Cimoszewicz od dłuższego już czasu nie był w stanie dogadać się z nikim z czołówki swojej partii. To, do czego ich namawiał od ponad roku, stało się dopiero po jego rezygnacji. Władze SLD podały się do dymisji, ale fakt ten dzisiaj już nikogo nie obchodzi, bo cóż może być zajmującego w odchodzeniu władz bytów ledwo istniejących, a tak naprawdę prawdopodobnie już historycznych. Mam wrażenie, że gdyby w czasie gdy Borowski odchodził z SLD i tworzył własną partię, Cimoszewicz nie był ministrem spraw zagranicznych, to odszedłby razem z Borowskim. Poglądy obu panów na to, co dzieje się na lewicy, były wtedy bowiem bardzo podobne. Równie zbieżnie obaj myśleli o standardach zachowań polityków. Dziś jest inaczej. I czas przeszły jest tu jak najbardziej na miejscu. Definitywna rezygnacja Cimoszewicza spowodowana została bowiem także całą serią nieczystych zagrań Borowskiego, któremu na kandydowaniu zależy tym bardziej, im mocniej w przedwyborczych sondażach grzęźnie jego partia.
Gilowska zrezygnowała nie z powodu syna czy synowej. Albo inaczej. Odeszła nie tylko z powodu awantury wokół jej syna. (Podobnie jak wcale nie z powodu posiadania broni masowej zagłady Bush postanowił rozprawić się z Saddamem. Ważniejszym powodem tej wojny był fakt położenia geograficznego Iraku, a przede wszystkim ogromne złoża ropy naftowej). Nie wiem, co działo się wewnątrz PO, ale coraz głośniejsze trzaski w tym ugrupowaniu były słyszalne od ponad pół roku. Gilowska, do niedawna główna specjalistka Platformy w dziedzinie gospodarki i finansów, nie była ostatnio autorką żadnych programów partii. Nie przewidywano jej też na żadne odpowiedzialne stanowisko w ewentualnym przyszłym rządzie, rezerwując Ministerstwo Finansów dla pana Kawalca. I nic tu nie pomogą słowa Tuska o jego przywiązaniu do Gilowskiej. Nie przekonują mnie też wyrazy ubolewania płynące z ust Rokity. Obaj panowie mieli Gilowskiej dość i tyle. Z jakichś powodów przestała im pasować do układu, który stworzyli.
I jest jeszcze jeden wspólny mianownik tych odejść. W obu przypadkach dotyczy to bowiem ludzi przyzwoitych. Kto wie, czy nie najbardziej przyzwoitych w polskiej polityce. Jeżeli tak dalej pójdzie, to na placu boju pozostaną wkrótce tylko Lepper, Nowak (ten, co stoi z planszą na mównicy) i Stan Tymiński, który właśnie powstał z popiołów i zamierza zostać prezydentem.
Na szczęście samoloty jeszcze latają. Bilet do Nowej Zelandii kosztuje około 6 tysięcy złotych.
GRZEGORZ MIECUGOW
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?