Superliga piłkarek ręcznych. To był mecz nerwów a nie sportowej walki

- Ich praca pozostawiała wiele do życzenia. Tak było w pierwszej połowie, kiedy gra była wyrównana, oraz na początku drugiej, gdy gospodynie uzyskały przewagę. W wielu sytuacjach nasze rywalki popełniały ewidentne błędy, a nie było na to reakcji sędziowskiej pary. Wręcz odwrotnie - zdarzało się, że dyktowane były przewinienia przeciwko nam. To wszystko powodowało błędy, chaos w naszej grze. To był mecz nerwów a nie sportowej walki __ - mówi trenerka sądeczanek.

W drugiej połowie gospodynie prowadziły różnicą nawet siedmiu bramek. Przyjezdne w świetnym stylu zaczęły odrabiać straty, doszły rywalki na dwa gole, ale na pełne odrobienie strat zabrakło im już czasu.

- Poleciłam zawodniczkom, aby oddawały rzuty w sytuacjach bez kontaktu z rywalkami. I wtedy zdobywały gole. Gdyby spotkanie trwało trochę dłużej, pewnie udałoby się nam zremisować - dodaje trenerka.

Lucyna Zygmunt żałuje zmarnowanej szansy na podreperowanie skromnego dorobku drużyny (tylko 3 punkty w sześciu meczach) i zdobywa się też na ogólniejszą refleksję: - Szkoda straconych punktów, ponieważ jechaliśmy na mecz w roli faworyta. Może nie powinnam mówić o sędziach, ale nie sposób inaczej zareagować na ich pracę. W wyjazdowych meczach trzeba się jednak liczyć z takimi sytuacjami i zachowaniami.

Co ciekawe, sądeczanki zagrały nie w Kościerzynie, ale w... Wielkim Klinczu, bowiem drużynę finansują różne gminy i klub chce je reklamować podczas występów w superlidze. Podopieczne... kandydata do Sejmu Dariusza Męczykowskiego odniosły pierwsze zwycięstwo w debiutanckim sezonie w najwyższej klasie rozgrywkowej.

Po meczu zawodniczki Olimpii-Beskidu Aleksandra Stokłosa i Kinga Janik udały się na zgrupowanie kadry juniorek. Nie zagrają w sobotnim spotkaniu ligowym z Ruchem Chorzów w Nowym Sączu.