Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szare eminencje. Sól władzy

Włodzimierz Knap
Mieczysław Wachowski - szara eminencja na dworze Lecha Wałęsy
Mieczysław Wachowski - szara eminencja na dworze Lecha Wałęsy Archiwum Dziennika Bałtyckiego
Polityka i Obyczaje. Dobry doradca jest dla rządzącego wielkim skarbem. Zły sprowadzi władcę na manowce. W dziejach Polski światłych szarych eminencji było jak na lekarstwo

Niemal każdy panujący, od pradziejów po dziś, ma swoje szare eminencje. To proces nieuchronny, bo istotą władzy jest otaczanie się doradcami, zausznikami, faworytami, ministrami, a z tego grona się oni biorą. Bez nich władca nie jest w stanie sprawnie rządzić, choć nierzadko prowadzą go na manowce.

Do historii przeszła tylko garstka z nich, lecz i tak to w sumie pokaźne grono.

Nazywając kogoś "szarą eminencją", mamy na myśli dobrze usytuowanego człowieka z realnym wpływem na władzę, a jednocześnie pozostającego w mniejszym lub głębszym cieniu.

Szara eminencja zawsze ma nad sobą władcę, niezależnie czy nosił (nosi) on tytuł króla, cesarza, faraona, prezydenta, cara, premiera czy kanclerza. Bywało i tak, że to oni sprawowali rzeczywiste rządy, a nie ludzie formalnie stojący nad nimi.

Nierzadko szarym eminencjom stanie w cieniu nie wystarczało. Próbowali z niego wyjść, co często kończyło się dla nich tragicznie. Normą jest też rywalizacja o to, kto zajmować będzie taką pozycję u boku aktualnie rządzącego.

Patrząc na dzieje Polski, możemy żałować, że nasi władcy, zarówno z okresu piastowskiego, jak i czasów III RP, z reguły nie mieli wokół siebie światłych szarych eminencji. Nie mieliśmy naszego Richelieu czy ojca Józefa. Szkoda, bo być może lepiej w niektórych momentach potoczyłyby się losy Polski. A nieodpowiednia szara eminencja może prowadzić rządzącego do zguby. Przekonał się o tym m.in. Lech Wałęsa.

Władza ukryta w delikatnym półmroku
Rozbierzmy najpierw termin "szara eminencja". Kogo można tak nazwać, by być wiernym logice słów zawartych w tym pojęciu? "Eminencja" to dostojność, wyniosłość. To również tytuł kardynała obowiązujący od 1644 r. To zatem ktoś zajmujący przynajmniej dość ważne stanowisko.

W symbolice kolorów, która przez stulecia znaczyła nieporównywalnie więcej niż obecnie, "szarość" to tajemnica, cień, nieprzenikniona zasłona, symbol mgły. "Szary" to kolor podkreślający potrzebę dochowania sekretu, ukrycia się przed światem ze swoimi sprawami. Człowiek, który zakładał szare ubrania, był postrzegany jako ten, który świetnie sam poradzi sobie ze wszystkim, a zarazem chce pozostać w ukryciu.

Szara eminencja II stopnia
Termin "szara eminencja" wywodzi się od kapucyna Françoise'a Josepha Leclerca du Tremblay, znanego jako ojciec Józef. Był on doradcą kard. Armanda du Plessis de Richelieu, który sam bywa nazywany szarą eminencją.

Dziś często można przeczytać, że du Tremblay był zacnym, skromnym, acz wpływowym ojczulkiem, arcymistrzem gry dyplomatycznej. Kim był, najlepiej oddają słowa Richelieu, który po jego nagłej śmierci (w 1638 r.) wyszeptał: "Straciłem podporę". Współcześni kapucynowi nie dali się zwieść temu, że nosił on szary habit (od niego był przyzwany "szarą eminencją"). Jego pozycję świetnie oddaje płótno Jeana Léona Gérome przedstawiające klatkę schodową w paryskim pałacu Richelieu.

Widać na nim kwiat ówczesnej Francji udający się na audiencję do kardynała i kłaniający się w pas zaczytanemu w brewiarzu ojcu Józefowi. Kapucyn słabo skrywał żądzę posiadania szkarłatnego kapelusza. Nie potrafił się obejść bez karocy czy wykwintnego jedzenia. Być może, gdyby przeżył Richelieu, a na to się długo zanosiło, zostałby jego zastępcą, czyli przejął faktyczne rządy we Francji, a nie kard. Mazarin. Ale czy umiałby po tylu latach stania w cieniu wyjść z niego i na własne konto podejmować decyzje oraz ponosić ryzyko?

Obu łączyło umiłowanie polityki. Dla osiągnięcia celów nie dbali o przestrzeganie dekalogu. Często do celu szli po trupach. Co nim było? Richelieu twierdził, że na pierwszym miejscu stawiał dobro monarchy, na drugim wielkość państwa. Siebie w ogóle nie wymieniał. Ale to on i wierny mu kapucyn kształtowali politykę Francji, a w sporej części też europejską. Nie mogli jednak przekroczyć pewnej granicy. Dotyczy to również niemal wszystkich innych szarych eminencji. W czym rzecz, doskonale pokazuje właśnie przykład Richelieu. Nosił tytuł "głównego ministra", gromadził honory, urzędy, majątek, a przede wszystkim sprawował realną władzę.

Ale wystarczyłoby, by naraził się za bardzo władcy, a zostałby wygnany i osadzony w jakimś obskurnym opactwie. Nawet wtedy, gdy Richelieu zdobył zaufanie Ludwika XIII, nie mógł być pewny, czy król nie odwróci się jednak od niego. W Paryżu plotkowano, że monarcha rzekł raz do kardynała: "Niech pan idzie pierwszy, bo i tak się mówi, że to pan jest prawdziwym królem". Dla Ludwika XIII, który sam miernotą nie był, ważne było to, że kardynał umacniał pozycję jego samego, Francji, a Francuzów ciężką ręką uczył ślepego posłuszeństwa dla monarchii, państwa i prawa.
Nie ma dwóch zdań: szkoda, że od schyłku XVI po początek XVIII stulecia przy którymś z władców Rzeczypospolitej nie było naszego Richelieu i ojca Józefa. Choć trzeba zdawać sobie sprawę, że duchowne szaty w ich wypadku kryły żelazne charaktery. Richelieu nie krył swoich poglądów. Mówił.: "Jeżeli dasz mi sześć linijek napisanych przez najbardziej uczciwego człowieka i tak znajdę w nich przyczynę do powieszenia go". Głosił, że gdy racja stanu państwa tego wymaga, nie należy wahać się posyłaniem ludzi na śmierć.

Palatyn i kardynał
Polscy władcy rzecz jasna też mieli u swego boku szare eminencje czy raczej faworytów, bo tak najdłużej i najczęściej byli określani ludzie, którzy wiele znaczyli przy panujących. Zapewne już Mieszko I i Bolesław Chrobry mieli przy sobie takie osoby. Jednak dopiero dzięki Gallowi Anonimowi wiemy, że kluczową postacią na dworze księcia Władysława Hermana pełnił palatyn Sieciech. Musiał być potężny, bo bił własną monetę, i to w sporej ilości; był to pierwszy przypadek w dziejach Polski, gdy pieniądz bił ktoś, kto nie był władcą.

Kraków zawdzięcza mu kościół św. Andrzeja, którego bryła jest niczym figura pięknej kobiety. Gall przedstawia Sieciecha jako "męża pięknego i rozumnego, ale zaślepionego chciwością". Kronikarz daje do zrozumienia, że palatyn sprawował realną władzę przy chwiejnym i słabym Hermanie. Być może Sieciech miał dość roli numeru dwa i chciał usunąć Piastów z tronu i zająć go dla siebie. To wszystko jednak tylko przypuszczenia. Nie ulega jednak wątpliwości, że przegrał batalię o władzę. Przestał się liczyć.

Przy Bolesławie Krzywoustym oraz jego najstarszym synu Władysławie rolę szarej eminencji pełnił wojewoda Piotr Włostowic. Według Kadłubka skończył strasznie (został oślepiony i pozbawiony języka), bo zażartował, że książę Władysław jest "rogaczem". Najpewniej jednak marnie skończył, bo wdał się w walkę polityczną między księciem Władysławem a jego młodszymi braćmi. Był kolejną szarą eminencją, dla której ta rola była za ciasna. Chciał znaczyć więcej. Na swoją zgubę.
Potężnym faworytem przy pierwszych Jagiellonach był Zbigniew Oleśnicki. Nie tylko doradzał królom, lecz nieraz występował przeciw nim, i często to on był górą. Prof. Henryk Samsonowicz, znakomity znawca wieków średnich, twierdzi, że Oleśnicki był jednym z niewielu polskich polityków, który miał całościową wizję państwa.

Czy jednak potrafił ją wcielać w życie dla dobra Polski? Na to pytanie nie można odpowiedzieć "tak" lub "nie". Jeśli jednak można byłoby cofnąć historię, to lepiej stałoby się, gdyby przed bitwą grunwaldzką 21-letniego Oleśnickiego pasowano na rycerza. Dlaczego? Bo wtedy walczyłby na polu bitwy, a tak stał przy Jagielle i uratował go przed jednym z niemieckich rycerzy. Ten fakt zaważył na jego dalszej karierze. Oleśnicki nie mógł już zostać pasowany na rycerza. Uznano, że zamordował Niemca, zamiast pokonać go zgodnie z kodeksem rycerskim. Został mu stan duchowny.

W 1423 r. został biskupem krakowskim. Od tego czasu zaczął mieć decydujący wpływ na politykę pierwszych Jagiellonów. Po śmierci Jagiełły w 1434 r., choć formalnie nie był regentem, to stał na czele grupy osób decydujących o najważniejszych sprawach, w tym o tak kluczowych kwestiach jak przywileje, urzędy i nadania dóbr królewskich. Rosnące wpływy Oleśnickiego wzbudziły sprzeciw możnowładców, którzy wystąpili przeciw niemu. Biskup zdusił bunt.

Nienawidził husytów. Z tego powodu odradzał Jagielle, by starał się o tron w Pradze dla siebie, a potem dla syna, królewicza Kazimierza. Uważał, że Jagiellonowie będą mogli zasiąść na nim dopiero po wytrzebieniu "obrzydliwej" herezji husyckiej. W Turkach widział głównego przeciwnika. I na tej konfrontacji dobrze Polska nie wyszła. Sprzeciwiał się wojnie z Krzyżakami, która po 13 latach zakończyła się wielkim sukcesem, jakim było odzyskanie Pomorza Gdańskiego i ostateczne złamanie potęgi zakonu.

W 1452 r. w Krakowie, według relacji Jana Długosza, kard. Oleśnicki przedstawił wobec króla litanię zarzutów, m.in. o sprzyjanie Litwinom, lekceważenie uciśnionych wdów, sierot i ubogich, oddawaniu się zbytkom i rozkoszom, trawieniu czasu na łaźniach i biesiadach, gdy kraj chyli się ku upadkowi.

Obyśmy zawsze byli w takim upadku. Gdy Oleśnicki wieszczył upadek, potęga Polski sięgała prawie zenitu. Terytorialnie państwo polsko-litewskie było największe w Europie i było mocarstwem. Świetnie miała się też rodzina kardynała. Jak wyliczył historyk Jan Wroniszewski, 14 jego dalszych krewnych zyskało stanowiska dzięki jego protekcji. Brata uczynił marszałkiem koronnym. Nawet Jan Długosz, wynoszący pod niebiosa swojego pryncypała, wypominał Oleśnickiemu, że zbyt często i nachalnie wypomina królom, co mu zawdzięczają.

Różne odcienie szarości
Jak w Polsce kard. Oleśnicki, tak we Francji potężną szarą eminencją była Katarzyna Medycejska, kobieta niewielkiego wzrostu, niegrzesząca urodą, ale za to świetna znawczyni trucizn. Była żoną Henryka II, którego kochała, lecz on wołał inną, guwernantkę Dianę de Poitiers. Katarzyna dopiero po śmierci męża (1559 r.) zaczęła odgrywać rolę sprawczą we francuskiej i europejskiej polityce. Wywierała decydujący wpływ na politykę swych synów, kolejnych królów Francji: Franciszka II, Karola IX i Henryka III Walezego. Była inicjatorką tzw. nocy św. Bartłomieja (1572), w czasie której dokonano mordu na przywódcach hugenotów francuskich. Zginęło wtedy ok. 3 tys. osób.
Niczym mantrę powtarza się, że Józef Piłsudski był wielkim samotnikiem, który myślał o Polsce, a legion wiernych mu ludzi potakiwał i wykonywał jego rozkazy. To wielkie uproszczenie. Szarą eminencją z prawdziwego zdarzenia przy Marszałku był Artur Śliwiński, kilkudniowy premier w roku 1922, autor książek popularyzujących historię, biograf m.in. Mochnackiego, Sobieskiego, Zamoyskiego czy powstania listopadowego.

Od pierwszej dekady ubiegłego wieku blisko współpracował z Piłsudskim. Po odzyskaniu niepodległości także twardo stał u jego boku. Tak było do przewrotu majowego. Po nim odsunął się od obozu belwederskiego, ale zachował przyjaźń i szacunek Marszałka, któremu przez lata służył radą i oddawał cenne usługi, zwłaszcza natury zakulisowej. Piłsudski polecił mu zresztą na przełomie 1931/32 r. napisanie swojej "prawdziwej" biografii. W związku z tym odbyli szereg intymnych rozmów. Za późno je jednak zaczęli. Marszałek był już słaby, chory.

Hanna Arendt zauważyła, że w systemach totalitarnych władza "zawsze zaczyna się tam, gdzie kończy się jawność. W swojej pełni działa tylko tam, gdzie pozostaje niewidoczna". Kariera Martina Bormana w III Rzeszy potwierdza tę obserwację Arendt. Jesienią 1943 r. pisał do żony, że świadomie unikał publicznego pokazywania się. Chełpił się, że wie, jak postępować, by mieć największy wpływ na realną władze. I umiał dotrzeć do Hitlera. Cieszył się jego zaufaniem. Ten powtarzał: "Aby wygrać wojnę, potrzebuję Bormana!". Pod koniec wojny uchodził w Niemczech za człowieka numer dwa, a Joachim Fest twierdzi, że "w pewnym sensie był potężniejszy od samego Hitlera".

Był mistrzem intrygi dworskiej, okiem i uchem dyktatora. W kręgach władzy był osobą najbardziej znienawidzoną. Hitler wiedział o tym, ale swoje uznanie dla Bormana tak tłumaczył: "Wszystko, do czego się zabiera, ma ręce i nogi. Załatwiam z nim w ciągu 10 minut całą górę akt, dla których z innym trzeba by mi było paru godzin". Jednocześnie był typem urzędnika, który nie znał ani skrupułów moralnych, ani intelektualnych, wykonywał dyrektywy, bez słowa sprzeciwu, bez emocji. Borman nie palił, nie pił, znał umiar w jedzeniu. Był przy tym niezwykle ambitny, choć nie zależało mu na splendorze i honorach. Pragnął za to władzy.

Wobec Hitlera zachowywał się w sposób usłużny i uniżóny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski