Szkoły bez nauczycieli

Korespondencja "Dziennika" z USA

 W Stanach Zjednoczonych nasilają się protesty nauczycieli. W minionym tygodniu nauczyciele w Buffalo w stanie Nowy Jork bez uprzedzenia nie przyszli do pracy. 47 tysięcy uczniów spędziło pięć dni w domach, albo w świetlicach.
 Demonstracje wywołała podwyżka płac w oświacie. Pracownicy administracji otrzymali pensje wyższe o 30-40 proc., nauczyciele - o 3 proc.
 W Filadelfii w stanie Pensylwania na włosku wisi strajk nauczycieli żądających wyższych zarobków i większych pomieszczeń. Podobnie dzieje się w Bostonie w stanie Massachusetts, w Waszyngtonie i wielu innych miastach.
 Negocjacje dotyczące pensji nauczycielskich zawsze wywoływały wiele dyskusji. Tegoroczne rozmowy toczą się w cieniu prezydenckiej kampanii wyborczej, której głównym tematem jest poprawa systemu edukacji.
 Eksperci podkreślają, że reforma szkolnictwa musi uwzględnić potrzeby nauczycieli, ignorowane przez lata. Nauczyciele skarżą się na niskie wynagrodzenie, niewystarczające świadczenia społeczne i uposażenia emerytalne oraz na brak dostatecznego wyposażenia gabinetów szkolnych.
 Średnia pensja nauczyciela w Stanach Zjednoczonych wynosi 39 347 dolarów. Z jednej strony nie jest to mało, zważywszy, że kasjer w banku zarabia niewiele ponad 20 tys. dolarów. - Z drugiej jednak strony trudno pracę wychowawcy - człowieka obdarzonego specjalną misją i obarczonego specyficznymi obowiązkami - porównywać z pracą wykonywaną przez przedstawicieli innych zawodów - mówi Janet Bass, rzecznik prasowy Amerykańskiej Federacji Nauczycieli.
 Sposób walki, prowadzonej przez nauczycieli, krytykuje m.in. waszyngtoński Instytut ds. Polityki Edukacyjnej, który twierdzi, że zawieszanie na kołku służby publicznej w interesie jednej grupy, kosztem drugiej, nie powinno mieć miejsca.

ELŻBIETA RINGER