MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Stypendium

Redakcja
Marcin najbardziej lubi ostatnie dni sierpnia. Wtedy na Hogeschool Brabant w Bredzie zaczyna się nowy rok akademicki. Z autokarów wysypują się grupki młodych ludzi z plecakami i walizkami. Wiadomo już: przyjechała kolejna grupa studentów, ekonomistów z Polski i Węgier na rządowe stypendium. Za parę dni, kiedy rozlokują się w akademikach i załatwią pierwsze formalności, rozbiegną się po mieście. Trafią też na pewno do sklepu z używanymi rowerami, bo to najważniejsza rzecz, jaką trzeba sobie kupić zaraz po przyjeździe do Holandii.

   A w sklepie jednośladami z drugiej ręki handluje właśnie Marcin. Sympatyczny, wesoły chłopak z Górnego Śląska, w dodatku z samochodem, używanym citroenem, który kupił po trzech latach pobytu w Bredzie. To wzbudza zaufanie. Dla kogoś, kto zamierza spędzić rok za granicą, przypadkowe spotkanie z usłużnym rówieśnikiem mówiącym po polsku wydaje się prezentem od losu. Zwłaszcza jeśli jest tu pierwszy raz i nie zna podstawowych zasad, niezbędnych, by komfortowo przetrwać.
   Najważniejsza zasada brzmi: miejscowych Polaków należy z góry omijać. Inaczej można mieć problemy. Miejscowi Polacy, z wyjątkiem starszych rezydentów pamiętających jeszcze czasy generała Maczka, prowadzą zawiłe, ciemne interesy. Marcin, na przykład, poza pracą na czarno w sklepie rowerowym, jest właścicielem nielegalnej plantacji marihuany. Poszukuje chętnych do pielęgnacji wymagających roślin. Dla zaznajomionych z prawem Holendrów konsekwencje wykrycia takiej działalności są jasne: areszt, kara pieniężna, a dla cudzoziemca dodatkowo "wbitka" w paszport, uniemożliwiająca wjazd na terytorium Niderlandów przez najbliższych kilka lat. Skąd jednak może wiedzieć o tym student?
   - Ciekawe, jakie przyjadą w tym roku dziewczyny? - myśli Marcin. Polki, w przeciwieństwie do Holenderek, są ładne i lubią romantyczne przygody. Narzeczeni i przyjaciele zostali daleko w kraju, a samotność nikomu nie służy. Szuka się więc nowych znajomych. Najczęściej wśród miejscowych Polaków i Turków, którzy znają tutejszą rzeczywistość i mogą, na przykład, załatwić pracę. Z niewielkiego stypendium nie da się przecież wyżyć. Ostatnim razem zaprzyjaźnił się z Ewą z Łodzi. Miało być tak pięknie: razem prowadzili interes, zatrudniali kolegów i koleżanki na plantacji, dzielili się zyskiem. Mówili nawet o ślubie. Później Ewa zdziwiła się bardzo, kiedy Marcin zniknął nagle z jej pieniędzmi. Nie odzywał się przez kilka dni, a po tygodniu okazało się, że jest już w Polsce. Gdzie? Nawet do głowy jej nie przyszło, żeby zapytać o adres. Na szczęście stypendium się skończyło. Pojechała więc do domu, a Marcin, wybadawszy, że już jej nie ma, mógł wrócić do Bredy.
   Kilka miesięcy pobytu za granicą ujawnia zasady panujące wśród studenckiej mniejszości. Trzeba trzymać się razem, w grupie, jak to na emigracji. Doskonała organizacja pracy, czytelne reguły. Punktualność - nie obowiązuje tu kwadrans akademicki, a osoba, która spóźnia się na zajęcia, przeszkadza innym. Niepokorna indywidualność, choćby najbardziej zdolna, nie ma szans. Rozkład zajęć, odbywających się w języku angielskim, nie przypomina znanych z Polski nużących, wielogodzinnych wykładów i ćwiczeń. Zgodnie z metodą "nauczania opartego na konkretnych zagadnieniach" (Problem Based Learning) prowadzący wyjaśniają tylko najważniejsze kwestie, reszta czasu przeznaczona jest na pracę w grupach nad konkretnym projektem. Na przykład: opracowanie planu promocyjnego dla jednej z holenderskich winnic, w oparciu o autentyczne dane. Po napisaniu liczącej kilkanaście stron pracy, grupa musi ją obronić - czyli zaprezentować jej treść przed innymi grupami i profesorem w możliwie najatrakcyjniejszy sposób. Prezentacja może trwać maksymalnie dziesięć minut. Oprócz tego jest jeszcze egzamin, na którym znajomość ekonomicznych teorii trzeba wykazać w praktyce.
   W czerwcu, kiedy kończy się rok akademicki i objuczeni plecakami studenci, zmierzając na dworzec, wstępują do sklepu, żeby pozbyć się niepotrzebnych już rowerów, Marcin mimo woli zastanawia się, jakie będą ich dalsze losy. Bazą danych o alumnach Hogeschool Brabant nie dysponują na razie pracownicy Biura Programów Zagranicznych krakowskiej Akademii Ekonomicznej, która współpracuje z uczelnią w Bredzie od 1999 r. Planują dopiero ją utworzyć. Z informacji, które do nich docierają, wynika jednak, że raczej nie ma wśród nich przegranych. Ktoś pracuje w zachodniej firmie, ktoś w szkole językowej, inny został na uczelni jako asystent, kilka osób wyjechało na kolejne stypendium...
    BEATA CHOMĄTOWSKA

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski