Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szklanka wiernej herbaty

Redakcja
Andrzej Kozioł

   Z rozkoszy tego świata
   ilości niepomiernej
   zostanie nam po latach
   herbaty szklanka wiernej
   
   I nieraz się w piernatach
   pomyśli w porze nocnej:
   Ha, trudno... Lecz herbata!
   Herbaty szklanka mocnej!
   
Pamiętacie? Oczywiście! Przecież to "Herbatka", piosenka Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego. Niezapomniana "Herbatka" z niezapomnianego "Kabaretu Starszych Panów". Piosneczka raczej smutna, bo pod jej koniec okazuje się, iż kiedyś nadejdzie taki czas, że i herbatki może nam zabraknąć:
   Tak wdzięczni, że nas darzysz
   pod koniec już sezonu,
   o tobie będziem marzyć,
   Twój zapach czule chłonąć...
   A potem syci woni
   poprzestaniemy na tym
   bo doktor nam zabroni
   picia mocnej herbaty.
   I po co, po co, po co nam żyć,
   kiedy nie będzie nam wolno już pić
   herbatki, herbatki!
   Rzeczywiście, wizja dość przerażająca, bo herbata mdła, herbata o słomkowej barwie - to najpodlejszy napój pod słońcem, zwłaszcza jeżeli została osłodzona i doprawiona cytryną. Bo herbatę można wzmacniać na różne sposoby - rumem, arakiem (o "arbacie" z "harakiem" dziewiętnastowieczni włościanie wyrażali się z najwyższym uznaniem). Nawet, na góralski sposób, spirytusem. Ci, którzy przed kilkudziesięciu laty wędrowali po górach z biskupem, później kardynałem Wojtyłą, wspominają, że po szczególnym wysiłku, zwłaszcza kiedy przemoczył ich deszcz, przyszły papież fundował im prawdziwą góralską herbatkę - ze śpirytusem. Nie należy jednak plugawić dobrego naparu cytryną. Wiedział o tym właściciel znanej przedwojennej knajpy, który plasterek tego owocu wyrwał z ręki samemu Marszałkowi, mówiąc: "U mnie herbata jest tak dobra, że nawet Piłsudskiemu nie wolno zepsuć jej cytryną".
   Oczywiście, złocisty napój psuto na wiele sposobów. Anglicy zanieczyszczali go mlekiem. Gdzieś daleko, w Mongolii, na Syberii, "kirpicznyj czaj", herbatę cegiełkową (kupiłem kiedyś taką półkilową cegiełkę z odciśniętym herbem ZSRR) rozbijano na pył obuchem siekiery, aby ją ugotować z masłem. Rosjanie rozbełtywali w nim konfitury. Ze wstydem muszę wyznać, że we wczesnym dzieciństwie ten sposób podawania herbaty szczególnie przypadł mi do gustu. W czasie letnich pobytów w Łomży, mieście niegdyś gubernialnym, babcia obok szklanek z ciemną, prawie wiśniową herbatą, stawiała talerzyki z konfiturami. Dom był zdecydowanie antyrosyjski, starą niechęć do rozbiorców potęgowała nienawiść do niedawnej sowieckiej okupacji. Ze ścian patrzyli narodowi bohaterowie, Grottgerowski, przykuty do taczek zesłaniec klęczał przed Matką Boską, ale herbatę popijało się na rosyjski sposób. Nie do końca jednak. Ktoś, kto by ją pił "na prikusku", zagryzając cukrem lub - nie daj Boże! - ze spodka, zasługiwałby na miano kacapa, stróża, stójkowego.
    Na drugim końcu Polski, pod Tarnowem, ciotki z dumą pokazywały "ślufanek", zwany także "ślabankiem", drewnianą ławę z oparciem i ukrytą pod siedzeniem skrzynią: "Na nim siedział Prezes i pił z twoim dziadkiem herbatę". Prezes - czyli Witos. Nie wiadomo dlaczego nie nazywano go premierem, może partyjne przywództwo było ważniejsze od kierowania rządem. A ja zawsze zastanawiałem się, jaką herbatę pił wówczas z Witosem mój dziadek. I jak znam
- niestety, tylko z opowieści
- dziadka, myślę, że nie obyło się bez małego kielonka rumu wlanego do szklanki...
Herbata przywędrowała do Polski w drugiej połowie XVII wiekui początkowo uważano ją za lekarstwo, dopiero od drugiej połowy następnego stulecia uznając za napój. Anna z Tyszkiewiczów Potocka wspomina o niej jako o niezwykłej nowości napoleońskiej epoki: podano herbatę, nowość najmodniejszą, z wolna się przyjmującą. Jednak po raz pierwszy o herbacie można przeczytać w liście Jana Kazimierza do żony, Marii Ludwiki. W 1664 roku monarcha przebywał w Mohylewie, gdzie dotarła do niego paczuszka z herbatą. Królewska służba była widocznie bezradna, skoro Jan Kazimierz prosił żonę, aby napisała list do Francji, zapytując w sprawie ilości, jakiej należy jednorazowo używać, a także ile cukru do tego nasypać.
   Bezradni wobec herbaty byli nie tylko Polacy. Kiedy na początku XVII stulecia sprowadzono ją do Holandii, próbowano różnych sposobów - herbaciany napój pito ze śmietanką, z szafranem lub palono w lulkach - jak tabak. Przypominają się kłopoty z innym zamorskim gościem - z ziemniakami, które kiedyś, podczas bardzo wytwornego przyjęcia, podano jako sałatkę, używając jednak do jej sporządzenia tylko nadziemnych części rośliny...
   W "Fantazym" herbata uchodzi za napój szarpiący co bardziej subtelne nerwy:
    Hrabina Respektowa mówi do córki:
    - Dianko, nalejże panu hrabiemu...
    Lecz patrz, herbatę daj mu jak najlżejszą,
    Daj cień herbaty.
   Fantazy:
    Cień jej? A to czemu?
    Respektowa:
    Szanuję pana nerwy.
   Aleksander Fredro nie zwracał uwagi na herbaciane przesądy, po prostu podobał mu się ten napój:
   To mi herbata! Lepszej sułtan nie pije!
   To zapach! Ledwom doniósł, tak w nos bije!
   Henryk Rzewuski twierdził, że herbata koniecznie musi zostać zaparzona przez kobietę, nalana zaś do filiżanki ze srebrnej herbatniczki. Na polskich ziemiach pod rosyjskim panowaniem szybko pojawiły się samowary, egzotyczne w pozostałej części Europy, łącznie z Galicją.
   Jedna herbata miała nie tylko zwolenników, ale także zawziętych wrogów. W 1801 roku ukazała się w Warszawie książka sławnego szwajcarskiego lekarza P. Tyssota, w której ten uczony dowodził, że_:
Ze wszystkich napoiów, których zażywają literaci i sedentaryą bawiący się, nayszkodliwszym iest napóy herbaty, którą na nieszczęście nasze posyłaią Chińczykowie, którą można nazwać darem prawdziwie nieprzyjacielskim. Herbata psuie naypierwey żołądek, ieżeli się temu nie zapobieży, zaraża wnętrzności, krew, nerwy i całe ciało. W podobny ton uderzał trzydzieści lat wcześniej
ks. Kluk, pisząc w 1770 roku w "Dykcyonarzu": _Gdyby Chiny w wszystkie swoje trucizny przysłały, nie mogłyby tyle zaszkodzić, co swoją herbatą, która osłabia nerwy i naczynia ku strawności służące. _Także uczony mąż z Krakowa, profesor Akademii Stanisław Jan Kanty Czochron, był bezlitosny dla herbaty, stwierdzając lakonicznie i surowo: _Ten napar, który się zażywa pod imieniem herbaty, psuje żołądek.
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu stare kobiety z pokolenia moich babek równie stanowczo twierdziły, że herbata "wysusza". W przeciwieństwie do kawy, zwłaszcza zbożowej i zaparzonej mlekiem. Na czym owo "wysuszanie" miało polegać, nigdy nie udało mi się dociec, jedno wszakże było pewne - pomiędzy "wysuszaniem" a "suchotami" panował jakiś przyczynowo-skutkowy związek - nadmierne spożywanie herbaty miało kończyć się gruźlicą...
   Mimowszystkie sprzeciwy i dąsy herbata zadomowiła się w polskiej obyczajowości. W XIX wieku modne stały się "herbatki", czyli spotkania towarzyskie przy herbacie. Deotyma podejmowała swych gości modnym napojem, który - jak twierdzili złośliwcy - był tylko marnym dodatkiem do głównego dania - poezji gospodyni.
   Na "proszone herbaty", na "herbatki tańcujące" - popołudniowe lub wieczorne przyjęcia - sarkali tradycjonaliści. Oczywiście, na herbacie się nie kończyło, towarzyszyły jej bowiem ciasta, biszkopty i lody, ale
w XIX wieku ludzie starej daty, lubiący dobrze i obficie zjeść, unikali proszonych herbat, uważając je za dowód postępującego skąpstwa, sprzecznego ze staropolskimi dobrymi obyczajami. No bo jak, panie dzieju, zapchać żołądek jakimiś cukierniczymi fidrygałami, jak nie potraktować gości zrazami, bigosem, kotletami... Jeszcze w 1867 roku cały Kraków miał za złe prezydentowi Dietlowi menu podczas magistrackiego balu. Jak pisała pani z Mohrów Kietlińska: W dwóch bocznych salach zastawiono bufet zimny z profuzją wybornych win, słodyczy i owoców (...). Nie brakło w mieście malkontentów, którzy nie mogąc sobie wyobrazić kolacji bez kotletów z sosem, zarzucali prezydentowi, że nie dał wieczerzy gorącej. Kotlety były najważniejsze!
   A jednak Kraków w końcu przyzwyczaił się do herbaty, ba, nawet miał swoje ulubione gatunki. "Herbatę z rączką" sprzedawaną od połowy XIX przez firmę Juliusza Grossego. Nazwa pochodziła od rysunku na opakowaniu przedstawiającego rękę od dłoni do łokcia. Znak firmowy był związany ze starą opowieścią o kapitanie herbacianego statku, który założył się ze swym kolegą, iż pierwszy przybije do portu. Statki szły dziób w dziób, a ponieważ zwycięzcą miał zostać ten z kapitanów, którego ręka pierwsza dotknie nabrzeża, jeden z nich kazał odciąć swą kończynę w łokciu i rzucić na ląd.
Druga z ulubionych i cenionych krakowskich herbat, "Herbata z wieżą", pochodziła z domu handlowego Stanisława Feintucha, który zmieniwszy nazwisko na Szarski, prowadził znaną w Krakowie firmę w Szarej Kamienicy na rogu Rynku i Siennej.
   Herbata - niekoniecznie wzmacniana śpirtem - była wierną towarzyszką młodzieńczych wypraw. Na kocherze gotowało się wodę, a później wkładało do niej aluminowe, ażurowe jajo
- przedmiot dla każdego turysty równie niezbędny jak plecak, jak dobre buty na traktorowej podeszwie. Herbata naciągała, wpadały do niej sosnowe szpilki, wpadały listki i nikt się nimi nie przejmował.
   Aluminiowe jajo, podobnie jak ceremoniał domowego parzenia herbaty - wręcz prymitywny i ubogi w porównaniu z chińskim - odeszły wraz z herbatą ekspresową.
   Została wynaleziona przypadkiem, na przełomie XIX i XX wieku. Tom Sullivan, handlujący w Nowym Jorku herbatą, zaczął jej próbki pakować do małych jedwabnych torebek, ot - taki reklamowy chwyt, który zaowocował niezwykłym wynalazkiem. Klienci zaczęli zanurzać we wrzątku jedwabne torebki, należało wykonać tylko jeden krok - wymyślić ekspresową herbatę.
   Ekspresówka zabiła ceremoniał, reszty dokonały bezprzewodowe czajniki z plastyku. Już nie szumi na gazie opasły, brzuchaty czajnik - w Krakowie zwany sagankiem. Już nie stawia się na nim porcelanowych czajniczków, z których buchała herbaciana woń. Czajniczki pokrywał wewnątrz brunatny osad, nigdy ich nie myto, broń Boże nie szorowano. Były nietykalne jak słynne herbaciane dzbanki**z Yixing - najbardziej chyba cenione naczynia do parzenia herbaty. Kamionkowy, nie polewany ani z zewnątrz, ani od wnętrza, powinien być używany do zaparzania jednego tylko gatunku herbaty. Dzbanka z Yixing nie wolno czyścić od środka, im starszy, tym bardziej nasiąka herbacianym smakiem i tym lepszą parzy się w nim herbatę.
   Już nikt nie wlewa do szklanek, do filiżanek herbacianej esencji, nikt nie podstawia troskliwie pod dziobek srebrnego sitka - aby wraz z naparem nie wypłynęły fusy. Z naszego codziennego życia zniknął jeszcze jeden ceremoniał, drobny obrzęd integrujący rodzinę, przydający nastroju, nawet pewnej odświętności, banalnym czynnościom.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiał oryginalny: Szklanka wiernej herbaty - Dziennik Polski

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski