Barbara Rotter-Stankiewicz: ZA MOICH CZASÓW
Co bym zrobiła, gdybym nie mogła przyjść na telewizję do rodziny lub znajomych? Pewnie albo by mi się odechciało kibicowania, albo włączyłabym radio, albo też wybrała się do „strefy kibica”, chociaż pewnie czułabym się tam trochę głupio.
Ale właściwie nie powinnam, bo strefy kibica to akurat pomysł z lat mojego dzieciństwa i młodości. W Krakowie były takie dwie: pierwsza na rogu Rynku i ul. Wiślnej, gdzie funkcjonowała m.in. redakcja „Echa Krakowa”, a druga na rogu Wielopola i Starowiślnej, przed Pałacem Prasy, który „Dziennik” musiał z ogromnym żalem pożegnać w ubiegłym roku. Przez dziesięciolecia w tym (a wcześniej w sąsiednim) budynku mieściło się „Tempo” i tam właśnie przychodziło się posłuchać relacji z Wyścigu Pokoju i innych imprez spotowych. Bywało też, że wyniki ogłaszane były przez megafon, a także na bieżąco wywieszane w redakcyjnej gablocie. I tam, i na Wiślnej spragnieni sportowej wiedzy krakowianie gromadzili się tłumnie, a atmosfera była naprawdę sportowa i gorąca.
Nie chłodzono jej jednak (ani nie podgrzewano) serwowanym teraz powszechnie piwem – co najwyżej można się było napić wody z sokiem albo samymi bąbelkami, sprzedawanej na rogu z saturatora...
Podobne strefy funkcjonowały w wiejskich świetlicach i klubach kultury, a czasem po prostu w domach, których gospodarze zapraszali kibiców do środka albo też wystawiali jedyny we wsi telewizor – do okna. Jednym słowem – nic nowego pod słońcem: strefy kibica były zawsze. No, może prawie zawsze.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?