Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szansa na permicie

Redakcja
Nikt nie wie, ilu Polaków pracuje w Londynie na czarno. Wystarczy jednak przejść się w niedzielę po Oxford Street. Język polski słychać z każdej strony. Cuchnącą windą wyjeżdża się na piąte piętro. Pod numer 89. W mieszkaniu strzępki tkaniny przyklejonej do podłogi udają dywan. W zlewie stosy śmierdzących naczyń moczą się w wodzie przypominającej pomyje. Syf. W prawym górnym rogu kuchni z ciemnej plamy obrośniętej grzybem odrywają się pojedyncze krople wody. Rozpryskują się z plaskiem na pordzewiałej lodówce. W sypialni wysokie, angielskie łóżka, na których wala się brudna pościel. Przytłaczająca, bura tapeta. Z plakatu nad łóżkiem śmieje się wątpliwej urody naga blondynka. Nawet ten uśmiech jest nijaki.

GRZEGORZ PYRKA

GRZEGORZ PYRKA

Nikt nie wie, ilu Polaków pracuje w Londynie na czarno. Wystarczy jednak przejść się w niedzielę po Oxford Street. Język polski słychać z każdej strony.

Cuchnącą windą wyjeżdża się na piąte piętro. Pod numer 89. W mieszkaniu strzępki tkaniny przyklejonej do podłogi udają dywan. W zlewie stosy śmierdzących naczyń moczą się w wodzie przypominającej pomyje. Syf. W prawym górnym rogu kuchni z ciemnej plamy obrośniętej grzybem odrywają się pojedyncze krople wody. Rozpryskują się z plaskiem na pordzewiałej lodówce. W sypialni wysokie, angielskie łóżka, na których wala się brudna pościel. Przytłaczająca, bura tapeta. Z plakatu nad łóżkiem śmieje się wątpliwej urody naga blondynka. Nawet ten uśmiech jest nijaki.
Przez przegniłe framugi okien widać okolicę. Dzielnica slumsów miesza się z tradycyjną, zwartą zabudową. Że to Londyn, Andrzej poznaje po taksówkach. Nie myśli o powrocie, ale o tym, gdzie będzie spał. I że spędzi tu rok. W tej jamie?! I o tym, co będzie jadł, bo stosy talerzy w kuchni przypominają mu, że nie potrafi gotować.
 Tak naprawdę jechać chciał Damian. - Po co? - Damian przeczesuje łysą głowę tak, jakby miał bujną czuprynę. - Do Londynu jedzie się po kasę.
 Andrzej dał się namówić, ale też zbytnio się nie opierał. Jeszcze w październiku Damian jechał sam. Miał długi z poprzednich wakacji, z wyprawy do Peru. Tydzień przed wylotem sprzedawał na ulicy zarobione w Niemczech marki. Zamiast 2500 zł otrzymał 200 i trochę pociętego papieru. Prócz spłaty długów, potrzebował pieniędzy na nowy aparat, dwa obiektywy i czesne na szkołę fotograficzną.
 - Skończyłem trzy lata ekonomii w Łodzi, zrobiłem licencjat. Ale to nie dla mnie. Chcę robić zdjęcia, jeździć, poznawać - Damianowi trudno wysiedzieć bez ruchu. - A wcześniej nauczyć się fotografii. Tyle że za szkołę muszę zapłacić, pięć tysięcy rocznie, a za sprzęt dziesięć. W Polsce nie miałem szans zarobić tych pieniędzy.

Funty do wyrwania

 W październiku, jeszcze w Polsce, Damian umówił się z Andrzejem na piwo. Pożegnać się, w końcu znają się od podstawówki. Andrzej studiuje w Radomiu, też ekonomię. I także mu się nie podoba. Już w lutym wiedział, że zawali rok. Nie jeździł na zjazdy, nie podchodził do zaliczeń. Przez cztery miesiące przygotowywał się do egzaminu na filozofię na Uniwersytecie Warszawskim.
 - Cieszyłem się, że w końcu będę studiował to, co lubię. Stopy procentowe średnio mnie obchodzą - mówi. W czerwcu dowiedział, że nie ma go na liście osób uprawnionych do zdawania egzaminu. Tłumaczy teraz, że powiedziano mu, iż egzamin będzie otwarty, że wystarczy dowód wpłaty. Poradzono mu, aby spróbował za rok. - Musiałem się uwolnić od egzaminów, napięcia. W końcu zmarnowałem rok studiów - mówi Andrzej. - Musiałem się gdzieś wyrwać.
 Więc gdy Damian po kilku piwach zapytał, czy nie popatrzyłby na gołębie na Trafalgar Square, odpowiedział: - Popatrzyłbym.
 Myśleli tak: - Dostaniemy 300 funtów tygodniowo, po odliczeniu kosztów utrzymania lekko odłożymy 200.__Mieliśmy pracować 8-10 godzin, później normalnie żyć. Korzystać z miasta. Kluby, imprezy, koncerty, wielkie sklepy muzyczne - w oczach Andrzeja, pomimo kilkumiesięcznego pobytu w Londynie, wciąż błyskają iskierki fascynacji. - Nigdy__wcześniej nie wyjeżdżałem z Polski, więc sama myśl o koncercie Nicka Cave'a gdzieś w Londynie była pociągająca.

Ziemniaki na ulicy

 Jedynym problemem wydawała się granica. Co będzie, jak nie wpuszczą? Na studia nie wrócą, bo już listopad. A historie o angielskich urzędnikach opowiadał każdy. O tym, że z 45 osób z polskiego autokaru potrafili wpuścić 5, albo o ludziach, którzy jadą ze zorganizowaną wycieczką, z opłaconym hotelem i przewodnikiem, a po kilku godzinach przesłuchań zawracani są do kraju.
 - Byliśmy przygotowani - uśmiecha się Damian, bo to on wymyślił historię o młodych dziennikarzach. - Jechaliśmy zrobić reportaż o londyńskim metrze. Ale nawet o to nie pytali. W rolkach po filmach przemyciłem adresy kontaktowe.
 Ilu Polaków pracuje na czarno w Londynie? Tego nie wie nikt. Wystarczy jednak przejść się w niedzielę po Oxford Street, jedną z głównych ulic miasta. Język polski słychać z każdej strony. Młody mężczyzna w skórzanej kurtce mówi do szczupłej dziewczyny: - Fajnie, że chociaż dzisiaj można odpocząć. 50 metrów dalej: - O k..., ziemniaków to już trzy miesiące nie jadłem.
 Wojtek: - Czasami jadę metrem, a połowa ludzi w wagonie to Polacy.
 Nie wszystkim chce się pracować. A utrzymanie w Londynie kosztuje. Za tygodniowy bilet na metro trzeba zapłacić 120 zł, za mieszkanie - 1000 zł miesięcznie. Co zrobić, by zarobić i się nie narobić? Sposób stary jak świat. Ukraść. Jarek mówi, że oszukują tylko Polacy. - Arab, Hindus, Anglik może być chamski, może źle traktować, ale nie oszuka.

Życie do poukładania

 Jarek jest marynarzem. Szczupły, niewysoki, około trzydziestki. W życiu widział niejedno. Marynarzy rzucających się za burtę, zamykających się w wielkich chłodniach. Łamali się psychicznie, a nie było nikogo, kto mógłby pomóc. Widział biedę Afryki i młode Murzynki próbujące rozpaczliwie dostać się na statek, by służyć jako prostytutki. Po powrocie z któregoś rejsu zobaczył coś znacznie gorszego - własną żonę w łóżku z obcym facetem. Historia jak z kiepskiej telenoweli.
 Wyjechał do Londynu. Znalazł dziewczynę. Agnieszka jest żywiołowa. Jak on, pełna energii. Pochodzi z południa Polski, on z Gdańska. Tyle wiedzą, więcej nie potrzebują. Pasują do siebie.
 - Tutaj przyjeżdżają k...y albo ludzie, którym ciężko poukładać życie. Przytłaczająca większość z województw wschodnich i południowych - _Jarek przytula Agnieszkę. -_Uciekają. Są też tacy, którzy liczą na łatwe pieniądze. Dwa lata temu jakiś Polak wynajął pokoik w centrum miasta. Otworzył pośrednictwo pracy. Był lipiec, morze ludzi bez roboty, a on brał tylko 10 funtów. Miał kilkudziesięciu chętnych dziennie. Po trzech tygodniach zniknął. Ale ty wciąż jesteś, ciągle masz szansę. Jeśli trafisz na nieuczciwego "bildera", nie masz żadnej.
 "Bilder" to kierownik budowy odpowiedzialny za zatrudnienie. Zatrudnia 10 osób, po pięciu dniach dzwoni na policję, mówi, że wie, gdzie pracują nielegalnie Polacy. Robotnicy są deportowani, robota wykonana, więc wypłata dla 10 osób trafia do jego kieszeni. Znowu ogłoszenie, znowu "deport" i interes się kręci.

Strach bez wyboru

 Dwa dni po naszej rozmowie Jarek został deportowany. Pracował na "demolce": z kilkoma innymi wynosił, a następnie niszczył wyposażenie biur, meble, komputery. Pusty budynek szedł następnie do rozbiórki. Jarek, mając fałszywe pozwolenie na pracę, zatrudniony był poprzez jedną z wielu agencji pośrednictwa. W agencji co jakiś czas "odkrywano lewe papiery". Żeby się wykazać. Tym razem trafiło na niego. Odleciał do kraju z 70 Polakami.
 Po deportacji Jarka Agnieszka zorientowała się, że jest w ciąży. Chce wracać.
 Andrzej też znalazł pracę przez agencję. Pewnie, że się boi, ale jak mówi, nie ma wyboru. By zarejestrować się w agencji, potrzebował "permitu", czyli pozwolenia na pracę. "Permit" _kosztuje 100 funtów. Na karcie jest imię, nazwisko, data urodzenia. Rzadko pasują, więc Wojtek, dwudziestotrzylatek, lat ma 29. Całe szczęście, że na imię ma Paweł, bo czasami Marek jest Małgosią, a Joanna Darkiem. Ale przecież polskie imiona są takie trudne. Żaden Anglik ich nie rozróżnia.
 Andrzej swój
"permit" podrobił i wysłał faksem do agencji. Wyglądało nieźle, najważniejsze, że się udało. - Dzięki temu dostałem pracę w fabryce okien metalowych. Cztery funty za godzinę. Wiercę dziury w ramach, mocuję listwy utrzymujące szyby. Przed wyjazdem z Polski miałem dłonie niemowlaka. A teraz? - pokazuje ręce pokryte odciskami i skaleczeniami - To od wiertarki. Wiercąc metal, obciążam nadgarstki, łokcie. Najgorsze są palce. Nie mogę ich wyprostować, a przecież gram na gitarze.
 Tydzień temu przytaszczył do domu gitarę i wzmacniacz wielkości telewizora. Kosztowały 10 tys. zł. Wyciąga z czarnego futerału wysłanego różowym futerkiem białego gibsona.
- Ale nawet na granie jestem zbyt zmęczony. Wstaję o godzinie piątej, pracę zaczynam o siódmej. Żeby zaoszczędzić, do pracy chodzę na piechotę. Sześć kilometrów, godzinę w jedną stronę. Wracam o dwudziestej i padam z nóg. Wrzucam coś szybkiego do żołądka, na przykład zimną fasolkę z puszki, czasem nawet się nie kąpię, i idę spać. Wstaję o piątej i jestem niewyspany._

Drzemka na klozecie

 - Myślisz, że to niemożliwe? - Damian się uśmiecha, widząc moje zdumienie. - Wiesz, że od kilku miesięcy nie czułem się wypoczęty? Wśród tej monotonii szybciej biegnie czas. Dni się zlewają, żyjesz czwartkiem, dniem wypłaty. Widzisz, po co pracowałeś. Od wypłaty do wypłaty, z miesiąca na miesiąc. Początkowe wyobrażenia o koncertach i kolorowej metropolii odstawiasz na bok. Nic się nie chce.
 Damian pracuje w restauracji "Manhattan", dostaje 3,5 funta za godzinę robienia kanapek. Od 6.30 do 16. Po pracy idzie spać, bo na 20 biegnie do kolejnej restauracji. Przez kilka godzin zmywa naczynia. W domu jest po północy, natychmiast kładzie się do łóżka, bo o 6 pobudka.
 - Jestem tak zmęczony, że czasami wychodzę w pracy do ubikacji, nastawiam alarm w zegarku i przez 15 minut zasypiam na klozecie. Na dziewięć godzin dostaję kanapkę i puszkę coli. Kiedy przyniosłem swoją, okazało się, że nie wolno. Pomylę półki w lodówce i masło położę wyżej - wrzask, jakbym zabił komuś matkę. Przecież to tylko masło - Damian rozkłada ręce, a w geście tym jest bezradność. - Albo stół, długi, pięciometrowy. Zostawiłem jeden paproch, a właścicielka wrzeszczy mi do ucha: "co to jest?!". Jedna z Litwinek przychodzi do pracy o 5. Chociaż nie musi. Chce się ze wszystkim wyrobić. A i tak na nią krzyczą. Chcesz zobaczyć? Odstąpię ci wieczorne mycie garnków.

Makaron nad zlewem

 Chcę. Zatrudniam się w knajpie do zmywania naczyń. Restauracja jest mała, przytulna. Szefem kuchni jest Morgan, Murzyn, jak większość kucharzy. Moje stanowisko pracy: zlew z lecącą ciurkiem wodą, po prawej stronie zmywarka do naczyń, z tyłu winda do wysyłania dań na górę (kuchnia znajduje się pod salą), po lewej maleńka spiżarnia, w której wieszam ubranie. Do uruchamiania windy zamiast elektrycznie podświetlanych przycisków używam przetartego sznura.
 Moja praca to zmywanie naczyń, garnków, patelni. Na koniec mam wysprzątać kuchnię, czyli umyć stoły, windę i podłogę. Myślę sobie: nic trudnego.
 Pierwszego dnia wszystko leci mi z rąk. Nie potrafię skoordynować szorowania garnków z obsługiwaniem zmywarki i wycieraniem naczyń. Knajpa otwarta jest od 17. Kiedy się zjawiam, czeka już sterta naczyń, które natychmiast trzeba wyszorować. O 23 dostaję obiad - makaron z warzywami. Całkiem dobry. Po trzech godzinach ciągłego szorowania, w tempie trzykrotnie szybszym od normalnego, nareszcie mogę trochę odpocząć. Rozglądam się za czymś do siedzenia. Brak choćby małego krzesełka. Jem na stojąco, zmieniając co chwilę rękę trzymającą parzący talerz. Morgan dziwnie zerka spod oka. Chyba za wolno jem ten obiad.
 O 23.20 kuchnia jest zamykana. Przez ten obiad jestem w proszku. Zmywarka znowu się popsuła, Morgan zarzucił mnie kotłami, formami, nożami, czerpakami i innymi dziwnymi przyrządami, których nie potrafię nazwać, i sobie poszedł. Uwijam się jak w ukropie. Pot zalewa mi oczy. Na domiar złego co 5 minut zbiega z góry kelnerka i krzyczy: szybciej, szybciej. Chcę jej wytłumaczyć, że obiad, że zmywarka, ale ona nie słucha. Mam ochotę rzucić ścierkę i pójść do domu. Ale nie. Zaciskam zęby i zostaję. Podłogę umyłem najlepiej jak umiałem; do kelnerki, choć to straszna jędza, uśmiechnąłem się ładnie, odebrałem wypłatę i spóźniłem się na ostatnie metro.
 W nocy, mocząc w wannie spuchnięte łydki, liczę pieniądze. 5 funtów za godzinę, jutro pracuję osiem godzin (przed zmywaniem szoruję ściany), więc wychodzi 40 funtów. 250 zł za dzień pracy. Nieźle.

Tydzień i dosyć

 Drugiego dnia okazuje się, że jestem zbyt powolny, a podłoga, w którą włożyłem tyle serca, była brudna. Mam dwa dni, by się poprawić. Nie odchodzę więc od kranu. Ręce mi mdleją, bo w ciągu czterech godzin tarcia osmolonych dymem ścian nie miałem minutowej przerwy. Nauczony wczorajszym doświadczeniem, obiad jem w biegu, między jedną patelnią a drugą. O 24 jestem tak zmęczony, że wszystko mi jedno. Wycieram windę, wynoszę śmieci, na umycie podłogi nie starcza mi sił. Wyrzucą, to wyrzucą. Marzę o gorącej kąpieli i wygodnym łóżku.
 Trzeciego dnia w knajpie stwierdzają, że jednak się nadaję. Tym razem kuchnię zostawiłem czystą, podłogę też, ale użyłem zbyt dużo płynu. Zaczynam rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. I tak wprowadzam teorię "zagęszczania ruchów". Kiedy kelnerka zbiega (nie schodzi, ale właśnie zbiega) do kuchni, i tak już wyśrubowane tempo zwiększam dwukrotnie. Bryzgam strumieniami wody, tłukę garnkiem w patelnię (żeby było głośniej), otwieram klapę zmywarki, z której buchają kłęby pary. Tak się staram. Morgan trochę się śmieje, ale to swój chłop.
 Czwartego dnia uczę się myć pięć widelców jednocześnie. Dziecinnie proste. Sam się sobie dziwię, dlaczego nie robiłem tego wcześniej. Dziwię się tak intensywnie, że rozbijam osiem dużych półmisków. Brzęk tłuczonej porcelany wpełza na moment w mieszaninę syku ognia, sapania zmywarki i głośnego przekleństwa po polsku. Morgan nie musi znać polskiego, by wiedzieć, że powiedziałem coś brzydkiego. Moje szczęście, że klienci są jeszcze głośniejsi i że tym razem schody nie zadudnią pod ciężarem staczającej się w dół kelnerki. Nie chcę wiedzieć, ile kosztuje osiem dużych porcelanowych półmisków.
 Piątego dnia zauważam z przerażeniem, że nie wykonuję żadnych zbędnych ruchów. Jestem robotem. Zakręcić kurek, otworzyć klapę zmywarki, wyjąć talerze, wytrzeć talerze, odstawić, nałożyć rękawice, sięgnąć po gąbkę, odkręcić kurek. Nawet w łazience, już w domu. Żadnego bezcelowego podrapania się za uchem. Pocieszam się, że mi przejdzie.
 Po tygodniu mam dosyć. Patrzenia mi na ręce, potu kapiącego z brwi, łykania nie pogryzionych kawałków jedzenia. Odchodzę.
 Niektórzy pracują tak latami.
 Dokończenie jutro w magazynie Pejzaż Polski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski