Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szpital, w którym życie małych pacjentów negocjuje się z Bogiem

Iwona Krzywda
Szpital Dziecięcy w Krakowie istnieje już 50 lat
Szpital Dziecięcy w Krakowie istnieje już 50 lat fot. Piotr Idem
Pielęgniarki musiały pełnić także rolę matek, bo rodziców nie wpuszczano na oddziały. Wystraszone dzieci cały czas płakały, wychodziłam do domu i słyszałam tę rozpacz - wspomina początki swojej pracy w Prokocimiu siostra oddziałowa Halina Sikora.

Polska rewolucja pediatryczna zaczynała się w szczerym polu. Kiedy dokładnie 50 lat temu, 11 grudnia 1965 roku, swoją działalność uroczyście inaugurował Instytut Pediatrii, wyznaczający nowe standardy w leczeniu najmłodszych pacjentów, krakowski Prokocim, gdzie wzniesiono jego siedzibę, świecił jeszcze pustkami. Zaledwie melodią dalekiej przyszłości był charakterystyczny dziś dla okolicy kompleks hipermarketów. Nie istniało jeszcze osiedle Na Kozłówce, Piaski Wielkie, Nowy Bieżanów czy Nowy Prokocim, a w okolicy wznosiły się jedynie nieliczne domy jednorodzinne.

Do oddalonej o kilometry od serca miasta placówki początkowo bardzo trudno było dotrzeć. Miejskie tramwaje w tamtym czasie swoje kursowanie kończyły na wysokości dworca PKP w Płaszowie, później tory przedłużono do pętli w Prokocimiu. Stamtąd do siedziby szpitala ciągle pozostawał jednak spory odcinek nieoświetlonej i pozbawionej chodników drogi, którą codziennie pokonywać musieli pierwsi pracownicy szpitala oraz pacjenci i ich rodziny. By ułatwić im zadanie, władze miejskie zdecydowały w końcu o uruchomieniu specjalnej linii autobusowej, która pasażerów dowoziła pod same drzwi Instytutu.

Gdyby nie autobus 103, swojego życiowego powołania być może nigdy nie odkryłaby Halina Sikora, pielęgniarka oddziałowa na prokocimskiej neurologii [jej zdjęcie na okładce]. Należy ona do grona tych pracowników szpitala, którzy pochwalić mogą się najdłuższym stażem pracy. „Ciocia Halina”, jak mówią o niej mali pacjenci, swoją troskliwą opieką otacza ich już od ponad czterdziestu lat. Do Prokocimia trafiła przez przypadek.

W planach miała wizytę u swojej matki chrzestnej, ale zamiast w autobus nr 104, wsiadła w linię 103, która zawiozła ją pod szpitalny ośrodek. - Wysiadłam i zobaczyłam piękny, nowoczesny budynek, taki, jakich w Polsce wtedy nie było. Weszłam do środka i w jednej chwili zadecydowałam, że będę tu pracować. Byłam wtedy w klasie maturalnej, zdobyłam dyplom, wróciłam i jestem już od 42 lat - opowiada pani Halina.

- To był w tamtych czasach najpiękniejszy szpital w Polsce i my bardzo docenialiśmy, że pracujemy w tych murach - wspomina prof. Janusz Skalski, kierownik Kliniki Kardiochirurgii, swoje pierwsze kroki na prokocimskich korytarzach stawiający pod koniec lat 60. Jak mówi, w Instytucie, który na krakowskiej ziemi powstał z inicjatywy amerykańskiej Polonii, czuć było ducha Stanów Zjednoczonych oddalonych wtedy jakby o galaktyki świetlne. Niezwykły projekt architektoniczny przygotował Władysław Poray-Biernacki, ten sam, który zapoczątkował również zbiórkę pieniędzy na potrzeby budowy prokocimskiego profesjonalnego ośrodka badawczo-leczniczego, spadkobiercy dorobku pierwszej w Polsce katedry pediatrii. Pomoc zza Oceanu nie skończyła się na dotacji na wybudowanie i wyposażenie placówki, ale trwała przez lata. Pod Wawel z USA przyjeżdżali najlepsi specjaliści, służący swoją wiedzą krakowskim lekarzom, szybko nadrabiającym początkową przepaść.

Głuchy płacz

Na początku swojej półwiecznej historii kompleks Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego, wyposażony w pięć sal operacyjnych, gotowy był na przyjęcie ponad 300 małych pacjentów, którzy do Prokocimia trafiali z kilkunastu okolicznych województw. - Z perspektywy to, co wtedy tutaj robiliśmy, wydaje się medycyną prymitywną, ale na tamten czas to były pionierskie zabiegi - mówi prof. Skalski. - Gdyby nasi ówcześni mistrzowie zobaczyli, jak pracujemy dzisiaj, w jakim tempie, przy wykorzystaniu jakiego sprzętu, pewnie złapaliby się za głowy - dodaje dr hab. med. Wojciech Górecki, kierownik Kliniki Chirurgii Dziecięcej.

Obaj bardzo dobrze pamiętają okres strzykawek wielokrotnego użytku, respiratorów rozrywających płuca, nieoperacyjnej środy, która była momentem w tygodniu poświęconym na zebrania, i przyjęć na zaplanowane operacje z wielodniowym wyprzedzeniem.

Tym, co z pierwszych lat pracy Prokocimia najbardziej utkwiło w pamięci oddziałowej Sikory, był niosący się po budynku głuchy płacz. Wtedy mali pacjenci, którzy musieli zostać na szpitalnych oddziałach, pozbawieni byli jeszcze towarzystwa swoich rodziców. Ich wizyty ograniczone były jedynie do krótkich momentów. - Pielęgniarki musiały więc pełnić również rolę matek, a wystraszone dzieci cały czas płakały. Wychodziłam do domu i słyszałam tę rozpacz - wspomina Sikora. Jej zdaniem obok kolejnych nowych aparatur i ratujących życie leków, to właśnie wpuszczenie rodzin na oddziały należało do najbardziej przełomowych wydarzeń w półwieczu szpitala. Dzisiaj rodzice ze swoimi pociechami mogą być praktycznie dwadzieścia cztery godziny na dobę, co znacznie usprawnia proces leczenia.

Obecność bliskich przede wszystkim pomaga ograniczyć paniczny strach. - Kiedy jest się dzieckiem i trafia się na szpitalny oddział, to człowiek boi się co będzie dalej, czy będzie bolało, czy wszystko dobrze się skończy - zauważa Sabina Krupińska, jedna z wielu wdzięcznych pacjentek, której zdrowie w dzieciństwie ratowano w Instytucie. W trakcie pięćdziesięciu lat funkcjonowania krakowska placówka przyjęła blisko milion takich jak ona - przerażonych małych pacjentów. Prokocimskie mury wypełnione są emocjami rodzin, których życie staje tutaj w miejscu. Niepokojem przed nieznaną jeszcze diagnozą. Nadzieją, że chorobę uda się pokonać. Radością wyleczonych i ogromnym cierpieniem tych, których bliskim mimo wysiłków nie udało się pomóc. Tutejsi specjaliści od początku podejmowali się operacji nawet najtrudniejszych przypadków, szybko musieli więc przyzwyczaić się do widoku dzieci odchodzących na ich rękach. - Nigdy nie zapomnę chłopczyka, który trafił na oddział w środku nocy z sepsą. Dopóki był jeszcze świadomy, cały czas głośno wołał do mnie mamo - opowiada oddziałowa Sikora. - Kiedy umiera dziecko, nie da się przejść obok tego obojętnie, ale trzeba się szybko pozbierać, bo w kolejce po pomoc czekają przecież następni- tłumaczy dr hab. Górecki.
Pod dachem pełnym cudów

Dyrektor prokocimskiego szpitala dr hab. med. Maciej Kowalczyk o dowodzonej przez siebie placówce lubi mówić „szpital ostatniej szansy”. Ośrodek w czasie półwiecza swojego istnienia przeszedł gruntowną rozbudowę, zyskał kolejne specjalistyczne oddziały i należy dziś do ścisłej krajowej czołówki, zapewniającej najbardziej kompleksową opiekę pediatryczną. Zatrudniani w Krakowie specjaliści przez lata pracowali na renomę ośrodka, w którym negocjujesię z samym Panem Bogiem i dokonuje medycznych cudów.

Dzieje Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego to bowiem obok kolejnych otwieranych oddziałów i klinik, kolejnych sukcesów i osiągnięć naukowych, przede wszystkim losy konkretnych małych pacjentów, których życie i zdrowie udało się tutaj uratować.

To śledzona przez miliony z zapartym tchem historia małego Adasia, chłopca w głębokiej hipotermii, uratowanego przez zespół profesora Skalskiego. Wychłodzone do temperatury poniżej 13 stopni Celsjusza dziecko po kilkudziesięciu dniach intensywnego leczenia i rehabilitacji prokocimskie mury opuszczało jak nowo narodzone.- O tym przypadku słyszeli wszyscy, ale nam skutecznie udawało się walczyć z hipotermią dużo wcześniej. Już w latach 80. wyleczyliśmy kilkuletniego chłopca - wpadł do studni z lodowatą wodą i trafił do nas wychłodzony, przez ponad 45 minut bez krążenia - opowiada profesor Skalski.

To historia ukraińskiego noworodka, urodzonego bez lewej komory serca i w rodzinnym kraju skazanego na śmierć. Pierwszych rozdzielonych bliźniaków syjamskich, dziecka, które na oddział trafiło z siekierą wbitą w głowę, chłopca po ciężkim urazie czaszki, po sześciu miesiącach w śpiączce szpitalny oddział opuszczającego na własnych nogach. 2,5-letniej dziewczynki, której kosiarka odcięła obie nogi. Ich replantacji z powodzeniem dokonał ponad dwadzieścia lat temu profesor Tadeusz Łyczakowski. - Niedawno ta pacjentka, dzisiaj już dorosła kobieta, wychodziła za mąż i doktor Łyczakowski został honorowym gościem na jej weselu, a nawet zatańczył z panią młodą pierwszy taniec - opowiada dr hab. Górecki, także biorący udział w tamtym zabiegu.

To także historia Kamila, który jubileusz pięćdziesięciolecia krakowskiego szpitala spędzi na oddziale neurologii. Trafił tam po potrąceniu przez samochód. Prokocimscy lekarze nie tylko uratowali mu życie, ale zapobiegli również amputacji nóżki, na obcięcie której skazano go w innym ośrodku. Jego mama ze wzruszeniem w głosie opowiada o swojej wdzięczności wobec lekarzy i pielęgniarek, otaczających jej dziecko tak troskliwą opieką. - Po pół roku od pobytu na intensywnej terapii na ulicy rozpoznała mnie pielęgniarka z tego oddziału i wypytywała o zdrowie Kamila - mówi pani Dorota.

Urodzinowy prezent

Jej zdaniem, tym, czego najbardziej brakuje jeszcze uniwersyteckiemu szpitalowi, są większe sale, umożliwiające komfortowy pobyt w szpitalu także rodzicom. Ci, którzy ze swoimi pociechami chcą spędzić noc, zmuszeni są bowiem spać na ustawionych obok łóżek fotelach. Z okazji jubileuszu placówki Fundacja Ronalda McDonalda sprawiła pacjentom szpitala wspaniały prezent - pierwszy w Polsce Dom Ronalda McDonalda. W przeznaczonym dla rodzin hotelu liczba miejsc jest jednak ograniczona i przebywać mogą w nim tylko bliscy najbardziej przewlekle chorych pacjentów. - Jeśli chodzi o warunki pobytu na pewno odstajemy jeszcze od Zachodu - przyznaje dr hab. Kowalczyk, dyrektor placówki. - Najbardziej istotne jest jednak to, że pod względem poziomu leczenia należymy do absolutnej czołówki. Cieszę się, że obchodzimy nasz jubileusz w momencie trwającej modernizacji, z planami dalszej rozbudowy. Przy odpowiednim finansowaniu to daje realną nadzieję, że szpital z powodzeniem funkcjonować będzie nie tylko kolejne 50 lat, ale znacznie dłużej - dodaje.

***

Budowa Instytutu Pediatrii, spadkobiercy pierwszej w Polsce katedry pediatrii, ruszyła w 1961 roku, z inicjatywy amerykańskiej Polonii.

Instytut swoją działalność zainaugurował 11 grudnia 1965 roku, z kolei w lutym 1966 roku wykonano pierwsze zabiegi chirurgiczne i rozpoczęto hospitalizację pacjentów.

Przez pięćdziesiąt lat zarządzali nim kolejno: doc. Władysław Socha, prof. Olech Szczepski, prof. Barbara Nawrocka - Kańska, prof. Jan Grochowski, prof. Jacek J. Pietrzyk oraz dr hab. Maciej Kowalczyk.

Obecnie Uniwersytecki Szpital Dziecięcy to ośrodek referencyjny trzeciego stopnia.

Szpital zatrudnia ok. 1800 pracowników (w tym 350 lekarzy i 650 pielęgniarek), liczy ponad 500 łóżek, leczy 33 tysiące dzieci rocznie, wykonuje niemal 7 tys. operacji, w tym blisko 400 zabiegów kardiochirurgicznych i udziela 180 tys. porad w trybie ambulatoryjnym.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski