Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Student też pasażer

Redakcja
PO zdecydowało, że będzie wnioskować o odrzucenie projektu ustawowego przywrócenia ulg 49% dla studentów. I co? I nic. Żadnej reakcji, żadnych wystąpień, żadnych protestów, nawet w Internecie nie wrzało. Nie będąc entuzjastą pomysłu powrotu do „połówek” cieszyłem się, że projekt powoli zacznie odchodzić w zapomnienie. Zadowolenie dodatkowo podsycała nadzieja, że wysuniętą propozycję raz jeszcze przemyślano, przeanalizowano i osiągnięto wniosek, że nie jest ona najszczęśliwszą. Moje nadzieje rozwiała przeczytana dziś na jednym z portali internetowych wiadomość, że odpowiadający za projekt nowej ulgi wystosowali list do premiera z prośbą o wyjaśnienie przyjętego stanowiska. Lektura artykułu sprawiła, że jeszcze mniej identyfikuję się z „protestującą” młodzieżą.

Nie tyle bowiem sam fakt protestów zniechęca, co argumenty, które przedstawiciele braci studenckiej wytoczyli przeciwko premierowi Tuskowi. I tak na przykład ktoś zadał sobie trud skrupulatnego wyliczenia ile pieniędzy w skali roku przy „nowej” zniżce zaoszczędziłby student kursujący co weekend między Warszawą a Trójmiastem.  W ciągu trzech lat studiów nie poznałem studenta, który mając ponad trzysta kilometrów do domu odwiedzałby go tydzień w tydzień. Nawet ci mieszkający znacznie bliżej pojawiają się tam zdecydowanie rzadziej, przy czym to nie finanse, a przede wszystkim obowiązki wynikające z nauki, pracy i szeroko pojęte życie studenckie powstrzymują od podróży. I druga sprawa - opierając się tylko na studenckich wyliczeniach nawet przy uldze 49% cotygodniowe dojazdy do domu to koszt czterech tysięcy złotych rocznie. Czy ktokolwiek wierzy, że przeciętny student będzie w stanie ponieść taki wydatek?
Jeszcze bardziej kuriozalną tezą jest ta mówiąca o barierze edukacyjnej dla ludzi z małych miast i wsi spowodowanej brakiem ulgi. Nie widzę innego wytłumaczenia jak to, że w założeniach autorów argumentu koszt utrzymania się w dużym mieście – ośrodku akademickim zbliżony jest do zera i jedynie konieczność wydania kilkudziesięciu złotych kilka razy w miesiącu powstrzymuje żądne wiedzy masy od aplikowania na uczelnie wyższe. Gdyby istotnie tak było to już dawno cały świat zamiast zaprzątać sobie głowę mozolnym konstruowaniem systemów stypendialnych załatwiłby sprawę zniżkami na przejazdy.  W dodatku o ile jeszcze parę lat temu powyższy argument z racji małej liczby ośrodków akademickich od biedy mógłby być uznany za racjonalny, o tyle aktualna mnogość uczelni wyższych w wielu polskich miastach pozwala dostosować wybór także do własnych możliwości finansowych. Nawet w prezentowanym przez przedstawicieli inicjatywy studenckiej jako przykład Trójmieście oferta w publicznych i niepublicznych uczelniach przyprawia o zawrót głowy.
Reakcja Platformy na studencki protest wydaje się być wyjątkowo przewidywalna - ulgi nie będzie, bo nas jako państwa na to nie stać. Szukamy oszczędności gdzie się da, tniemy coraz więcej i coraz dotkliwiej, nie możemy więc was, jako grupy społecznej, jakoś specjalnie uprzywilejować. Dobrze przecież wiecie, że zmagamy się z kryzysem. Warto jednak wybiec nieco w przyszłość i zastanowić się, czy nawet po zażegnaniu zawirowań wokół budżetu jakakolwiek ulga studencka wyższa niż obecne 37% komukolwiek się opłaci. Pojedynczym studentom na pewno, ale państwu już niekoniecznie. Zwłaszcza, że pieniądze te mogłyby być znacznie efektywniej wydane.
Być może podczas lektury tego tekstu Szanownego Czytelnika zdziwi, że potępiając inicjatywę zniżki dla studentów pakuję piłkę do własnej bramki. Spieszę więc z wyjaśnieniem, że z racji studiowania pokonuję kilkanaście razy w roku blisko stupięćdziesięciokilometrowy dystans dzielący moje rodzinne miasto od Krakowa. Korzystanie z ulgi 37% i tak stawia mnie w pozycji uprzywilejowanej wobec „zwykłego” pasażera. Jednocześnie od trzech lat przyglądam się coraz starszym i coraz wolniej jeżdżącym pociągom. Tracę cierpliwość w tworzących się w tych samych miejscach korkach na ciągle wąskich i niebezpiecznych drogach. Padam ofiarą idiotycznych konfliktów między największymi ogólnopolskimi przewoźnikami, którzy od lat nie potrafią stworzyć wspólnej, spójnej i przyjaznej dla pasażera taryfy biletowej. Obserwuję ślimacze tempo realizacji kolejnych inwestycji, dla których sama procedura przetargowa z niezrozumiałych powodów ciągnie się latami. Życzyłbym sobie, żeby to właśnie tymi patologiami, a nie oszczędnością paru złotych na jednym bilecie wreszcie ktoś się zajął. Za absolutną pewność szybkich,  pozytywnych zmian w polskim transporcie publicznym byłbym nawet skłonny oddać moje „trzydzieści siedem procent”.

Tomasz Machowski
Student kierunku Gopodarka i Administracja Publiczna, Uniwersytet Ekonomiczny w Krakowie.
 

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski