UKRAINA. Skandynawscy kibice w wielkim stylu żegnali mistrzostwa Europy
Pożegnanie miało być jednak huczne. I takie było. W Strefie Kibica na głównej ulicy w Kijowie, która kończy się Majdanem Niepodległości, Szwedzi bawili się tak, jakby jutra, a już na pewno tego sportowego, miało nie być. W ich "cornerach" piwo lało się hektolitrami, dziewczyny malujące twarze i włosy kibiców miały pełne ręce roboty, a skutki upału niwelowały kąpiele w fontannach. Ręce zacierali też właściciele pubów i restauracji, ich obroty znów wzrosły kilkukrotnie, choć ceny jasnego z pianką skoczyły do 25-35 hrywien (jedna hrywna to ok. 45 groszy).
Turyści i miejscowi kibice częściej niż z Leninem fotografowali się ze Szwedami, a właściwie ze Szwedkami. Pogoda sprzyjała bowiem roznegliżowaniu się co bardziej rozgrzanych fanek. Jednak tylko do bikini, bo porządku pilnowali milicjanci, na topless patrzący wyjątkowo niechętnie. Być może dlatego, że - jak podała strona Femenu, świadków wydarzenia nie udało mi się spotkać - przed południem działaczki tej znanej ukraińskiej organizacji feministycznej trafiły ciastem w twarz w jednego z milicyjnych komendantów.
Niewielu chętnych chciało natomiast pamiątkową fotkę z Galijskim Kogutem. Maskotka była tym bardziej osamotniona, że kibiców "Trójkolorowych" w Strefie można było policzyć na jednej ręki, no może dwóch. Dopiero przed meczem pojawiło się ich może kilkudziesięciu, wśród tysięcy mocno już rozbawionych Skandynawów.
- Asterix sam potrafił pokonać całą armię Rzymian, więc my damy radę Szwedom - zapowiadali Les Bleus, których właściwe "oddziały" miały dotrzeć od razu na stadion.
Niewesołe miny mieli także nieliczni Anglicy. Jeszcze dzień wcześniej to oni sprawali rząd dusz i rachunków w wielu kijowskich hotelach, ale gdy o świcie pokaźna armada ruszyła do Doniecka, Majdan definitywnie wpadł w ręce rozbawionych Szwedów.
Ukraińcy mieli na głowie ważniejszy problem. Liczyli, co musi się stać, żeby ekipa Olega Błochina nie podzieliła losu Polaków i nieodmiennie wychodził im jeden, mało pocieszający wynik: trzeba wygrać z Anglią. Emocje dawały o sobie znać już na długo przed meczem. Sam selekcjoner niemal krzyczał na dziennikarzy podczas konferencji prasowych, co na nikim nie robiło już jednak specjalnego wrażenia: było tak od zawsze. Anglicy tymczasem - też jak zwykle - emanowali pewnością siebie. Tym bardziej że do gry wracał Wayne Rooney, co miało podwoić ich siłę ognia.
Co innego Francuzi: ich konferencja i trening były nudne jak flaki z olejem. Jedynym ożywczym elementem było przybycie Roberta Piresa. Były mistrz świata i Europy wyściskał się z obecnymi kadrowiczami, a potem wdał się w dłuższą pogawędkę z jednym z oficjeli, który wręczył mu kilka biletów na mecz. Jakub Błaszczykowski padłby pewnie z zazdrości... Za to trener Laurent Blanc nawet się nie zająknął o tym, że po mistrzostwach ma zamienić dres reprezentacji na garnitur w Tottenhamie.
Szwedami, ich treningiem i konferencją, z wiadomych przyczyn interesowało się niewiele osób.
Rafał Musioł
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?