Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Świat Maklaka, czyli dziękuję panu, że pan przyszedł na to spotkanie

Łukasz Gazur
Marta Maklakiewicz: Czy gdybym nie wybaczyła ojcu, napisałabym o nim książkę?
Marta Maklakiewicz: Czy gdybym nie wybaczyła ojcu, napisałabym o nim książkę? Piotr Smoliński
Widywałam go na Trakcie Królewskim albo przy Pałacu Kultury i Nauki. Raz ze mną rozmawiał, innym razem nawet nie rozpoznawał. Bardzo mi było przykro. Dlatego wielką sztuką jest wybaczyć – o znanym aktorze Zdzisławie Maklakiewiczu opowiada jego córka Marta Maklakiewicz.

– „Jakim był ojcem? Nieudanym”. To Pani słowa.

– To jedna z ról, której nie udało mu się dobrze zagrać. Nie był ani dobrym mężem, ani ojcem. Być może wywiązałby się z obowiązków, gdyby miał silniejszy charakter? Jedni rodzą się z talentem aktorskim, osobowością artystyczną i całe swoje życie poświęcają sztuce, inni są typowymi rodzicami i małżonkami. Ojciec do tej drugiej roli się nie nadawał.

– Usprawiedliwia go Pani?

– Raczej nie. Był nadwrażliwym artystą, a do tego zdominowanym przez swoją zaborczą matkę. To ona była dla niego największym autorytetem. Gdyby moi rodzice nie mieszkali z moją babcią, ojciec musiałby stanąć na własnych nogach, uniezależnić się od matki i największą miłością w jego życiu pozostałaby moja mama. Ale jego matka była dla niego ważniejsza niż żona czy córka. Pamiętam jednak kilka naszych spotkań, kiedy ojciec był bardzo ciepły, życzliwy. Wspierał mnie i zawsze rozbawiał anegdotkami lub dowcipami.

– Napisała Pani książkę „Maklak. Oczami córki”, która swój początek ma w pewnym pianinie.

– Tak. Ten instrument to rodzinna pamiątka. Niczym skarb, relikwia. To pianino, przy którym zakwitła miłość moich rodziców. Kiedy się spotykali, śpiewali przy nim, mój ojciec grał, dobrze się razem bawili. Chciałam, aby pianino to pozostało symbolem dla innych zakochanych par. Dlatego postanowiłam przekazać je do SPATiF- u w Sopocie. Zamówiłam stroiciela, który ku wielkie naszemu zaskoczeniu znalazł wewnątrz instrumentu maleńki notesik.

W nim znalazłam imiona kolegów, kontakty, listę dłużników. Widniały tam też nazwiska kobiet, z którymi romansował, zakreślone w kółeczko. Zaznaczone były spotkania z ciekawymi ludźmi, nawet politykami, a także nazwiska reżyserów, z którymi współpracował. Ten notes i piękne wiersze, które pisała moja mama, zmotywowały mnie do tego, aby napisać o ojcu książkę. Opisuję człowieka delikatnego, wrażliwego, wspaniałego artystę przez pryzmat miłości mojej mamy, a także poprzez moje wspomnienia.

– Portret intymny?

– Tak. Kobieta, która kogoś naprawdę kocha, jest w stanie zrobić wiele i wiele poświęcić. Nie było mi łatwo. Zwłaszcza że w tych zapiskach, wierszach w notesie otwierają się zakamarki duszy mojej mamy i mojego taty. Jest to portret wielkiego aktora i kochanego ojca widziany oczami córki. Nie spis filmów, ale bardzo prywatna historia życia nieszczęśliwego człowieka. I opowieść o niekochanym dziecku.

– Myśli Pani, że nie kochał?

– Nie wiem właściwie, czy mnie nie kochał. Może na swój sposób? W paru krótkich spotkaniach otrzymałam wiele cennych życiowych rad.

– Nie bolało Panią odkopywanie takiej prawdy o ojcu?

– Na początku książki piszę „Dziękuję Panu, że Pan przyszedł na to spotkanie”. To jest wiersz, którego tytuł brzmi „Spotkanie z ojcem”. Ale nie zwracam się do niego jak do kochanego taty, ale jak do pewnego pana. Jak do obcej osoby. Gdybym w tamtym czasie znała pewne fakty i to, że jest nieleczonym cukrzykiem, a alkoholizm to choroba, pewnie inaczej potoczyłoby się życie mojego ojca. Gdyby żył, byłby ze mnie dumny.

Często mówił, że jest szczęśliwy, że jego córka nie została aktorką, ma stabilny zawód. Nie chciał, bym podzieliła los mojej mamy, która wiele lat grała w różnych teatrach w Polsce. Uważał, że jestem osobą rozsądną, pracowitą. Chciał, bym znalazła swoje miejsce w innym kraju, w którym będę doceniona. Polskę określał jako „straszny dwór”, a rządzący ministrowie byli dla niego jak „upiór w operze”.

– Wybaczyła mu Pani?

– Tak, to przyszło kilka lat temu, gdy sama przeżyłam kilka nieudanych związków. Wtedy bardziej zrozumiałam ojca i spojrzałam na niego życzliwym okiem. Wiem, że gdyby Maklak żył, dziś mielibyśmy znakomite relacje. Byłby ze mnie dumny. A ja nadal z dumą noszę jego nazwisko. Choć wiem, że sporo w tym względzie zawdzięczam mamie. Powiedziała mi nieraz: „Pamiętaj, czyją jesteś córką. To nazwisko cię zobowiązuje”. Zresztą, gdybym mu nie wybaczyła, musiałabym z tym żyć. To niełatwe. Założyłam fundację „Świat Maklaka”, która ma kultywować dorobek artystyczny moich rodziców, a jednocześnie pomagać artystom chorym na cukrzycę.

– Pani mama kochała go do końca?

– Tak. Pisała dla niego wiersze i piosenki. I pielęgnowała we mnie miłość do ojca, co często wywoływało we mnie bunt. Miałam do ojca żal, że nie ma dla mnie czasu. A ona odpowiadała: „Pamiętaj, tatuś jest wielkim artystą. Oni tacy są. Zawsze będzie twoim ojcem, ale nie możesz od niego wymagać za wiele, bo jego życie do końca wypełnia film i teatr”. Kiedy tylko w telewizji pokazywali cokolwiek z jego udziałem, wołała: „Córeczko, odłóż lekcje, przestań czytać, chodź, popatrz, bo tatuś jest w telewizji”.

Czasem od koleżanek z teatru miała informacje, że Maklakiewicz jest w SPATiF-ie, wtedy mówiła do mnie: „Pakuj się i jedź, spotkasz się z tatą, zobaczysz go, porozmawiasz”. Bywało, że widywałam go na Trakcie Królewskim. Albo przy Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Raz ze mną rozmawiał, innym razem nawet mnie nie rozpoznawał. Bardzo mi było przykro. Wielką sztuką jest wybaczyć. Nie jest łatwo, by ze zranionego serca wypłynął podziw i miłość córki do ojca.

– W jego życiu pierwszoplanową rolę zaczął grać alkohol.
– Gdyby ojciec nie pił, pewnie byłby wspaniałym tatą. W rażliwym człowiekiem, który przecież kochał zwierzęta i śmiał się z rysunkowych filmów. Uwielbiał „Bonanzę”, głaskał bezdomne psy na ulicy, by choć chwilę czuły się kochane. Złapał sobie rybkę. Jesteś taka śliczna, srebrna, nie będę cię jadł – mówił. Wkładał pająki do słoika. To nie był zły człowiek.

– Myśli Pani, że świat filmu ułatwił mu hodowanie alkoholizmu? Przecież wśród filmowców panuje „przyzwolenie na więcej”.

– Na pewno. Film toleruje różne zachowania ludzi. Wpisana w ten zawód jest zabawa, alkohol i wiara w trochę nierealny świat.

– „Picie alkoholu jest wprowadzeniem baśniowego pierwiastka do rzeczywistości” – powiedział przyjaciel Pani ojca z planu filmowego Jan Himilsbach.

– To brzmi bajkowo, ale nie dla mnie. Wchodząc w historię mojego ojca, czytając o chorobie alkoholowej, coraz bardziej zdawałam sobie sprawę, że tylko człowiek bardzo nieszczęśliwy ucieka w baśniowy świat, gdzie „wszystko jest radosne, wesołe, koledzy są zadowoleni i uśmiechnięci”. Brak udanego życia rodzinnego powodował u Maklaka zainteresowanie wódką i kolegami. Musiał jakoś odreagować słaby charakter.

– Słowa przyjaciela tak bezszelestnie mijają się z rzeczywistością?

– Nie nazwałabym tej znajomości przyjaźnią. To był kumpel od kieliszka. Ojciec się trochę go nawet wstydził, traktował jak człowieka z marginesu. A on, Maklakiewicz, pochodził z zamożnej, konserwatywnej, mieszczańskiej rodziny. Łączył ich dystans do otaczającej rzeczywistości, systemu politycznego i kpiarski stosunek do ludzi i zastanych sytuacji. Lubili się pośmiać z innych, by w końcu wspólnie się upić.

– Dla filmu zdradził muzykę, która była rodzinną tradycją. Czy to nie zaciążyło na jego życiu?

– Miał korzenie muzyczne – to prawda. Był kolejnym uzdolnionym pokoleniem w rodzinie. Ojciec nie był jednak osobą systematyczną. Nie lubił ćwiczeń i powtarzalności. Gra na instrumencie wymaga przecież ogromnego wysiłku, konsekwencji, dyscypliny. A on był mistrzem improwizacji. Dlatego nie odnajdywał się także w teatrze. Nudziło go powtarzanie tych samych kwestii. Teatr to rygor, a on nie umiał w nim się odszukać. Ale w filmie grał dużo, choć był aktorem epizodu. Sam powtarzał, że choć nie jest przystojny i gra głównie małe role, to powodzenie u kobiet ma spore. A nie był przecież typowym amantem jak Gregory Peck czy Marcello Mastroianni.

– Ma Pani ulubiony film z udziałem ojca?

– Jest ich kilka: „Wniebowzięci”, „Jak to się robi”, „Przyjęcie na dziesięć osób plus trzy”. Ale zawsze najbardziej wzrusza mnie film „Polskie drogi”. Scena, gdy ojciec tańczy, a Beata Tyszkiewicz gra na fortepianie, zawsze wywołuje we mnie łzy. Parę miesięcy później tata już nie żył. Tak jakby odtańczył własną śmierć...

***

– „Maklak. Oczami córki” Marty Maklakiewicz (Prószyński i S-ka) pokazuje bohatera ponad stu polskich filmów w intymnym i nie do końca różowym świetle. Książka odkrywa wiele rodzinnych tajemnic, bez pruderii opowiada o życiu w „baśniowym nastroju” suto zakrapianych imprez towarzyskich ówczesnej Warszawy.

Prócz anegdot z życia kolorowego ptaka odkrywa jego prywatną twarz. Jakim był ojcem? Nieudanym. Jakim był mężem? Dwukrotnym, acz za każdym razem bardzo krótko. Jakim był synem? Dominował nad ojcem, ale sam był całkowicie zdominowany przez matkę. Co chował w zanadrzu duszy? Stres po hekatombie powstania warszawskiego i gehennę, jaką przeżył w dwóch obozach hitlerowskich. Dlaczego pochodząc z rodziny utalentowanych muzyków, zdecydował się na własną drogę artystyczną i został aktorem? Dlaczego wolał film od teatru? Kto był jego aktorskim idolem i niedoścignionym mistrzem.

Jest to również historia wielkiego uczucia, jakim Maklakiewicza darzyła jego pierwsza żona, mama Marty, Renata – aktorka, malarka i poetka.

Premiera książki: styczeń 2015 r.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski