Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sudoł: Popełniłem błąd. Teraz trzeba zacząć żyć

Rozmawiał Artur Gac
Grzegorz Sudoł w 2010 roku, podczas mityngu Na Rynek Marsz
Grzegorz Sudoł w 2010 roku, podczas mityngu Na Rynek Marsz fot. Michał Ostałowski
Rozmowa z Grzegorzem Sudołem, chodziarzem AZS AWF Kraków, który ogłosił zakończenie kariery reprezentacyjnej po bieżącym sezonie.

- Igrzyska w Rio de Janeiro, po trzech olimpijskich startach, odbędą się bez Pana udziału.

- Tak. Mistrzostwa Polski były ostatnią szansą na wywalczenie minimum i po nich wszystkie ścieżki zostały definitywnie zamknięte. Inna sprawa, że minimum na 20 km, wynoszące 1:21.00, nigdy nie było tak wysokie.

- Wyśrubowane kryteria mogły mieć na celu też cięcie kosztów.

- Wykorzystujmy samonapędzającą się machinę, bo nikt tak nie przyciąga do sportu innych ludzi, dzieci, jak zawodnicy na dużych imprezach. Nie postrzegajmy sportu wyłącznie przez pryzmat medali i punktów, bo tylko garstka sportowców staje na podium najważniejszych imprez na świecie.

- Pan może czuć się pokrzywdzony?

- Ja przegrałem walkę sportowo. To znaczy, jeśli chodzi o ścisłość, w ubiegłym roku osiągnąłem minimum IAAF, ale ten wynik nie byłby nawet w pierwszej trójce w Polsce. Dlatego nie rozdzieram szat, bo byli inni, którzy zdołali osiągnąć lepsze rezultaty.

- W takim razie co będzie Pana napędzało do kontynuowana kariery?

- Już nic, po tym sezonie zakończę karierę, definitywnie na szczeblu reprezentacji. Jesienią jeszcze będę chciał wystartować w paru mityngach, którymi zamierzam pożegnać się z chodem sportowym. A w przyszłym roku może się tak zdarzyć, że kilka razy wyjdę na trasę na krótszych dystansach, co będzie formą roztrenowania, ale już bez walki o wyjazd na imprezy mistrzowskie. Jedyny niedosyt dotyczy faktu, że nie chciałbym odchodzić ze sportu z najgorszym wynikiem w karierze na 50 km. Dlatego, być może, jeszcze kiedyś pójdę tylko dla siebie, żeby osiągnąć lepszy czas.

- Ambicja aż z Pana kipi.

- Po prostu chcę do końca sezonu skonsumować tę ogromną pracę, którą wykonałem w ostatnim czasie. Nigdy w życiu tak ciężko nie trenowałem, jak w tym sezonie, ani nigdy równie dużo nie poświęciłem. Także wsparcie sponsorów jest na rekordowym poziomie.

- W takim razie co nie zagrało?

- Ewidentnie popełniłem błąd, zbyt mocno trenując w RPA. Sport-tester i intuicja podpowiadały mi, że za mocno haruję, ale z drugiej strony nie miałem podstaw, aby nie ufać trenerowi Matejowi Spisiakowi. Więc uznałem, że warto przecierpieć, aby później jeszcze mocniej cieszyć się z wyniku. Okazało się, że między byciem przetrenowanym a superformą jest bardzo cienka granica. Ponadto miałem pecha, bo po powrocie do Polski złapałem od córki infekcję i zachorowałem na grypę.

- Podsumujmy: jest Pan zadowolony z osiągnięć w karierze?

- Jestem w miarę spełnionym sportowcem. Oczywiście zabrakło wisienki na torcie, czyli medalu olimpijskiego, którego najbliższy byłem w...

- Londynie?

- Chyba tak. Niestety, przez kontuzję naderwania przywodziciela, którą odniosłem rok wcześniej na mistrzostwach świata w Daegu, nie zakwalifikowałem się na tamte igrzyska na swoim koronnym dystansie 50 km. W sumie teraz też wszystko wyglądało świetnie, powiodła się zmiana trenera, sprawy dobrze się kręciły. Obecnie czuję tym większy niedosyt, że w rywalizacji nie ma zawieszonych za doping Rosjan.

- Srebrny medal mistrzostw mistrzostw świata z 2010 roku oraz przyznany po prawie 7 latach brązowy „krążek” mistrzostw świata z 2009 roku, też mają swoją wartość.

- Oczywiście, poza Robertem Korzeniowskim byłem jedynym chodziarzem, który nawiązał do bogatych tradycji i medali na najważniejszych imprezach. Licząc starty w hali, kilkanaście razy (dokładnie 13-krotnie - przyp. AG) zostałem mistrzem Polski. Nie mam czego żałować, dzisiaj nie muszę startować w zawodach weteranów, choć raz wziąłem udział i zostałem mistrzem świata. Więcej nie muszę się dowartościowywać i szukać sobie szansy na kolejne medale, bo nie czuję takiej potrzeby.

- Lekkoatletyka będzie miała z Pana nadal pociechę?

- Chętnie zaangażuję się w pracę w Krakowie, padają już różne pytania, nawet z ramienia pewnej zagranicznej federacji, żeby wziąć na siebie obowiązki trenera. Natomiast tematu wyjazdu poza Polskę nie ma, ponieważ żona się nie zgadza. Słusznie powiedziała, że dotychczas jeździłem na te zawody i zgrupowania, które dotyczyły mojej osoby, a tak musiałbym brać udział we wszystkich akcjach. Mamy małe dzieci i trzeba zacząć żyć.

- Ma Pan bardziej sprecyzowane plany?

- Chcę obronić doktorat, może poszukać sobie drugiej uczelni oraz zająć się biznesem, który od pewnego czasu prowadzę.

- W tej chwili jaki jest Pana status na krakowskiej AWF?

- Obecnie jeszcze jestem magistrem, ale praktycznie już złożyłem pracę promotorowi. Mam nadzieję, że obronię się do końca roku. W Instytucie Sportu, w Katedrze Lekkiej Atletyki, prowadzę zajęcia z różnych konkurencji, między innymi pchnięcia kulą, biegów przełajowych, chodu. Otwarta pozostaje też kwestia bycia trenerem w AZS Kraków. Teraz jestem szkoleniowcem Jakuba Jelonka, a w nowej sytuacji będę miał możliwość stworzenia sobie większej grupy.

Sportowy24.pl w Małopolsce

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski