej grupy francuskiej ACBB Paris, Daniel Majewski. I on zapewnia, że nie parał się rozpowszechnianiem zakazanych substancji. A tylko za udowodnienie takiej działalności grozi im więzienie. Pozytywne wyniki kontroli dopingowych mogłyby ich co najwyżej pozbawić licencji zawodniczych na ograniczony okres.
   Tak właśnie stało się w głośnym przypadku Richarda Virenque’a przed ponad trzema laty. Kolarz grupy Festina zaprzeczał zarzutom o stosowaniu dopingu. Został zdyskwalifikowany przez szwajcarską federację, która wydała mu licencję sportowca, ale przed sądem został uniewinniony, gdyż samo zażywanie środków nie jest we Francji karalne (za rozprowadzanie dopingu wyroki więzienia w zawieszeniu oraz grzywny orzeczono wobec dyrektora sportowego Festiny, Bruno Roussela i lekarza Willy’ego Voeta).
   W końcu, po dwóch latach, Virenque zdecydował się jednak powiedzieć prawdę. - Na Tour de France zupełnie czysty przyjechałem tylko raz, w 1992 roku. Nie brałem EPO, kortykoidów, po prostu nic. Wieczorami miałem dość, nawet nie miałem siły jeść. Ale rano znów stawałem na starcie i nawet dojechałem do mety. Ukończyłem wyścig na 25. miejscu, godzinę za Indurainem. (...) Z EPO na pewno lepiej pracowało mi się na treningach. Doping ma też duże znaczenie psychologiczne. Jeżeli lekarz mówi ci, że jesteś silniejszy, czujesz się dużo pewniej, wierzysz w swoje możliwości - opowiadał na łamach "L’Equipe".
   Virenque powrócił do peletonu. W 2002 roku na "królewskim etapie" podczas Tour de l’Ain przegrał z Markiem Rutkiewiczem. To, jak dotąd, jedyne zwycięstwo Polaka w gronie zawodowców, który mimo wyrzucenia go ze składu przez grupę RAGT Semences i tymczasowego zawieszenia w prawach członka kadry narodowej przez Polski Związek Kolarski, zamierza nadal się ścigać. Przyszłość pokaże, czy nie będziemy musieli zakwalifikować go do grona określanego mianem "straconego pokolenia".

Pomóż sobie legalnie

   Akcja usuwania produktów z nandrolonem w Wielkiej Brytanii została przeprowadzona pod hasłem - "naszym obowiązkiem jest ochrona zdrowia społeczeństwa". Nie ulega bowiem wątpliwości, że już wiele lat temu problem dopingu przestał dotyczyć wyłącznie wąskiej grupy zawodowych sportowców. Widząc efekty na bieżniach i boiskach, w ślady gladiatorów XXI wieku idą przedstawiciele wielu grup zawodowych: żołnierze, policjanci, przedsiębiorcy, naukowcy czy studenci. Wspomaganie rozpoczyna się w coraz młodszym wieku i dotyczy już nawet młodzieży.
   Ludzka pomysłowość w wynajdywaniu sposobów na zwiększenie sił witalnych nie zna granic. Magazyn "Wiedza i Życie" informował w 1996 roku, że niektóre zawodniczki posuwają się nawet do tego, by przed ważnymi zawodami zajść w ciążę tylko po to, by wspomóc się wydzielanymi przez organizm hormonami. A po starcie bez skrupułów pozbywają się nienarodzonych dzieci.
   Zakrojona na coraz większą skalę walka z dopingiem rzadko idzie w parze z akcją uświadamiania, jakiego typu dopuszczalne wspomaganie może przynieść dobre efekty, i to bez skutków ubocznych. Dr Andrzej Ziemba, fizjolog z Centrum Medycyny Doświadczalnej i Klinicznej Polskiej Akademii Nauk, instruował, jak można pomóc sobie legalnie. Przede wszystkim chodzi o żywieniowe środki wspomagające, czyli takie skomponowanie diety, by zapewnić jak największą zdolność wysiłkową organizmu w trakcie treningu lub zawodów.
   Na przykład dzięki zwiększonej ilości węglowodanów powstają w wątrobie i mięśniach zapasy glikogenu (co przekłada się na zwiększenie energii). Można także wspomagać komórkową przemianę materii, stosując kreatynę, karnitynę czy koenzym Q. Tych substancji nie ma na liście zakazanych środków - podczas toczącego się procesu w sprawie rzekomego stosowania dopingu w Juventusie Turyn były piłkarz tego klubu Zinedine Zidane przyznał, że brał właśnie kreatynę.
   Za dozwolone wspomaganie można uznać też techniki psychologiczne, które poprawiają koordynację wzrokowo-ruchową, koncentrację i refleks. Jak stwierdza dr Ziemba, stan relaksu pomagają osiągnąć witaminy z grupy B.
   Pozostaje nam wierzyć, że wśród sportowców ciągle są tacy, którzy, wspomagając się wyłącznie takimi metodami, potrafią osiągać sukcesy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski