Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szukaj mnie...

Łukasz Gazur
Fot. Katarzyna Krause
Z Marcinem Wilkiem o książce "Anna Jantar. Biografia".

"Staruszek świat". Anna Jantar to dla Twojego pokolenia przykurzona gwiazda.
Za całe pokolenie ciężko odpowiadać. Jeśli o mnie natomiast chodzi - nie miałem plakatów Anny Jantar w pokoju, nie śpiewałem jej hitów do dezodorantu, nie szalałem w dyskotekach przy jej piosenkach. Gdy dostałem propozycję napisania tej biografii, to o Annie Jantar wiedziałem tyle, że jej głos stoi za dwoma wielkimi przebojami - "Nic nie może przecież wiecznie trwać" i "Tyle słońca w całym mieście", że zginęła w katastrofie lotniczej i że jej córką jest Natalia Kukulska. Tyle. Na dodatek, kiedy się rodziłem, Anna Jantar miała 28 lat życia za sobą i tylko niecałe dwa - o czym wtedy jeszcze nikt nie wiedział - przed sobą.

"Co ja w Tobie widziałam". Zastanawiam się, czy to ułatwienie, czy utrudnienie, że piszesz o życiu osoby, z którą nie wiążą się emocje? W sumie los sprawił, że po prostu stała się bohaterką Twojej książki.
- Los, a konkretnie propozycja wydawnictwa Znak. A ułatwia w tym sensie, że masz dystans do osoby, którą opisujesz. Dla wielu osób Anna Jantar to jest nadal wielka gwiazda - kochana, podziwiana, uwielbiana. Ja mogłem do niej podejść jak dziennikarz do świeżego tematu, bez całego bagażu przedwiedzy. Nie bałem się jej poznawać i zaglądać w niebezpieczne rewiry. Chciałem, by się dla mnie objawiła w całości. Pod tym względem to był dobry punkt wyjścia - miałem dystans.

"Ktoś między nami". Ale czy dystans nie powoduje, że autor traktuje postać i jej biografię instrumentalnie?

- W toku zbierania materiałów, rozmów z ludźmi, dokumentowania wszystkiego i odpowiadania szczegółowo na pytania "jak było?", ale także w trakcie przebywania niemal 24 godziny na dobę z moją bohaterką, nawiązałem z nią relację, a za tym poszła też odpowiedzialność. Ona jest ważna - zwłaszcza w przypadku takim, jak biografia. Zdaję sobie przecież sprawę, że to, co napisałem, na jakiś czas ustawia wizerunek Anny Jantar.

"Radość najpiękniejszych lat". Chciałem zapytać o najprzyjemniejszy moment w pisaniu.

- W pisaniu? Szczerze? Nie było przyjemnych momentów. Pisanie, z czego ty sobie zdajesz sprawę, ale pewnie wiele osób o tym nawet nie myśli, to żmudny i męczący proces. Siadanie przy biurku i praca przez wiele godzin. W moim przypadku na ogół to były godziny wieczorne, nocne i czasem poranne. Ale książki nie pisałem tylko przy biurku. Nawet gdy nie wstukiwałem kolejnych zdań, to chodziłem z tą opowieścią jakby przy sobie, wciąż miałem ją w głowie. Ci bohaterowie wciąż wyskakiwali mi zza rogu. Kiedyś stanąłem w korku, akurat jechałem gdzieś, by się oderwać od pracy nad książką. I co zobaczyłem przed sobą? Wielki napis "Jantar", którym było oblepione auto przede mną. Gdy piszesz, książka żyje razem z tobą.

"Tak blisko nas". Czy te słowa, które tak nagle w nieoczekiwanych momentach układają się w zdania do książki, na gorąco zapisujesz? Stajesz na poboczu i opisujesz sceny, które pojawiły się w głowie.
- Nie, to nie mój styl pracy. Oczywiście na początku robię bardzo prezycyjny plan, ale potem go zmieniam setki razy. Jestem elastyczny. Na ogół zresztą bardzo angażuję się w temat i w zasadzie, nawet gdy już zakończę dokumentację, nigdy nie kończę pracy, nawet gdy staram się zebrać jak najwięcej materiału, przeszukuję rozmaite archiwa, rozmawiam z ludźmi. Praca dokumentacyjna zajmuje mi około 3/4 czasu całości. Dopiero potem wszystko porządkuję, selekcjonuję, odrzucam to, co nie mieści się w formule tekstu, siadam i piszę.

"Zabijasz mnie swoją piosenką". Ta opowieść nie brzmi jak przygoda w odkrywanie tajemnic, a mozolna katorga.
- Bo w większości na tym, jak mówiłem, polega pisanie. Ale oczywiście są małe satysfakcje. Pojawiają się one, gdy otwierasz kolejne drzwi, które były dotąd zamknięte. Tak było choćby, gdy udało się dotrzeć do wykazów honorariów z festiwalu w Opolu. Albo gdy po kilku godzinach szperania udało mi się znaleźć dokumenty dotyczące wyjazdów Jantar poza granicę naszego kraju. Poza tym przeżyłem kilka osobistych zaskoczeń. Nie przyszłoby mi do głowy na przykład, że Anna Jantar znała się z Markiem Grechutą. A tymczasem tak właśnie było. Grechuta przyjechał do Poznania, a w mieście gościł go m.in. Roman Szmeterling, brat Ani.

"Zawsze gdzieś czeka ktoś". Jak rodzina zareagowała na propozycję książki? Przecież pisanie biografii to próba wkradzenia się do prywatnych, wręcz intymnych rejonów cudzego życia. Trudno było przełamać opór?
- No pewnie. Bardzo trudno było na początku. I nic dziwnego: pojawia się nagle taki szczyl, który mówi, że musi napisać książkę, wchodzi w rodzinę bez ceregieli, i chce rozmawiać nieraz o sprawach, którymi ci ludzie żyją przez lata, bo - akurat tak jest w tym przypadku - dziennikarze nigdy nie dawali im spokoju. No właśnie - dziennikarz. Czyli nie jest to ani lekarz, który przyniesie ulgę, ani terapeuta, który pomoże, ani ksiądz, który wyspowiada. Jest to ktoś, kto niejako na cudzym życiu się pożywi, wyciągnie jak najwięcej informacji, a potem przekaże je światu.

To moment stresujący dla wszystkich - dla mnie też. Od razu czułem tę ogromną odpowiedzialność, o której mówiliśmy. Każde spotkanie z drugim człowiekiem to odpowiedzialność. Na szczęście zostałem obdarzony zaufaniem, którego mam nadzieję nie roztrwoniłem. Przede wszystkim przez Natalię, córkę Anny Jantar, która wciąż musi na różne sposoby z legendą matki się mierzyć, oraz przez Halinę Szmeterling, czyli mamę piosenkarki, kobietę wspaniałą, która sama w sobie jest historią na książkę i która zresztą jest bardzo ważną bohaterką tej opowieści. Jej historia - niewielu tak o niej myśli - to opowieść osieroconej matki.

"Żeby szczęśliwym być". Z tej książki wyłania się portret kobiety radosnej, z apetytem na życie. Chciałeś wyrysować taką Annę Jantar właśnie?
- Nie jestem pewien, czy osoba "z apetytem na życie" będzie jednocześnie "radosna". "Apetyt na życie" może oznaczać pociąg w stronę niekoniecznie radosnych rejonów. Cała tajemnica Anny Jantar chyba polega na tym, że ona była bardzo zwyczajną dziewczyną, z marzeniami i oczekiwaniami, które wcale daleko nie ustępowały marzeniom zwykłych ludzi. Kiedy była nastolatką, kochała się w facetach - najlepiej takich, którzy mieli dobre samochody. Pani Halinka mówi w książce wprost: "tak, przyznaję, miała taki głupi okres w życiu".

Ale cóż z tego? Wielu z nas takie miewa. Ona pod tym względem niespecjalnie od otoczenia się różniła. Albo umawiała się z pięcioma chłopakami na randkę naraz i podglądała, jak zareagują, gdy się spotkają. To taka historia, która jest pokoleniowym doświadczeniem. Violetta Villas też tak robiła! I myślę, że jakbyś zapytał swoich rodziców czy porozmawiał z innymi ludźmi z czasów młodości Anny Jantar, pewnie mieliby podobne historie na koncie. To po prostu należało do repertuaru zachowań towarzyskich. W takich historiach widać, że Anna potrafiła się bawić. Ale po tym, jak odniosła sukces, mierzyła się z blaskami i cieniami sławy. Nie wszyscy klękali przed gwiazdą. Bywali podobno tacy, którzy wychodzili z założenia, że skoro to "ta" Anna Jantar, która z definicji ma lepiej, oni wcale nie będą dla niej specjalnie mili.

Ale jest też druga strona medalu: pokutuje przekonanie, że Anna Jantar na tle polskiej rzeczywistości była jednak gwiazdą osobną, z dala od naszego show-biznesu. To co, "Wielka dama tańczy sama". Czy niekoniecznie?
- Trochę tak, trochę nie. Wiele osób, zwłaszcza wielbicieli, powtarza, że na tle polskich wokalistek była w tamtym czasie nową jakością. Była świeża, pogodna. Nie miała na swoim wizerunku tego pyłu demoludów. A z drugiej strony przecież też musiała sobie jakoś radzić. Sama. Bo zdarzało się, że zabrakło papieru na wydruk okładek płyt, kosmetyki trzeba było sprowadzać z Berlina, a na festiwalach przestrzegać reguł nie zawsze tylko artystycznych. Tu nie było wyjątków. Ten pył tamtych czasów na nią opadał. Anna Jantar była gwiazdą, ale żyła w PRL-u.

"Nic nie może przecież wiecznie trwać". Pisząc książkę musisz pytać o emocje. Trudno było rozmawiać z najbliższymi o katastrofie, w której zginęła Anna Jantar?
- To był trudny moment, nawet bardzo. Ale nie aż tak, jakby się mogło wydawać. Od tamtego momentu minęło naprawdę sporo czasu. Uspokajają się emocje. Dla mnie paradoks sytuacji polegał na tym, że to wszystko, w różnych miejscach oczywiście i często tylko po kawałkach, w gąszczu pojedyncznych wspomnień, ale zostało już wielokrotnie omówione. I to jest pewne wyzwanie dla autora: powracać do tego, co zostało opisane. Gdy zaczynam o tym myśleć teraz, to nie pytałem prawie wcale o emocje. One mnie mało interesowały. Chciałem dobrej historii. Złapać opowieści, które sprawią, że wskoczę, a wraz ze mną czytelnicy, w sam środek, będziemy mógli zobaczyć, jak to wyglądało, jaka była atmosfera i z czym trzeba było się borykać. Poznać jak najwięcej szczegółów, żeby móc jak najlepiej o tym opowiedzieć. Emocje zostawiam czytelnikom. Mam nadzieję, że te wszystkie opowieści je uruchomią.

Na koniec zostawiam tytuł piosenki dla Ciebie: po napisaniu książki masz ulubiony utwór Anny Jantar.
- Mam dwa. Jeden to "Tak wiele jest radości", która jest pogodną, choć podlaną melancholią piosenką. Drugi to "Nie wierz mi, nie ufaj mi". Oba podobają mi się i znajduję w nich nić porozumienia z Anną Jantar. One zawierają w sobie paradoksy. Opowiadają o przyciąganiu i odpychaniu jednoczesnie. O tym, żeby być otwartym, lecz jednocześnie uważać. I żeby uważać też na tych, co są otwarci. Żeby wreszcie nie stawiać granic i być zupełnie wolnym, ale i odpowiedzialnym za siebie i osoby, które ma się obok. To jest chyba klucz do myślenia o Annie Jantar. Z jednej strony słoneczna, bursztynowa dziewczyna, z drugiej - dziewczyna z krwi i kości, z ciemnymi obszarami, która bywała niezdecydowana i która miała wiele marzeń odłożonych na później. Każdy takie ma, żyje nimi latami. Po poznaniu takiej historii zaczynasz myśleć, że nalezy żyć nimi tu i teraz, bo "później" może nigdy nie nadejść.

*w pytaniach zawarte zostały tytuły piosenek, w których do dziś słychać głos Anny Jantar.

Magazyn Magnes

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski