Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sztuka jest czymś płynnym

Rozmawiał Paweł Gzyl
Kumka Olik po odcięciu pępowiny
Kumka Olik po odcięciu pępowiny Fot. Tomasz Lazar
Rozmowa z Mateuszem Holakiem, gitarzystą i wokalistą grupy Kumka Olik o jej nowym albumie – „Yoko Eno”

- Od poprzedniej Waszej płyty minęły aż trzy lata. Zmęczyliście się dobijaniem do wrót show-biznesu?

- (śmiech) Nie. Pracowaliśmy przez ten cały czas. W pewnym momencie pojawił się pomysł na to, żeby nową płytę wyprodukował jakiś znany producent. Chcieliśmy tego spróbować, bo wcześniej radziliśmy sobie sami. Tomek Bonarowski był przy naszych płytach jedynie realizatorem. Dlatego najpierw długo szukaliśmy odpowiedniej osoby, a potem długo czekaliśmy na jej wolny termin.

- Zdradzisz, kim miał być ten tajemniczy producent?

- To miał być Andrzej Smolik. Jak posłuchasz naszych nowych piosenek, to chociaż powstały bez jego udziału, to i tak słychać, że są trochę w jego stylu. (śmiech) Chcieliśmy zaangażować Smolika, bo planowaliśmy odejść od rocka w stronę ambitnego popu. A jak wiadomo – on jest przecież wybitnym przedstawicielem tego gatunku w Polsce.

- Skąd pomysł na taki zwrot?

- To naturalna kolej rzeczy. Nagrywaliśmy dosyć różne płyty. Ostatnia stanowiła ukłon w stronę amerykańskiej muzyki gitarowej. Postanowiliśmy, że czwarty album będzie esencją tego, czym jest Kumka Olik – popowych melodii i pomysłowych aranżacji. Nigdy jakoś specjalnie nie walczyliśmy o to, żeby nas postrzegano jako alternatywną grupę. Poza tym słuchamy bardzo różnej muzyki – nie tylko rocka. Dlatego tym razem nagraliśmy eklektyczny album o wielobarwnym brzmieniu.

- Dlaczego ostatecznie Smolik nie zrobił z Wami tej płyty?

- Andrzej dostał od nas już w połowie wyprodukowany materiał. Nie nagrywamy bowiem typowych demówek tylko na głos i gitary, ale już trochę podrasowane utwory. I spodobał mu się ten materiał. Niestety – nie udało nam się zgrać terminów. Dlatego postanowiliśmy samemu dokończyć tę płytę w domowym studiu. To była nasz pierwsza przygoda z samodzielną realizacją muzyki. W tym okresie nie było bowiem przy nas nikogo, kto mógłby powiedzieć, że robimy coś nie tak.

- Nawet tata nie zaglądał do studia?

- Cóż – to studio jest w piwnicy domu naszych rodziców. Siłą rzeczy wpadał więc do nas raz na jakiś czas. Ale tata nie miał kiedyś wiele wspólnego z techniczną stroną nagrywaniem muzyki. Kiedy prowadził zespół Malarze i Żołnierze pod koniec lat 80., nie było szans na to, żeby zespół sam sobie nagrał płytę. Nie mogliśmy więc liczyć na jego rady.

- Jak oceniasz to doświadczenie z produkowaniem płyty?

- Podzieliliśmy się pracą. Ja wziąłem na siebie obowiązki producenckie, a mój brat – realizatorskie. To była dla nas niezwykle ważna lekcja. Wcześniej wydawało się nam, że do nagrania płyty trzeba zebrać duże pieniądze i udać się do wypasionego studia. Tymczasem okazuje się, że wszystko można zrobić samemu wcale nie takim wielkim kosztem. Uświadomiliśmy sobie też, że wszystkie narzędzia do stworzenia dobrego materiału mamy pod ręką. Oczywiście, musieliśmy zainwestować w nią swój czas i pieniądze, ale odkryliśmy najbardziej odpowiadający nam sposób pracy. Dlatego już siedzę nad nowym materiałem. Zawsze lubiłem pracę w studiu – ale teraz się w niej rozsmakowałem.

- To dlatego powiedziałeś o tym albumie, że to „odcięcie pępowiny”?

- Ta płyta określa nas na nowo. I na pewno zmieni postrzeganie zespołu przez ludzi z zewnątrz. Tym razem wszyscy oceniają nas w kontekście poprzednich dokonań. A przy wcześniejszych krążkach, pisano i mówiono o nas, porównując z zagranicznymi wykonawcami. Nowy album pokazuje również, w którą stronę pójdziemy w przyszłości. Powstawał on co prawda przez ostatnie dwa lata – ale i tak jest najbliższy temu, co nam dzisiaj w sercach i głowach gra. W tym czasie zdefiniowaliśmy bowiem swoje granie na nowo. Postanowiliśmy oprzeć się mocno na podłożu piosenkowym, ale pozwolić sobie na brzmieniową i aranżacyjną swobodę. Stąd to połączenie popowych melodii z instrumentalnym eklektyzmem.

- Nie boisz się, że stracicie przez to dawnych fanów?

- Na pewno nie chcemy już być gitarowym zespołem. W gruncie rzeczy, nasze nowe piosenki, mimo że są mocno nasycone elektroniką, to i tak mają ten sam charakter, co te starsze. Bo jestem przecież gitarzystą – zaczynam pisać piosenki na gitarze, nadal myślę, jak gitarzysta. Dlatego w jakimś sensie to nadal gitarowe granie. Nie będziemy się więc całkowicie odcinać od korzeni.

- Tytuł płyta to gra słowna z nazwisk Yoko Ono i Briana Eno. W pierwszej piosence z albumu śpiewasz, że jesteś „ulepiony z cytatów”. Na ile Wasza muzyka jest wyrazem Was samych, a na ile grą z tradycją popu i rocka?

- To bardzo ważna fraza spośród wszystkich tekstów. Cóż – uważam, że my tylko przetwarzamy, co słuchaliśmy i tylko z tego łączenia może wyjść coś ciekawego. Przepuszczamy to jednak przez nasze indywidualne filtry, które wyróżniają każdego człowieka. Dlatego jesteśmy otwarci na tworzenie muzyki z sampli czy cytatów. Sztuka jest czymś płynnym i nie ma granicy między tym co jest nasze a tym, co jest cudze.

- Zaskoczyliście doborem gości na płytę. Skąd tutaj Czesław Mozil czy raper Vienio?

- Czesław pojawił się przypadkowo. Kiedy był przejazdem w odwiedzinach w naszym domu, zaprosiliśmy go do studia. Dograł więc swoją partię między obiadem a wizytą w toalecie. To było zupełnie niezaplanowane. Zupełnie inaczej było z Vieniem. Od dawna słuchamy polskiego hip-hopu, a zespół Molesta był pierwszym polskim składem, wykonującym autentyczny i dojrzały rap. Cytowaliśmy rymy z płyty „Skandal” od lat w busie Kumki Olik. Dlatego w końcu zaprosiliśmy Vienia do współpracy.

- Kiedyś nagrywaliście dla koncernu Sony, a teraz – wydaje Was niezależna wytwórnia wydaje nas duuuuża wytwórnia MyMusic

- Mymusic jedni mogą kojarzyć z konionkturalnym hiphopem, a drudzy – z radiowym popem. Ale wytwórnia ta doprowadziła wielu wykonawców do dużego sukcesu. Kiedy więc odezwali się do nas i zaproponowali fajny układ, postanowiliśmy podjąć tę ofertę. Jesteśmy dla nich poszerzeniem katalogu o nieco ambitniejszą muzykę, a oni dla nas – szansą dotarcia do szerszego odbiorcy. Dlatego sądzę, że to był dla obu stron dobry wybór.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski