Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szaraki! Kolejno, odlicz! Rolnicy kontra myśliwi. Jeszcze jedna odsłona sporu

Aleksander Gąciarz
Aleksander Gąciarz
zdjęcie ilustracyjne
zdjęcie ilustracyjne Piotr Krzyżanowski
Robert Piorunowicz z Posiłowa od kilku lat toczy walkę z myśliwymi. Na początku samotną, teraz w większej grupie. Przekonuje, że rolnicy ponoszą wielkie straty w uprawach na skutek rozmnożenia się dzikich zwierząt. - Koła łowieckie straciły nad tym kontrolę - uważa. Myśliwi nie zgadzają się z zarzutami.

Robert Piorunowicz na wstępie zapewnia, że nie chodzi mu o własny interes. Choć długo toczył walkę z proszowickim Kołem Łowieckim „Hubert”. - Swoją sprawę mam już załatwioną. Ale rolnicy ciągle się do mnie zwracają z prośbą o pomoc. W konflikcie z myśliwymi są po prostu bezradni - mówi.

A spór toczy się często o spore pieniądze. Nasz rozmówca przytacza przykład Karwina w gminie Koniusza, gdzie straty wyrządzone przez dzikie zwierzęta w uprawach zgłosiło 72 rolników. W jednym przypadku zostały oszacowane na 84 tysiące złotych. Pokazuje też pisma z prośbą o ograniczenie liczebności zwierząt wolno żyjących, podpisane przez rolników z Posiłowa, Przezwód, Górki Stogniowskiej itd. Rolnicy argumentują, że zwierzęta niszczą nie tylko uprawy, ale też włókniny, służące do ochrony sadzonek.

Główną przyczyną problemu jest - zdaniem Roberta Piorunowicza - wzrost liczebności zwierząt. W jego opinii Koła Łowieckie w swoich dorocznych planach łowieckich rażąco zaniżają faktyczny stan pogłowia zwierząt. - Co roku piszą, że na danym terenie jest 50 saren, a moim zdaniem jest ich kilka razy więcej. W ciągu ostatnich lat ich liczba wzrosła czterokrotnie. Jest to spowodowane choćby tym, że ostatnio mamy lekkie zimy. Jednak tego, co podają myśliwi, nikt tak naprawdę nie weryfikuje - mówi.

Każde koło łowieckie ma obowiązek przygotować swój plan łowiecki na dany rok. Na podstawie liczebności zwierząt danego gatunku ustala się plan odstrzału. Chodzi o to, by liczba zwierząt na danym terenie była optymalna. Takie plany trafiają do zaopiniowania do właściwych urzędów gmin. - Z reguły nie zgłaszamy uwag do planów. Nie mamy instrumentów ani środków, by zweryfikować to, o czym napiszą członkowie kół. To nie jest też zadaniem gminy. Poza tym nasze opinie nie mają wiążącego charakteru - mówi Małgorzata Kwiatkowska, kierująca Wydziałem Rolnictwa i Ochrony Środowiska UGiM w Proszowicach.

Jan Gorczyca, prezes Koła Łowieckiego „Batalion” przekonuje z kolei, że to, czy zwierząt jest za dużo, czy za mało, zależy od punktu widzenia. Dla rolników jest ich zawsze za dużo, natomiast obrońcy zwierząt chcieliby w ogóle zakazać odstrzału. - Prawda jak zawsze leży gdzieś pośrodku - mówi i zaznacza, że - dane, dotyczące liczebności zwierząt, są szacunkowe, bo nie sposób tego określić co do jednej sztuki. Co roku 10 marca na podstawie obserwacji, polowań określamy liczebność poszczególnych gatunków.

Prezes KŁ „Hubert” Andrzej Patoła dodaje do tego, że zwierzęta przemieszczają się pomiędzy terenami różnych kół łowieckich co utrudnia ich precyzyjne policzenie. Potwierdza, że w ostatnich latach notowany jest wzrost pogłowia saren, ale zapewnia, że myśliwi utrzymują ich liczebność w ryzach. - Kilka lat temu strzelaliśmy 30 sztuk rocznie, a teraz 100. To jest trzykrotny wzrost. Więcej wyeliminować nie możemy, bo są normy, określające wielkość pogłowia, jaka ma przypadać na dany obszar i my musimy tego przestrzegać - wyjaśnia.

Tymczasem Robert Piorunowicz przekonuje, że działania myśliwych są niewystarczające, a problem się nasila. - Zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Fasolka, którą uprawiamy od wielu lat, znikała z pola, nie rosła. Zaczęliśmy się zastanawiać, co się dzieje. Początkowo nikt nie zwracał uwagi na zwierzęta. W 2013 roku już były wyraźne straty, rok później znacznie większe, a w roku 2015, gdy zimą naliczyłem siedemdziesiąt saren, zostało gołe pole - przypomina.

Kluczową sprawą w takim przypadku jest ustalenie, jakie zwierzę zniszczyło uprawy. Bo jeżeli sarna, to rolnikowi należy się odszkodowanie, które winno wypłacić właściwe koło łowieckie. Natomiast jeżeli zając, to odszkodowanie już się nie należy.

Zdaniem Jana Gorczycy winne szkód w uprawach są z reguły właśnie zające. I wcale nie wynika to z tego, że jest ich za dużo. Przeciwnie. - Pogranicze województw małopolskiego i świętokrzyskiego to jedno z ostatnich miejsc w kraju, gdzie jeszcze ostały się zające. W innych rejonach Polski już ich praktycznie nie ma i nie będzie, bo nie mają odpowiednich warunków.

Skoro zatem jest ich niewiele, to czemu powodują tak znaczące straty? - Jeśli na dużym obszarze nie ma nic, czym mogłyby się pożywić i nagle znajdą pole fasolki, to wszystkie będą do niego ściągać. Podobnie było w Karwinie, gdzie głodne zające, nie mogąc znaleźć niczego na polach, rozdzierały tunele foliowe, wchodziły do środka i zjadały zielone sadzonki. W takim wypadku wystarczy jeden zając, by narobić dużych szkód - mówi.

Z kolei Robert Piorunowicz uważa, że zające są potrzebne myśliwym jako wymówka, by nie wypłacać odszkodowań i dlatego posuwają się do ich sztucznego wprowadzania do środowiska.

Myśliwi natomiast przekonują, że tak się działo wiele lat temu i była to tylko wymiana pomiędzy różnymi obszarami, potrzebna dla zachowania dobrej kondycji gatunku. W tej chwili nie jest to praktykowane, gdyż podczas bezśnieżnej zimy nie sposób zajęcy wyłapać. Andrzej Patoła zapowiada również, że zgodnie z planowanymi zmianami w prawie łowieckim w przyszłości o ograniczenie liczebności zwierząt może być jeszcze trudniej. - W tej chwili nie wolno polować w odległości 100 metrów od budynków. Planowane jest natomiast zwiększenie tego dystansu do 200 metrów. To spowoduje, że połowa naszych terenów będzie wyłączona z polowań - mówi.

Robert Piorunowicz twierdzi natomiast, że walka z myśliwskim lobby jest bardzo trudna. Tłumaczy, że uregulowania prawne są dobre, ale w praktyce nieprzestrzegane. - Wynika to z tego, że myśliwi mają swoich przedstawicieli we wszystkich instytucjach, które teoretycznie powinny ich kontrolować, jak choćby Urząd Marszałkowski. A nawet w Izbach Rolniczych, które powinny w sporze z kołami reprezentować interesy rolników - tłumaczy.

Małgorzata Kwiatkowska powiedziała nam, że do kierowanego przez nią wydziału nie trafiają skargi na szkody czynione w uprawach przez zwierzęta. Jeżeli takie się pojawiają, to podczas spotkań z mieszkańcami sołectw.

ZOBACZ KONIECZNIE:

Polub nas na Facebooku i bądź zawsze na bieżąco!

WIDEO: Poważny program - odc. 6: Mieszkańcy walczą o zapomniany park

Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski