Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szpilka: Niech Krzysiek nie słucha kumpli [ZDJĘCIA]

Rozmawiał Artur Gac
Szpilka: Moja ręka jeszcze nie jest w pełni zdrowa, ale robię co mogę
Szpilka: Moja ręka jeszcze nie jest w pełni zdrowa, ale robię co mogę fot. Szymon Starnawski
Rozmowa. Artur Szpilka wierzy, że jego przyjaciel Krzysztof Głowacki na długie lata zdominuje wagę junior ciężką.

Jeśli ktoś jeszcze nie doceniał Krzysztofa Głowackiego, to w pierwszej udanej obronie mistrzowskiego pasa organizacji WBO „Główka” udowodnił, że jest wielkim wojownikiem i bardzo mocnym mentalnie zawodnikiem.

Jasne, że tak, natomiast ja od początku wierzyłem w „Główkę”. Już przed walką z Marco Huckiem, jako jeden z nielicznych, stawiałem na jego wygraną. Krzysiu zawsze taki był, ale teraz otworzył oczy niedowiarkom. Obecnie ma swój czas, który musi wykorzystać. Bardzo się cieszę, bo nikomu nie życzyłem tak bardzo sukcesu, jak temu chłopakowi.

Dlaczego?

Ponieważ zawsze był z boku. W końcu oczy bokserskiego świata są skierowane na niego, a Krzysiek jeszcze nie powiedział ostatniego słowa i na pewno będzie się rozwijał. Prawdopodobnie dojdzie do walki unifikacyjnej z Denisem Lebiediewem, o ile oczywiście Rosjanin w najbliższej walce poradzi sobie z Victorem Ramirezem i będzie miał dwa pasy. Widzę „Główkę” nie tylko w roli faworyta w starciu z Lebiediewem, ale wręcz uważam, że byłby w stanie widowiskowo znokautować Rosjanina.

To bardzo śmiała prognoza.

Nie ma się co szczypać, bo do ringu może wejść dwóch wojowników, przy czym „Główka” jest trochę mądrzejszy i z pewnością odporniejszy na ciosy. Lebiediew ostatnio w każdej walce był zamroczony. Nie mogę doczekać się tej walki, ponieważ oczami wyobraźni widzę wielką młóckę w ringu. Jestem pełen optymizmu, że w niedalekiej przyszłości będziemy mieli być może niekwestionowanego mistrza świata w kategorii junior ciężkiej. Życzę tego Krzyśkowi z całego serca. Wiem, że jest zdolny to zrobić i na długie lata pozostać wielkim czempionem, bo ma wszystkie cechy mistrza: wielką siłę fizyczną, mocną psychikę i odporność na ciosy.

Mówi Pan, że Krzysztof zasługuje na wszystko, co najlepsze. To samo powtarza Andrzej Wawrzyk, który podkreśla, że mało kto jest tak warty sukcesu, jak Głowacki. Co takiego wyjątkowego jest w waszym przyjacielu?

Znam Krzysia od 16. roku życia, gdy zaczęliśmy spotykać się na zgrupowaniach kadry. Zawsze razem mieszkaliśmy w pokoju i zbudowaliśmy bardzo mocne relacje. Doskonale pamiętam, ile Krzysiu przeżył i jak mocno trenował, a zawsze miał z tego guzik.

Chce Pan powiedzieć, że Krzysztof klepał biedę i czasami trzeba było pożyczyć mu pieniądze?

Nie jestem upoważniony, żeby o pewnych rzeczach mówić. Krzysiu jest moim przyjacielem i nie chcę o tego typu historiach opowiadać publicznie. W życiu bywa różnie, ale Krzysiek, mimo przeciwności, wiecznie był wojownikiem. Zawsze z nim się trzymałem i niezmiennie będę go szanował. Dzisiaj Krzysiu ma wspaniałą rodzinę, czyli żonę, córkę i pieska. Cieszę się, że karta wreszcie się odwróciła i los uśmiechnął się do niego.

Spokojna osobowość Krzysztofa może być jego atutem?

Jedni lubią ludzi skromnych, inni mniej skromnych, a Krzysiek bez dwóch zdań zalicza się do pierwszej kategorii. Właściwie gdy spojrzy się na niego z perspektywy zwykłego kibica boksu, to wydaje się być nawet za bardzo cichy i nieśmiały, ale zmienia się nie do poznania wchodząc do ringu. Wtedy w Krzyśku budzi się wojownik.

Na postawie poza ringiem może zbudować swoją markę i duży walor marketingowy, czy jednak - w dobie dzisiejszych „konsumentów” mediów - musi zacząć brylować?

Niekoniecznie. Wydaje mi się, że w przypadku Krzyśka obroni się prawda. Przecież ja też nikogo nie udaję, tylko z natury jestem inny. Nie zachowuję się pod publikę. Moim zdaniem ludzi najbardziej przyciąga autentyczność. Okay, jedni będą to doceniać, inni nie, ale Krzysiek trafi do wszystkich wartością sportową. Przed nim wielkie walki i wielkie pieniądze. Mam nadzieję, że kiedyś usiądzie sobie w domu, weźmie głęboki oddech, i powie sam do siebie: „kurde, byczku, było warto”.

Był Pan zaskoczony przebiegiem walki ze Steve’em Cunninghamem? Wydawało się, że pojedynek będzie dla Głowackiego bardzo łatwy lub bardzo trudny, jeśli Amerykanin postanowi boksować na wskroś defensywnie, wydłuży dystans i zmusi Krzysztofa do ciągłej gonitwy w ringu. Tymczasem walka przybrała bardzo otwarty charakter.

Zgadzam się w stu procentach, ale właśnie na tym polega piękno boksu. W ringu nigdy nie wiadomo, czego do końca się spodziewać. Cóż, po dwóch nokdaunach w drugiej rundzie, dał znać o sobie wojowniczy charakter Cunninghama. Steve bardzo szybko przekalkulował, że „pykaniem” nie odrobi strat, dlatego poszedł na wojnę. To tylko dowodzi tego, że Amerykanin jest charakternym i wielkim pięściarzem. Z kolei dla „Główki” to była woda na młyn, bo Krzysiek nie musiał szukać rywala w ringu, bowiem ten sam wchodził mu na ciosy.

Po obu nokdaunach wydawało się, że pojedynek zakończy się szybko przed czasem.

Sam jestem zaskoczony hartem Amerykanina, który tylko w sobie znany sposób przetrwał ciężkie chwile, po czym przyparty do muru ruszył do ataku i napsuł trochę krwi Krzyśkowi. Innego wyjścia nie miał. Wóz albo przewóz. Taktycznym boksowaniem raczej nie odrobiłby strat na punkty.

Inna sprawa, że ekspresowa wygrana Głowackiego otworzyłaby pole do spekulacji na temat klasy rywala.

Otóż to! Gdyby „Główka” wygrał szybko, łatwo i przyjemnie, to zaraz podniosłyby się głosy krytyki, że dostał wypalonego i rozbitego leszcza. Za Krzysiem kolejne doświadczenie.

Co było kluczem do pokonania Cunninghama?

Krzysiek „siedział” na lewej nodze i umiejętnie wciągał Steve’a na kontrę, więc Amerykanin musiał się wychylać lub wręcz wypadać do przodu.

Ma Pan jakąś radę dla swojego przyjaciela?

Trzeba życzyć mu jeszcze większej mobilizacji. Zaraz po walce zadzwoniłem do niego i powiedziałem: „Krzysiu, nie słuchaj kumpli i czasami nie pij”. Tak naprawdę dopiero teraz, a wcale nie w chwili zdobycia tytułu mistrza świata, zaczyna się jego czas. Dodałem: „to nie jest twoje pięć minut, ty właśnie w tej chwili rozpocząłeś wielką karierę”. Jeżeli to wykorzysta, ustawi się do końca życia i zostanie legendą polskiego boksu. Wszystko w jego rękach.

I co Panu odparł?

Przytaknął i powiedział mi, że nie pije alkoholu.

Jestem zaskoczony Pana dojrzałym podejściem. Spodziewałem się, że zachęci Pan Krzysztofa do hucznego świętowania, a Pan tymczasem zachował się jak mentor.

Nie jestem abstynentem, ale wyciągnąłem pewne wnioski. Owszem, po przegranych poszedłem w złą stronę, ale jak wygrywam, to wcale nie ciągnie mnie do alkoholu. Po co Krzysiek miałby pić, skoro akurat jemu to nie służy? Po alkoholu zawsze robiło się głupoty… „Główka” jest mistrzem i musi postępować jak mistrz.

Prawdopodobnie najbliższym rywalem Głowackiego będzie Ukrainiec Ołeksandr Usyk - obowiązkowy pretendent do walki o pas WBO, złoty medalista IO w Londynie, promowany przez należącą do braci Kliczków grupę K2 Promotions.

Spokojnie, mistrzowie olimpijscy wcale hurtowo nie zostają mistrzami świata. Złoty medal w Pekinie zdobył Rachim Czakijew, a na zawodowym ringu dostał już dwie czasówki (raz z rąk Krzysztofa „Diablo” Włodarczyka - przyp.). Oczywiście Usyk jest bardzo dużym talentem, sprawia wrażenie silnego zawodnika, ale to jeszcze o niczym nie świadczy. Ważna jest każda kolejna walka i prowadzenie się między pojedynkami. „Główka” chyba wszystko sobie przekalkulował, a na przestrzeni dwóch lat stał się dwa razy lepszym zawodnikiem. Boksuje dużo mądrzej i fajnie wchodzi w tempo z akcją, co bierze się z owocnej pracy z trenerem Fiodorem Łapinem.

Pojawiły się komentarze, że niby wielki z Pana przyjaciel Głowackiego, a nie pofatygował się Pan na galę do Stanów Zjednoczonych.

Od początku stawiałem sprawę jasno i powiedziałem „Główce”, że przechodzę rehabilitację i mam różne sprawy. A tego typu komentarze mam głęboko w… poważaniu, ponieważ najwięcej gadają ludzie, którzy nie mają zielonego pojęcia w temacie. Z Krzysiem cały czas byłem w kontakcie, każdy dzień przed walką wisieliśmy na telefonie. A co takiego dałaby moja obecność przy ringu? Według mnie nic.

Jest Pan aktywny jeśli chodzi o zbliżającą się galę swojej grupy w Szczecinie. Jak podoba się Panu plakat anonsujący to wydarzenie z podpisem „Bad Boys”, przedstawiający Michała Cieślaka, byłego dwukrotnego mistrza świata Krzysztofa Włodarczyka i Krzysztofa Zimnocha?

Widzę jednego „bad boya”, czyli Cieślaka i dwie „dziewczynki”. Jedna „dziewczynka” (Zimnoch - przyp.) daje znać na policję, a druga („Diablo” Włodarczyk - przyp.) - po tym jak go strzeliłem - straszyła mnie policją. Gdy zobaczyłem ten plakat, to myślałem, że padnę i się nie podniosę.

Pojedzie Pan do Szczecina?

A po co? Gdyby boksował Mike Mollo (w lutym Amerykanin znokautował Zimnocha już w pierwszej rundzie na gali w Legionowie - przyp.), to pewnie bym się wybrał, bo mu kibicuję. W telewizji obejrzę walkę Michała Cieślaka, ale co obchodzą mnie te dwa obszczymurki? Słyszał Pan mój kawał?

Słyszałem, ale dokładnie nie powtórzę.

Dlaczego Zimnoch nigdy nie pojedzie do Sopotu? Bo tam jest molo.

A co u Pana? Wziął się Pan za systematyczne treningi?

Jak najbardziej, wróciłem do poważnej pracy. Ćwiczę, trzymam dietę, a ważę już około 104 kg. Głównie biegam i wykonuję walki z cieniem z obciążnikami na ręce i nogi. Robię, co mogę, na ile pozwala mi jeszcze nie w pełni zdrowa ręka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski