Rafał Stanowski: FILMOMAN
Nazwisko reżysera stałym bywalcom festiwalu jest znajome. Łoźnica to doskonały białoruski dokumentalista. Zanim zaczął kręcić filmy, był nawet cybernetykiem. Potem ukończył Rosyjski Instytut Kinematografii w Moskwie. W Krakowie bywał, i to niejeden raz – otrzymał Złotego Smoka za dokument „Blokada”, a następnie Złoty Róg za „Rewię”. „Szczęście ty moje” to jego fabularny debiut.
Dokumentalna przeszłość przenika tu niemal każdy kadr. Łoźnica nie prześlizguje się po rzeczywistości, którą postanowił sfilmować, lecz wnika głęboko w jej fałdy. Przygląda się światu, ludziom, wydarzeniom z dystansu, bez gorączki. Film odmierza czas w tempie nieśpiesznym, bez słów i efekciarstwa. Skłania nas do skupienia i uważnej obserwacji. Tak jak w pamiętnej scenie, gdy obserwujemy parking zza placów siedzącego w kabinie ciężarówki kierowcy – głównego bohatera filmu. Nie pada ani jedno zdanie, a jedynym odgłosem jest szum przejeżdżających samochodów. Przed maską policjanci z drogówki zatrzymują atrakcyjną blondynkę w czerwonym kabriolecie. Scena budzi dysonans – wokół cichy las, pustkowie gdzieś w środku Rosji, a tu nagle powiew całkiem innego świata.
Zdjęcia kręcono na Ukrainie, ale historia jest zawieszona poza miejscem i czasem. Łoźnicy nie interesuje doraźny reportaż, ale wnikliwe, horyzontalne spojrzenie na człowieka. Człowieka, który utracił zasady moralne i porusza się w rzeczywistości, która potrafi zakłuć do krwi. Postacie, które spotykamy na ekranie, przekraczają kręgi dantejskiego piekła. Nieważne, czy formalnie stoją po stronie prawa, jak milicjanci z przydrożnego posterunku, czy też są nieogolonymi rzezimieszkami polującymi na zagubione na polnych drogach ciężarówki. Życie wszystkich okazuje się pasmem przemocy i gwałtu, które wyznaczają takt codzienności.
Łoźnica nie zatrzymuje się na współczesności. Wraca w jednej z retrospekcji do czasów drugiej wojny światowej. Oglądamy historię żołnierza, który został okradziony przez NKWD. Reżyser sugeruje, że całe zło wzięło się z czasów stalinowskich, gdzie nie obowiązywały żadne zasady. Ten, kto miał władzę i był silniejszy, wyszarpywał dla siebie najbardziej mięsisty smakołyk. Łoźnica sugeruje też, że – mimo upływu czasu – niewiele się zmieniło. Na rosyjskich drogach, niczym w „Mad Maxie”, nadal obowiązują surowe, plemienne zasady. Kto je złamie, trafia do piachu, tak jak anonimowa postać w pierwszej scenie filmu.
„Szczęście ty moje” portretuje nieszczęśliwych ludzi. Czyni to bez potknięcia, bez niepotrzebnego epatowania przemocą, w sposób sugestywny. Niepokój wzmaga fakt, że pokazane tu historie – jak twierdzi Łoźnica – zostały oparte na faktach. W tej fabule płynie dokumentalna krew.
Fot. Against Gravity
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?