MKTG SR - pasek na kartach artykułów

"Szczęśliwy" los spotkał tych, którzy zginęli od kul

Redakcja
Wieś Huta Pieniacka, położona w powiecie złoczowskim w województwie tarnopolskim, liczyła ok. 200 zabudowań, gdzie mieszkało ponad 1000 osób, wyłącznie Polaków. Wieś była biedna. W ramach akcji deportacyjnych w 1940 r. wywieziono stamtąd w głąb ZSRR tylko 5 rodzin.

ŚLEDZTWO. Dotąd przesłuchano sześćdziesięciu pokrzywdzonych. Są to osoby, które przeżyły masakrę bądź straciły w niej najbliższych.

Do lutego 1944 r. wieś nie była przedmiotem napadów ze strony nacjonalistów ukraińskich. Z uwagi na jednolity narodowościowo skład mieszkańców była azylem dla uciekinierów z Wołynia. Mieszkańcy zorganizowali dla własnych potrzeb samoobronę, działał tam również oddział AK. Społeczność wsi pozostawała w dobrych stosunkach z oddziałem partyzantki radzieckiej. Partyzanci radzieccy wykorzystywali nie niepokojoną przez Niemców i nacjonalistów ukraińskich Hutę Pieniacką jako bazę wypoczynkową i rekonwalescencyjną dla swych rannych.
W styczniu i lutym 1944 r. oddział partyzantów radzieckich, w liczbie 1000 żołnierzy, stacjonował we wsi przez kilkanaście dni. Nie uszło to uwagi niemieckich władz okupacyjnych, ale w czasie pobytu partyzantów we wsi nie doszło do konfrontacji. Około 20 lutego 1944 r. partyzanci radzieccy opuścili Hutę Pieniacką. 23 lutego 1944r. oddziały bojowe Niemców i policji ukraińskiej przeprowadziły rekonesans bojowy w celu zbadania sytuacji we wsi.
Członkowie samoobrony Huty Pieniackiej nawiązali kontakt bojowy z próbującymi wtargnąć do wsi Niemcami i Ukraińcami. W wyniku strzelaniny co najmniej dwóch żołnierzy w mundurach SS zostało zabitych. Ze znalezionych przy nich dokumentów wynikało, że byli oni żołnierzami stacjonującej w Brodach XIV SS Schutzen Division Galizien.
Potyczka samoobrony wsi z oddziałem SS Galizien 23 lutego 1944 r. i wynikłe z niej ofiary śmiertelne po stronie napastników dawały podstawy do przypuszczeń, że w najbliższym czasie należy się spodziewać odwetu okupacyjnych władz niemieckich. Przypuszczenia te znalazły tragiczne potwierdzenie w poniedziałek, 28 lutego 1944 r. Jeszcze w nocy z 27 na 28 lutego do Kazimierza Wojciechowskiego, dowódcy miejscowego oddziału Armii Krajowej i samoobrony wsi, przybył łącznik z Inspektoratu AK w Złoczowie z informacją, że w kierunku Huty Pieniackiej podąża silny oddział SS Galizien z Brodów, w sile około 500-600 żołnierzy. Według zaleceń Inspektoratu AK oddział samoobrony miał nie podejmować walki, ukryć broń, ewentualnie z bronią opuścić wieś, pozostawiając w niej tylko kobiety, dzieci i osoby w podeszłym wieku. Pozostawienie bezbronnej wsi i oddanie jej bez walki stwarzało nadzieję i dawało szansę, że po stwierdzeniu braku zagrożenia, obędzie się bez działań typu pacyfikacyjnego.
Ostrzeżenie o mającej nastąpić akcji wojsk SS Galizien przyszło, niestety, zbyt późno, bo zaledwie na dwie godziny przed jej rozpoczęciem. Kilku młodym ludziom udało się opuścić wieś już w czasie zacieśniającego się pierścienia otaczających Hutę sił niemieckich i ukraińskich. Wystrzelona rakietnica była sygnałem do rozpoczęcia akcji. Wieś została ostrzelana z moździerzy i broni maszynowej. Mieszkańcy ukrywali się w piwnicach i wcześniej przygotowanych schronach.
Po ostrzelaniu wsi do Huty Pieniackiej wkroczyli żołnierze SS Galizien i grupy cywilów narodowości ukraińskiej. Strzelali do mieszkańców, którzy próbowali uciekać. Dowodził nimi oficer niemiecki w stopniu kapitana. Pozostałych mieszkańców wyprowadzono z domów i grupami doprowadzono do kościoła. Odbywało się to w bardzo brutalny sposób, np.: siedemdziesięcioletniej Rozalii Sołtys bagnetem rozpruto brzuch, innej kobiecie wyrwano z objęć noworodka i rzucono nim o mur, zastrzelono rodzącą kobietę. Spośród doprowadzonych do kościoła osób około dwudziestu udało się ukryć w piwnicy oraz na wieży kościelnej. One przeżyły. W kościele, gdy rozeszła się wieś, że jest zaminowany i zostanie wysadzony w powietrze, działy się dantejskie sceny. Ludzie chcieli wydostać się na zewnątrz, w obłędnym strachu, nie panując nad swoim zachowaniem. Kościół jednak był chroniony bardzo solidnymi drzwiami.
Do kościoła wciąż doprowadzano kolejnych ludzi, inni ginęli na terenie wsi. Każdy dom i zabudowanie gospodarcze, po wcześniejszym ostrzelaniu, były plądrowane i grabione przez przybyłych razem z oddziałem SS Galizien cywilnych Ukraińców, którzy zabierali wszelkie przedstawiające jakąkolwiek wartość przedmioty, żywność, bydło, drób, trzodę chlewną itp. Zrabowany dobytek ładowano na podwody, zorganizowane przez oddział dywizji w drodze do Huty Pieniackiej z Ukraińców, mieszkańców wsi położonych na trasie jego pochodu.
Kazimierza Wojciechowskiego, dowódcę samoobrony wsi, doprowadzony na plac przed kościołem oblano płynem łatwopalnym i żywcem spalono. Wcześniej zbrodniarze z SS Galizien zamordowali w mieszkaniu jego żonę i córkę oraz trzy ukrywające się u nich Żydówki.
W godzinach popołudniowych rozpoczęto wyprowadzać z kościoła kilkudziesięcioosobowe grupy, które kierowano do stodół i drewnianych zabudowań gospodarczych. Po wpędzeniu do nich ludzi, obiekty te ostrzeliwano z broni maszynowej, a następnie po oblaniu płynem łatwopalnym podpalono. W tej sytuacji "szczęśliwy" los spotkał tych, którzy zginęli od kul, większość bowiem uwięzionych spłonęła żywcem. Do podejmujących próby ucieczki z drewnianych zabudowań, w których gromadzono doprowadzanych z kościoła ludzi, strzelano z broni palnej i tylko niektórym udało się ujść z życiem.
Jeden ze świadków, który w tym czasie liczył 23 lata, w czasie pacyfikacji zdołał się ukryć na skraju wsi. Zagrzebany w śniegu, przez cały dzień obserwował przebieg akcji. Widział płonące zabudowania, mordowanie swych współziomków. Przez cały czas dochodziły do niego odgłosy strzelaniny i przerażające krzyki żywcem palonych ludzi. Sam w tragedii utracił matkę i siostrę. Innemu świadkowi, który miał wtedy 17 lat, udało się wraz ze starszym bratem uciec do lasu i tam przeczekać pacyfikację. Uratowali życie, ale we wsi zginęli wtedy ich rodzice, dwóch młodszych braci i siostra.
Jeden z żołnierzy samoobrony, jeszcze przed rozpoczęciem akcji pacyfikacyjnej, w towarzystwie kilku kolegów opuścił wieś i ukrył się w lesie w odległości około 2 kilometrów od Huty Pieniackiej, ale i tam dochodziły do niego towarzyszące masakrze odgłosy. Wieczorem, gdy znalazł się u swej siostry w Hucie Wierchobuskiej, dowiedział się od niej, że w czasie pacyfikacji zginęli rodzice i jej mąż.
Akcja pacyfikacyjna w Hucie Pieniackiej, której przebieg obserwowany był jeszcze (jak zeznają świadkowie) z powietrza przez niemiecki samolot zwiadowczy, zakończyła się około godziny 17, gdy pijani sprawcy ze zrabowanym dobytkiem, śpiewając opuścili wieś.
Huta Pieniacka pozostała martwa z dogasającymi pogorzeliskami. Oprócz czterech zabudowań położonych na obrzeżu wsi w przysiółku zwanym Helena, kościoła i szkoły, wszystkie zabudowania zostały spalone. Z ukryć powychodzili nieliczni, którym udało się przeżyć, ale na noc opuścili wieś, szukając schronienia w Hucie Wierchobuskiej, Złoczowie i innych okolicznych miejscowościach.
Następnego dnia ocaleli mieszkańcy i Polacy z okolicznych wsi zajęli się pogrzebem ofiar, których zwłoki umieszczono w dwóch zbiorowych mogiłach koło kościoła i szkoły. Dziś trudno ustalić dokładną liczbę ofiar śmiertelnych akcji pacyfikacyjnej. Podawane przez świadków i przez inne źródła liczby oscylują pomiędzy 600 a 1200 ofiar. Jeden ze świadków wymienił z nazwiska około 200 ofiar, które rozpoznał w czasie pochówku zwłok. Najbardziej prawdopodobna jest liczba około 800 ofiar, ale na podstawie dostępnych dziś źródeł nie da się jej ustalić z całą pewnością.
Z przeprowadzonego śledztwa wynika, że sprawcami zbrodni był pododdział XIV Dywizji SS "Galizien" stacjonujący w Brodach.W prowadzonym śledztwie zwrócono się do organów ścigania Federacji Rosyjskiej, Ukrainy i Niemiec o dokumenty archiwalne dotyczące tej pacyfikacji. Strona rosyjska i ukraińska odpowiedziały, że w tej sprawie nie mają żadnych dokumentów.
Do chwili obecnej w postępowaniu przesłuchano 60 pokrzywdzonych. Są to osoby, które przeżyły tę masakrę bądź straciły w niej najbliższych.
Celem prowadzonego śledztwa jest ustalenie składu osobowego oddziału XIV Dywizji SS "Galizien" stacjonującego w Brodach, ustalenie dowódcy tego oddziału, a także osób cywilnych, które pomagały głównie w grabieży domów i gospodarstw w Hucie Pieniackiej.
BOGUSŁAWA MARCINKOWSKA
Autorka jest prokuratorem Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Krakowie, prowadzi śledztwo w sprawie zbrodni w Hucie Pieniackiej.

Cisza przedawnionej tragedii

Przyjeżdżają tutaj każdego roku. Czasem, jeśli się uda, nawet po kilka razy. Bardzo młodzi, jak Jarek - student czy Dominika - gimnazjalistka. Średnie pokolenie: Małgosia, Wojtek, Piotrek... Najstarsi - ich rodzice, dziadkowie, krewni. Świadkowie. Cudem ocaleni. Jadą do wsi, której nie ma na żadnej współczesnej mapie...
Miejscowość, do której zmierzają, nazywała się kiedyś Huta Pieniacka. Była dużą polską wsią położoną w malowniczej krainie na pograniczu Podola i Wołynia. To tutaj Włodzimierz Dzieduszycki, rezydujący w pobliskich Pieniakach, założył na terenie dwóch wielkich majątków Pieniaki i Załoźce jeden z pierwszych rezerwatów zwany "Pamiątką Pieniacką"; niedaleko stąd jest Podkamień - niegdyś Podolska Częstochowa, z cudownym, łaskami słynącym, obrazem MB Różańcowej; blisko stąd do Złoczowa, Podhorców i Brodów. Było to "Państwo Pieniackie", jak mówiono z dumą o wielkim majątku Dzieduszyckich. Tutaj właśnie leżała Huta. Mieszkańcy trudnili się rzemiosłem i rolnictwem. Żyli zwyczajnym życiem, budowali domy, zakładali rodziny i wychowywali dzieci. Wojna sprawiły, że ziemia ta zamieniła się w przeklętą krainę trwogi i łez. Jednak i ten świat przestał istnieć. Stało się to 28 lutego 1944 r.
\
Trudno dziś ustalić, ile osób mieszkało w Hucie Pieniackiej w lutym 1944 r. Według informacji sołtysa przesłanej do księdza Jana Cieńskiego żyło w niej blisko 500 osób, ale w tym okresie było w niej wielu uciekinierów polskich z Wołynia i pobliskich miejscowości. Pieniaki, Hucisko Brodzkie już wcześniej bowiem atakowano. Tu również ukryły się rodziny żydowskie.
Ksiądz Jan Cieński ze Złoczowa, który chował ofiary mordu w Hucie Pieniackiej, tak opisuje Hutę Pieniacką: "Widziałem spaloną wieś i setki trupów zwęglonych po szopach i domach, kobiety, niemowlęta - bez wyjątku. Po kilkanaście osób w chacie czy w stodole. Zaczęto zwozić trupy i kopać doły. Przy mnie zwieziono około 40 trupów niespalonych, tj. zastrzelonych na miejscu, głównie przy ucieczce. Ogromna większość była prawie całkowicie zwęglona. (...) Odjechałem przed wieczorem. Próbowano chować i przez następne dni i jeden grób zamknięto - drugi rozpoczęto, potem musiano tę akcję przerwać. Następnie wieś spalono doszczętnie - resztę ocalałych domów, kaplicę i szkołę".
Poświęcony im pomnik ustawiono 21 października 2005 r. po 10-letnich negocjacjach ze stroną ukraińską.
\

Lato 2008 r. Wysiadamy przy skrzyżowaniu polnych dróg. Sporo nas jest. Wszyscy związani z tym miejscem w sposób szczególny.
Teren dawnej wsi znaczą dorodne osty i dziwnym trafem ocalały stary hutniacki cmentarz, dziś jedyne świadectwo po Hucie Pieniackiej.
Starsi ludzie rozglądają się po rozległej przestrzeni. Dyskutują. Próbują ustalić, którędy przebiegał gościniec do Pieniak, do Majdanu Pieniackiego, do Werchobuża. Starają się odnaleźć drogę na cmentarz, gdzie stała figurka Matki Bożej, przy której mieszkańcy gromadzili się na nabożeństwa majowe...
Wśród nas jest pani Stefania - drobna, starsza pani. Cicha i zamknięta w sobie. Dopiero po kilku dniach opowie nam historię 26-letniej Józefy Michalewskiej, która tamtej nocy poczuła bóle porodowe. Najpierw wywleczono ją z domu, a potem zaczęto pędzić w stronę kościoła. Rodzić zaczęła na stopniach świątyni... Niemowlę wydarto z ciała matki, rzucono na ziemię i zgnieciono butami. Józefę i położną Urszulę Kierepkę, która próbowała odebrać oprawcom dziecko - zastrzelono. Na ciała rzucono ornaty wyniesione z kościoła.
Tych opowieści jest wiele. Wszystkie krótkie i rzeczowe. Bez żadnych emocji, epitetów. Po 65 latach nawet sen nie daje jej ukojenia.
"Cisza przedawnionej tragedii" - pisał poeta o Hucie Pieniackiej. Jarek, Dominika... mogą sprawić, że tak się nie stanie.
BEATA KOST

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski