Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Symfonia pożegnalna

Redakcja
Ostatnie dni festiwalu poświęconego Witoldowi Lutosławskiemu w 10. rocznicę śmierci przebiegły pod hasłem "od słowa do czynu", bo prawie całą sobotę wypełniło sympozjum zorganizowane przez Instytut Muzykologii UJ. Wygłoszono na nim jedenaście referatów ujmujących szeroki zakres tematyczny: od usytuowania twórczości kompozytora na tle głównych prądów w muzyce XX wieku, do prezentacji próby komputerowej analizy struktur brzmieniowych w II Symfonii, a na koniec snuto osobiste wspomnienia.

Smyczkiem i pałką

   Zupełnie inne oblicze poważnego kompozytora, dla wielu zupełnie zaskakujące, ukazał wieczorny koncert w Studiu S-5 Radia Kraków, na którym Lora Szafran i Mieczysław Szcześniak śpiewali jego piosenki rozrywkowe, pisane niegdyś dla chleba pod pseudonimem Derwid. Towarzyszyło im trio jazzowe Joachima Mencla, także autora odświeżających aranżacji i autora efektownych parafraz instrumentalnych, w tym słynnego przeboju "Nie oczekuję dziś nikogo".
   W niedzielę po południu w auli "Florianka" wystąpiła Orkiestra Smyczkowa Akademii Muzycznej pod dyrekcją Wojciecha Czepiela. Wirtuozowska "Sinfonietta" Marka Stachowskiego i nastrojowa "Pawana dla oddalonej" Zbigniewa Bujarskiego były przelotnym spojrzeniem na twórczość generacji młodszej od Lutosławskiego o dwie dekady, zaś "Dwa tańce" na harfę i smyczki Debussy’ego, w których solistka, Malwina Lipiec, wydobyła wdzięcznie pastelowy koloryt, przypomniały o francuskich upodobaniach naszego twórcy. Jego "Preludia i fuga" na 13 instrumentów smyczkowych, utwór długi, trudny i skomplikowany w konstrukcji, który wypełnił drugą część koncertu, był rzetelnym sprawdzianem wysokiej sprawności zespołu i pokazem doskonałego porozumienia z dyrygentem.
   Na koncercie finałowym - w sali filharmonii - mieliśmy okazję usłyszeć na żywo Polską Orkiestrę Radiową z Warszawy, goszczącą w Krakowie po raz pierwszy i od razu trzeba stwierdzić, że zaprezentowała się doskonale. Przy pulpicie dyrygenckim stanął Jan Krenz i poprowadził obszerny program w stylu doprawdy imponującym. Dramatyczne akordy Beethovenowskiego "Egmonta" przygotowały nastrój dla IV Symfonii Lutosławskiego. Nazwałem ją umownie "Symfonią pożegnalną", bo to jego ostatnie dzieło i ostatnie, którym w życiu dyrygował na swym pamiętnym koncercie monograficznym, zamykającym Warszawską Jesień ’93. Kilka miesięcy później pożegnaliśmy go na zawsze. Odniosłem wrażenie, że swą interpretacją, głęboko emocjonalną i bardzo osobistą, Krenz ożywił nie tylko nuty Lutosławskiego, ale obudził także elegijne echa łączącej ich wieloletniej i bardzo serdecznej przyjaźni.
   Partita na skrzypce i orkiestrę, utrwalona w repertuarze światowym przez Anne-Sophie Mutter, jest jednym z ważniejszych utworów w dorobku kompozytora, ale przez popisowo-koncertujący charakter i pewne nawiązania do tradycji jest lżejsza i pogodniejsza niż jego wielkie symfonie. Partię solową zagrała bezbłędnie Patrycja Piekutowska, wyróżniająca się wśród naszych młodych talentów skrzypcowych. Końcowe Presto kryje w swej pozornie prostej motoryce wiele zdradzieckich zasadzek rytmicznych, ale Krenz umie narzucić żelazną dyscyplinę, więc ten efektowny finał przemykał w zawrotnym tempie gładko i zręcznie, w pełnej synchronizacji solistki z orkiestrą.
   Koncert zwieńczyła III Symfonia Alberta Roussela (1869-1937), szczególnie przez Lutosławskiego ceniona. Roussel wywarł na niego, co wielokrotnie sam podkreślał, dość istotny wpływ, bo znalazł w jego muzyce siłę wyrazu, której mu nie dostawało u impresjonistów, mimo ich urzekającej kolorystyki. Krenz dyrygował symfonię Roussela z pamięci, z jakimś przemożnym impetem wewnętrznym i poderwał orkiestrę do wysokiego lotu. Była to prawdziwa kreacja. Stwierdzenie raczej dość banalne, ale w tej ogólnej relacji nie mogę wchodzić w szczegóły, mimo że byłoby co wymieniać, choćby samo brzmienie orkiestry. Nie miewam skojarzeń wizualnych, ale gdy Krenz rozwijał w Adagio wielką gradację w narastających potężnie falach dźwięków, przypomniałem sobie, że Albert Roussel był w młodości marynarzem i pływał po wzburzonych morzach. Zamierzałem dorzucić kilka cierpkich uwag na temat frekwencji, powiem jednak tylko, że ci słuchacze, którzy byli na koncercie, potrafili stworzyć atmosferę pełną serdeczności, ciepła i entuzjazmu. "Hurra-polka" z Małej suity Lutosławskiego, zagrana brawurowo na bis, zakończyła wieczór błyskotliwym akcentem.
   Na wstępie koncertu wojewoda małopolski Jerzy Adamik odczytał list gratulacyjny od sprawującego patronat honorowy nad festiwalem prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, w którym dziękował organizatorom za podjęcie cennej inicjatywy. Przypomnę, że największy wkład wniosło Polskie Wydawnictwo Muzyczne, którego redaktor naczelny Andrzej Kosowski potrafił pozyskać wielu współorganizatorów, z Filharmonią Krakowską na czele. Okazało się, że w Krakowie można jednak pracować i działać zgodnie ku pożytkowi sztuki i miasta.
ADAM WALACIŃSKI

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski