Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sześć lat do euro

Redakcja
- Kompetentna, konsekwentna, niezależna i zdolna do obrony tej niezależności - to najczęstsze opinie o Radzie Polityki Pieniężnej pierwszej kadencji. Zgadza się Pan z taką oceną?

Z prof. STANISŁAWEM OWSIAKIEM, członkiem Rady Polityki Pieniężnej - rozmawia Beata Chomątowska

   - Zasadniczo tak - zwłaszcza ze względu na konsekwentną walkę z inflacją, choć można się zastanawiać, czy tempo jej "duszenia", narzucone restrykcyjną polityką monetarną, nie było zbyt forsowne, a społeczne koszty zbyt wysokie (bezrobocie, zerowy wzrost gospodarczy). Poziom inflacji, jaki obecnie odnotowujemy, należy jednak uznać za bezsprzeczny sukces RPP. W szczegółowej ocenie nie mogę pominąć jednak braku woli rady do podjęcia współpracy z rządem w celu koordynacji polityki finansowej, co sprzyjałoby szybszemu rozwojowi kraju.
   - Pana zdaniem taka współpraca jest możliwa?
   - To kwestia kompetencji, odpowiedzialności i dobrej woli. Bez wspólnego wysiłku rządu i banku centralnego nie wyobrażam sobie możliwego sukcesu Polski przy wchodzeniu do strefy euro. Trudno też będzie rozwiązać problem naszego długu zagranicznego.
   - Czy zgodnie z sugestiami rządu może dojść do zmiany dotychczasowego stanowiska rady - na przykład w kwestii złotego? Rząd chciał dotąd osłabienia polskiej waluty, podczas gdy RPP broniła jej wartości.
   - Nie wydaje mi się, by intencją rządu był powrót do inflacji. Przeciwnie - ostatnie deklaracje, wyrażone chociażby w publicznym wystąpieniu premiera - są jednoznaczne: państwo, a więc wszystkie jego organy są odpowiedzialne za ochronę oszczędności, za realną siłę nabywczą. Niekiedy odnoszę wrażenie, że próbuje się przedstawiać rząd jako ignorantów ekonomicznych, podczas gdy "prawdziwi" ekonomiści są tylko w banku centralnym. Podejście takie zdecydowanie mi nie odpowiada.
   - Współpracy nie da się osiągnąć poprzez ograniczenie niezależności rady, a rząd dotychczas podejmował takie próby...
   - Ten kierunek działań był akurat całkowicie błędny. We współczesnych systemach pieniężnych gwarantuje się autonomię banku centralnego, by bronić wartości waluty i nie dopuścić do dodrukowania "pustego" pieniądza. Ograniczenie niezależności RPP byłoby więc krokiem wstecz.
   - Ogłoszona przez RPP poprzedniej kadencji "Strategia polityki pieniężnej po 2003 r." była określana mianem "testamentu rady" dla rynków, rządu i przyszłych członków RPP. Czy będziecie stosować się do zapisów w tym dokumencie?
   - Nie sądzę, by słowo "testament" było w tym przypadku właściwe. Strategię traktuję jako zwyczajny dokument, do którego opracowania zobowiązany jest przez prawo konstytucyjny organ państwa -**RPP. Zawiera on ogólne kierunki polityki monetarnej na nadchodzące lata. Kierunki te są zasadniczo trafne - utrzymywanie niskiego poziomu inflacji i przygotowanie Polski do strefy euro, a wcześniej do systemu kursu walutowego regulowanego przez bank centralny (ERM2). W praktyce nasze zadanie będzie polegać na twórczej kontynuacji dotychczasowych dokonań, bo przecież sytuacja gospodarcza, stan rynków finansowych, zarówno w kraju, jak i za granicą, będą się zmieniać. Trudno byłoby odmawiać nowej radzie prawa do reagowania na takie zmiany.
   
- Jakie wyzwania stoją przed nową RPP?
   - Po pierwsze, ochrona wartości pieniądza na zbliżonym do obecnego poziomie. Po drugie, o czym już wspominałem - nawiązanie współpracy z rządem i udzielenie mu wsparcia w realizacji polityki wzrostu gospodarczego. I wreszcie przygotowanie Polski do wejścia do strefy euro, a wcześniej do mechanizmu kursu kierowanego przez bank centralny. Rada będzie też musiała pomóc rządowi w regulowaniu zobowiązań zagranicznych z tytułu zadłużenia, oczywiście przy zachowaniu pełnej autonomii decyzyjnej NBP i odpowiednim zabezpieczeniu obligacjami rządowymi.
   
- Czy dopuszcza Pan użycie części rezerw dewizowych NBP w celu spłaty polskiego zadłużenia zagranicznego lub przeznaczenie rezerwy rewaluacyjnej na cele budżetowe? Rada poprzedniej kadencji zdecydowanie przeciwstawiała się takim pomysłom.
   - Jestem przeciw wykorzystaniu rezerwy rewaluacyjnej, gdyż jest to rezerwa wirtualna. Jeśli zaś chodzi o realne rezerwy walutowe NBP, to trzeba najpierw rozpoznać ich strukturę, czyli ustalić ile zagranicznych pieniędzy potrzeba do zachowania solidnej pozycji płatniczej Polski, stabilności polskiej waluty itd. Nie wykluczam, że w efekcie takiej analizy okaże się możliwe wykorzystanie części rezerw walutowych dla operacji kapitałowych budżetu.
   
- Niektórzy ekonomiści twierdzą, że zbyt wysokie stopy procentowe i zbyt mocny kurs złotego doprowadziły w ostatnich latach do spowolnienia polskiej gospodarki. Ile w tym prawdy?
   - Upatrywanie w wysokości stóp procentowych lekarstwa na wszelkie bolączki polskiej gospodarki jest błędem. Sama obniżka, bez podjęcia dodatkowych działań, nie musi wcale wywołać rezultatów oczekiwanych przez podmioty gospodarcze, na co wskazują ostatnie polskie doświadczenia. Redukcja poziomu stóp procentowych, jakich dokonywała poprzednia rada, nie powodowała automatycznie obniżki cen kredytów dla firm i osób fizycznych. Banki reagowały bowiem na te decyzje ze znacznym opóźnieniem.
   
- Według pierwotnych planów spełnienie kryteriów z Maastricht, warunkujących przystąpienie Polski do strefy euro, miało nastąpić w 2005 r. Podczas ostatniego spotkania zespołu Ministerstwa Finansów i banku centralnego nie zadeklarowano już żadnej daty, choć wiadomo, że do wyjściowego terminu trzeba jeszcze dodać co najmniej dwa lata. Dlaczego?
   - Spełnienie przez Polskę kryteriów z Maastricht jest uwarunkowane strategią, jaką przyjmiemy w zakresie naprawy finansów publicznych. Obecnie bariery nie stanowią kryteria monetarne, lecz fiskalne - na razie nie ma deklaracji co do terminu ich spełnienia ze względu na niepewność losów planu Hausnera. Realizacja tego programu pozwoli na stopniowe obniżanie deficytu budżetowego, którego obecny poziom stanowi największe zagrożenie.
   
- Czy zatem termin 2007 r. jest realny?
   - Moim zdaniem - nie, bo już w przyszłym roku musielibyśmy wejść do ERM2, czyli do systemu kursu walutowego centralnego kierowanego przez NBP. Myślę, że będą to lata 2009-2010 i to po warunkiem,**
że**podejmiemy istotne działania, które pozwolą stopniowo przywracać równowagę w finansach publicznych.
   -
W jednym z wywiadów powiedział Pan, że istotnych zmian w finansach publicznych nie da się przeprowadzić szybko, w sposób szokowy. Czy podtrzymuje Pan tę opinię?
   - Tak jak w innych obszarach, także w finansach publicznych występują obszary "miękkie", w których zmiany można przeprowadzić w krótkim czasie, oraz obszary "twarde",**
wymagające od reformatorów większej cierpliwości. Do takich obszarów zaliczamy zwłaszcza sferę społeczną. Nadmiernie rozrośnięte wydatki społeczne to problem nie tylko polskiego budżetu, ale także budżetów krajów wysoko rozwiniętych. Różnica polega jednak na tym, że ich ograniczanie, wprawdzie trudne we wszystkich krajach, jest znacznie poważniejszym wyzwaniem w państwach transformujących gospodarkę. Przyczynę stanowi głęboka restrukturyzacja gospodarki, bolesna dla społeczeństwa, wymagająca stosowania choćby minimalnej, lecz w skali makroekonomicznej i tak kosztownej, osłony socjalnej dla osób tracących pracę, zmieniających pracę, zawód itd. Powoduje to, że wydatki publiczne należy ograniczać, ale ich redukcja musi być przeprowadzona w sposób racjonalny.
   - Jak ocenia Pan program racjonalizacji wydatków publicznych autorstwa Jerzego Hausnera?
   - Choć spóźniony o kilka lat, jest pierwszym i bardzo ważnym krokiem zmierzającym do naprawy finansów publicznych. Wbrew temu, co twierdzi opozycja, to program ambitny, realistyczny. Jak bowiem wspomniałem, wydatków publicznych nie da się zmniejszyć w sposób radykalny bez przeprowadzenia zmian w świadomości społecznej.
   - Jakie skutki dla gospodarki miałoby odrzucenie tego planu lub częściowa tylko jego realizacja?
   - Konsekwencje byłyby poważne: pogłębienie nierównowagi finansowej państwa, oddalenie momentu wejścia do strefy euro, trudności z obsługiwaniem długu publicznego, w dodatku groźba naruszenia konstytucyjnego zapisu o 60 proc. PKB maksymalnej granicy zadłużenia państwa. To już powinno wystarczyć, ale wspomnę jeszcze o możliwości utraty zdolności rządu do regulowania zobowiązań takich jak płace, emerytury itd. Kryzys finansów publicznych to w istocie kryzys samego państwa, które bez pieniędzy nie może spełniać elementarnych funkcji. Wystarczy przypomnieć kryzys finansów państwa z lat 1991-1992. Bez stopniowego ograniczania wydatków trudno sobie wyobrazić w dłuższej perspektywie czasowej obciążanie naszego budżetu dodatkowymi wpłatami, związanymi z członkostwem w Unii Europejskiej. Problemem polskiego budżetu jest też wadliwa struktura wydatków. Należałoby zwiększyć wydatki prorozwojowe.
   - A kwestie podatkowe? Wielu ekspertów jest zdania, że wprowadzenie w Polsce podatku liniowego przyniosłoby gospodarce pozytywne skutki. Pan deklaruje się jednak jako zdecydowany przeciwnik takiego posunięcia. Dlaczego?
   - Osąd, że wprowadzenie podatku liniowego da impuls rozwojowy dla gospodarki, a to z kolei przyczyni się do poprawy sytuacji dochodowej wszystkich grup ludności, nie znajduje potwierdzenia praktycznego. Wskazują na to np. doświadczenia krajów nadbałtyckich, w których zaobserwowano - po wprowadzeniu podatku liniowego - większe rozpiętości dochodowe niż w krajach, w których w system podatkowy wbudowana jest progresja podatkowa. Co więcej, warto zaznaczyć, iż stawka opodatkowania w Estonii wynosi 26 proc., a na Litwie 25 proc. Najniższa stawka podatku liniowego obowiązuje w Rosji (13 proc.), ale pomija się fakt, że jej wprowadzenie miało na celu przede wszystkim ograniczenie zakresu szarej strefy podatkowej, która według różnych statystyk obejmuje 50-60 proc. oficjalnej gospodarki. Ściągalność podatku liniowego jest również szacowana na 50 proc. Ostatnio koncepcja podatku liniowego upadła na Słowacji.
   W tym kontekście trzeba uwzględnić różnice pomiędzy nominalnymi a efektywnymi stawkami podatkowymi od osób fizycznych w Polsce. W latach 2001-2002 kształtowały się one dla poszczególnych progów na poziomie około 13, 18 i 27 proc. Jeżeli dodatkowo uwzględnimy fakt, że w trzecim przedziale rozlicza się tylko 1 proc. podatników, to oznacza, że 99 proc. podatników w Polsce płaci podatki według niższych stawek niż podatnicy w krajach nadbałtyckich. Wprowadzenie podatku liniowego w PIT nie byłoby więc rozwiązaniem korzystnym ani dla państwa, ani tym bardziej dla ogromnej większości społeczeństwa. Korzyści odniosłaby tylko bardzo nieliczna, ale za to hałaśliwa, grupa osób najzamożniejszych. Jednak polityki podatkowej państwa nie można sprowadzać tylko do jednego obciążenia. Moim zdaniem w Polsce głównym problemem nie są wysokie podatki, lecz wysokie koszty pracy, wynikające z narzutów na wynagrodzenia.
   - Co zmieni się w naszej polityce pieniężnej po akcesji Polski do Unii Europejskiej?
   - Sam fakt wejścia Polski do UE z dniem 1 maja 2004 r. nie spowoduje żadnych konsekwencji dla polityki monetarnej. Jednak gdyby wystąpiło zjawisko określane "szokiem integracyjnym" gospodarki polskiej z unijną, mogą pojawić się pewne zagrożenia pośrednie. Jeśli na przykład wejście do UE spowoduje podwyżki cen, choćby na skutek wzrostu stawek w podatkach pośrednich, sytuacja taka wymagać będzie reakcji ze strony RPP, a więc pewnej elastyczności jej decyzji wobec zmieniających się warunków. Warto podkreślić, że fakt przystąpienia Polski do UE jest niekiedy niesłusznie identyfikowany z przystąpieniem do strefy euro. Zdarzenia**te pozostają w związku, ale nie ma tutaj zależności deterministycznej. W interesie Polski leży wejście do strefy euro, aby zdyskontować przynależność do UE. Chodzi np. o istotne ograniczenie ryzyka kursowego dla przedsiębiorców, obniżenie kosztów transakcyjnych przy wymianie złotego na inne waluty, o możliwość porównywania cen i dochodów w Polsce z innymi krajami nieobciążonymi wahaniami kursowymi. Trzeba też wyraźnie powiedzieć, że to Polska musi zabiegać o włączenie do strefy euro; ze strony Unii nie ma w tym względzie żadnego przymusu.
   -
W najbliższym czasie polityka monetarna Polski będzie jednak zdeterminowana dążeniem do przyjęcia wspólnej waluty.**
   - Przed przystąpieniem do unii gospodarczo-walutowej Polska będzie przez co najmniej dwa lata przebywać w mechanizmie ERM2, co obecnie oznacza konieczność utrzymywania kursu złotego w paśmie wahań plus minus 15 proc. w stosunku do euro. Nie jest jednak pewne, czy Europejski Bank Centralny zgodzi się na takie warunki. Gdyby pasmo wahań zostało zawężone, to jego realizacja - wobec niestabilności polskiego rynku finansowego - byłaby trudna. Wydłużenie tego okresu ponad dwa lata również byłoby dla nas niekorzystne. Stąd też konieczna jest ścisła współpraca pomiędzy bankiem centralnym a rządem przy negocjacjach z Europejskim Bankiem Centralnym. Jeszcze trudniejszym zagadnieniem będzie ustalenie parytetu złotego w stosunku do euro, bo to on będzie decydował o sile nabywczej naszych dochodów i naszej pozycji w UGW.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Dlaczego chleb podrożał? Ile zapłacimy za bochenek?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski