18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Symfonie i muchy

Redakcja
Kiedy powiedziałem mojemu dziadkowi, architektowi i budowniczemu wielu znanych obiektów w Krakowie, że wybieram się pracować w teatrze, usłyszałem: "Niech cię ręka Boska broni, to jest gniazdo rozpusty". No, to już wiedziałem, że tam będę pracował. Strzeliły mi 43 lata w zawodzie i żadnej rozpusty, niestety, nie było - żartuje Andrzej Kaczmarczyk, elektronik i szef akustyków w Starym Teatrze, którego zna niemal cały muzyczny Kraków.

Zza kulis teatru

   Pierwsze, siermiężne lata 60. spędził w Teatrze im. J. Słowackiego. Wówczas wyposażenie kabiny akustyka stanowił jeden magnetofon szpulowy "Melodia" i dwa głośniki. O stereofonii, twierdzi pan Andrzej, można było wtedy jedynie przeczytać w mądrych książkach. Dziś kabina akustyka w "Starym", gdzie pan Andrzej pracuje od 1978 roku, jest na światowym poziomie - wszystko skomputeryzowane. Większość spektakli gra się z amerykańskich urządzeń hard-discowych, czyli**specjalistycznych komputerów do zapisywania i odtwarzania muzyki. - Na nich można wszystko "przykrócować "i "przydłużować", jak mówią górale. Moja praca polega przede wszystkim na trzymaniu ręki na muzycznym pulsie przedstawienia: wprowadzaniu muzyki i efektów akustycznych do spektaklu oraz ustawianiu odpowiednich poziomów głośności. To jest żmudna praca poprzedzona wcześniejszymi poszukiwaniami odpowiedniej muzyki, jeśli bierze się tzw. gotowce do przedstawienia, lub wielogodzinnymi nagraniami w studiu wówczas, gdy muzyka jest oryginalna, komponowana do danego spektaklu. Studio, to moje drugie królestwo, bez niego nie miałbym czego szukać w teatrze. Tutaj zawsze powstaje coś nowego, rodzą się kolejne utwory, to jest mój żywioł. Kiedyś, gdy nagrywało się duże formy muzyczne, np. do "Płatonowa", to na scenie siedziała czterdziestoosobowa orkiestra, a ja w studiu miałem podglądy, odsłuchy i całość nagrywałem na taśmę. Ale to są kosztowne zabawy, więc dziś w nagraniach uczestniczą zwykle kameralne zespoły mieszczące się w moim studiu.
   Plusk deszczu, szum wiatru, dźwięki syren, telefonu, krzyki, płacz dziecka, śpiewy ptaków i dziesiątki innych efektów akustycznych - to dzieło pana Andrzeja, który złożył z nich kilkadziesiąt płyt dla potrzeb teatru i dla własnej przyjemności. - Większość efektów nagrywam z natury, bo nie lubię plastikowych dźwięków z syntezatora. Ale przy rejestrowaniu brzęczącej muchy musiałem się poddać. Próbowałem w szklance, w butelce - efekt był marny, bo dudniło, pogłosu nie dało się wyeliminować. Więc w końcu, niestety, ratunkiem okazał się syntezator.
   Pan Andrzej ma pod swą pieczą czterech akustyków i trzy sceny, które trzeba obsłużyć. Często się zdarza, że na każdej równolegle grane są przedstawienia. Wtedy praca wre jak w kotle. Najściślej współpracuje z kompozytorami i reżyserami, wśród których sław nigdy nie brakowało. - Konieczny, Zarycki, Radwan, Pawluśkiewicz, Szymański, Stańko, Jarek Śmietana, Ostaszewski nie tylko nagrywają muzykę do naszych spektakli, ale też czasami wynajmują studio na potrzeby nagrań dla innych teatrów i telewizji. Wtedy siedzimy po godzinach, nocami. Każdą muzykę do przedstawień Lupy nagrywa się u mnie, bez względu na to, czy spektakle realizowane są w Polsce czy gdzieś w świecie.
   Pracę w kabinie akustyka, podczas przedstawień, pan Andrzej nazywa robotą "na małpę", bo rutyna, doświadczenie i wielotygodniowe próby powodują, że o twórczym zajęciu raczej mowy być nie może. A mimo to wpadki, jak to w teatrze, gdzie pracuje się na żywym organizmie, zdarzają się. Jednej z nich nie zapomni do końca życia. - To było jeszcze w Teatrze Słowackiego. Graliśmy jakieś przedstawienie szekspirowskie. W przerwie, w foyer, odbywała się jubileuszowa uroczystość, podczas której odtwarzano z taśmy jakieś przemówienia. Drugi akt mieliśmy rozpocząć od piosenki śpiewanej do podkładu z taśmy. Włączam magnetofon i słyszę "Z okazji 30-lecia sceny szkolnej...". Myślałem, że aktorzy mnie wtedy zabiją. Na drugi dzień wywiesiłem na tablicy list z przeprosinami.
   Dzięki teatrowi pan Andrzej zjeździł kawał świata: od Europy po Japonię i Amerykę Południową. Z sentymentem wspomina czasy, kiedy po przedstawieniach siadało się przy wódeczce, prowadząc nocne Polaków rozmowy. - Dziś nie to zdrowie i ludzie są zaganiani. Z Andrzejem Kozakiem, wspaniałym aktorem i kolegą, też się spotykaliśmy. A teraz, wstyd się przyznać, ale ostatnią wódkę wypiliśmy razem rok temu, w Nowym Jorku, gdzie byliśmy z "Damami i huzarami". W tej pracy najważniejszy jest kontakt z ludźmi, świetnymi artystami. Ale życie biegnie, za trzy lata stuknie mi wiek emerytalny i trzeba będzie się rozstać. Na razie nie mogę sobie tego wyobrazić.
JOLANTA CIOSEK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski