Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szymborska żyła inaczej...

Redakcja
Profesor TERESA WALAS - współtworząca dziś Fundację Wisławy Szymborskiej - odegrała w życiu noblistki znaczącą rolę, pełniąc funkcję psychologa, sekretarki i... garderobianej, o czym opowiada w rozmowie z Urszulą Wolak

- Wisława Szymborska szczerze nie lubiła instytucji. Nie jest więc chyba łatwo współtworzyć Fundację jej imienia...

- To prawda, ale mimo niechęci, którą żywiła do instytucji czy raczej do zinstytucjonalizowanych form życia, wiedziała, że swojemu zamysłowi musi nadać kształt prawny, nieodzowny we współczesnym świecie. Dlatego jeszcze za życia opracowała projekt swojej fundacji.

- W Fundacji Wisławy Szymborskiej będzie Pani m.in. przewodniczyła specjalnej komisji, która zajmie się przyznawaniem zapomóg pisarzom. Wiedziała Pani, że noblistka pomagała im także za życia?

- Wiedziałam tylko o niektórych przypadkach. Pełną wiedzę na temat charytatywnej działalności Wisławy Szymborskiej miał tylko jej sekretarz Michał Rusinek.

- Jak wyglądało Pani pierwsze spotkanie z Szymborską?

- Pamiętam je doskonale, ponieważ było ono związane z początkami mojej kariery krytycznej. Na początku lat siedemdziesiątych, na zamówienie ówczesnego dyrektora Wydawnictwa Literackiego Andrzeja Kurza, napisałam posłowie do "Trędowatej" Heleny Mniszkówny, wydanej wówczas przez WL. Ono właśnie zwróciło uwagę Wisławy Szymborskiej. Do naszego pierwszego spotkania doszło w redakcji "Życia Literackiego", gdzie wówczas pracowała poetka. Z ust Włodzimierza Maciąga padło: "Proszę pani, pani Szymborska chce panią poznać", i zostałam jej przedstawiona. Spotkanie to nie pociągnęło za sobą większych konsekwencji. Wisława Szymborska chciała po prostu zobaczyć istotę, która odważyła się napisać o "Trędowatej", według niej, dowcipnie, a zarazem niezłośliwie.

- Pewnie nawet przez myśl nie przeszło Pani, że zostanie jej przyjaciółką...

- Nie byłam jej przyjaciółką w potocznym rozumieniu tego słowa, a więc koleżanką, z którą często się spotyka, rozmawia przez telefon, przesiaduje w kawiarni, zwierza się, plotkuje itd. Szymborska żyła inaczej wśród ludzi.

- Inaczej, czyli jak?

- Wisława była istotą dość samowystarczalną. Oczywiście nie lubiła życia w stadzie, jak też wszelkich form pozornych i jałowych kontaktów. Z różnymi osobami wchodziła w zażyłość, ale - pomijając te najgłębsze związki uczuciowe - zażyłość ta była zawsze w jakiś sposób reglamentowana. Budowała wokół siebie konstelacje bliskich znajomych, które ożywiała w zależności od różnych towarzyskich czy życiowych sytuacji. Z jednymi jeździło się na ryby, z innymi grywało w ogona, raz jedni, raz drudzy bywali zapraszani na kolacyjkę... Rzecz jasna, nie były to sztywne układy, konstelacje niekiedy łączyły się ze sobą lub wzajemnie przenikały.

- W jakiej konstelacji znalazła się Pani?

- Początkowo w konstelacji poetki Ewy Lipskiej, a moją pozycję wzmocniło to, że pisywałam o prozie Kornela Filipowicza.

- A później przeprowadziła Pani z Szymborską pierwszy wywiad w programie "Pegaz", tuż po przyznaniu jej Nobla. Jak Pani wspomina tamte chwile?

- Ratowałam sytuację, bo ze względu na napięcie, jakie się wytworzyło, nikt nie miał wówczas odwagi przeprowadzić z nią rozmowy.
- Denerwowała się Pani?

- Denerwowała się Wisława Szymborska, ja musiałam zachować spokój.

- Czy słusznie mówiło się, że Nobel był dla niej życiową tragedią?

- To jedynie żartobliwa formuła, która zrobiła karierę. To przyjaciele ją wymyślili, mówiąc, że w życiu poetki wydarzyła się "tragedia sztokholmska". W wymiarze rzeczywistym Nobel nie oznaczał dla niej tragedii. Nagroda sprawiła Szymborskiej wielką przyjemność, choć związane z nią sprawy były też źródłem udręki i różnych przyziemnych kłopotów, jak na przykład konieczność skompletowania odpowiedniej garderoby.

- Z dnia na dzień musiała też stać się światową kobietą, prawda?

- Tak - i był to dla niej prawdziwy problem. Telefon w jej mieszkaniu nie przestawał dzwonić, a dziennikarze z różnych krajów żądali od niej wywiadów. To był dla niej zupełnie obcy świat, w którym czuła się jak Alicja po drugiej stronie lustra, tyle że nie była to Kraina Czarów.

- Dobrze, że miała Panią...

- Rzeczywiście, wiele jej w tamtym czasie pomogłam. Choć weszłam w tę rolę przypadkowo i można powiedzieć - spontanicznie.

- Co to znaczy?

- Kiedy wraz z Tomkiem Fiałkowskim i Bronisławem Mamoniem z "Tygodnika Powszechnego" przyjechałam do Zakopanego, gdzie w "Astorii" zastała Wisławę Szymborską wiadomość o przyznaniu jej literackiej Nagrody Nobla, zobaczyłam kobietę całkowicie bezradną w obliczu sytuacji, w jakiej się znalazła - tak dla siebie nowej i obcej. Zamknęła się w pokoju, uznając to za jedyne i najlepsze rozwiązanie problemów, które spadły na nią w jednej chwili. A zdawałam sobie sprawę, że to dopiero początek i że prędzej czy później będzie musiała wyjść z ukrycia, i że ktoś musi ją ubezpieczać. Wszedłszy w tę rolę, trwałam w niej aż do powrotu Szymborskiej ze Sztokholmu i jeszcze jakiś czas potem, póki nie oddałam jej w ręce Michała Rusinka..

- Jakich metod perswazji użyła Pani, by "wyciągnąć" Wisławę Szymborską z pokoju?

- Powiedziałam wprost, że może albo zrezygnować z Nobla, albo stawić czoło tej sytuacji. Co nie było w pełni uczciwym postawieniem sprawy, bo o ile wiem, Beckett nagrodę przyjął, ale udziału w wielkim spektaklu okołonoblowskim odmówił.

- Czy to Pani odpowiadała za wygląd Wisławy Szymborskiej podczas jej pobytu w Sztokholmie?

- Tak. Przygotowaniem projektów i szyciem ubrań zajęła się jedna z polskich firm - "Telimena".

- Podejrzewam, że nie obyło się bez trudnych negocjacji

- To prawda. Ja przedstawiałam warunki, ale wszystkie ustalenia ulegały zmianie, gdy tylko zostawiałam Wisławę Szymborską sam na sam z krawcowymi. Pod moją nieobecność poetka zgadzała się bowiem na wszystko, byle tylko dano jej jak najszybciej święty spokój.

- Wisława Szymborska musiała darzyć Panią wielkim zaufaniem, skoro zgadzała się ze wszystkimi Pani decyzjami.

- Nie podejmowałam za nią decyzji, starałam się tylko przewidywać trudności i amortyzować wstrząsy. Porozumiałyśmy się zresztą bardzo szybko i Szymborska wiedziała, że nie zrobię nic wbrew jej osobistym upodobaniom.
- Musiała je Pani dobrze znać, prawda?

- Po części znałam, po części poznawałam. Niekiedy natrafiałam na opór i prowadziłam negocjacje. Na przykład musiałam ją przekonać o konieczności zamówienia dwóch płaszczy, co uważała za zbędne. Jeden zwykły płaszcz już miała. Musiała tylko zdecydować: albo futro, albo jeszcze jeden płaszcz, bardziej elegancki i długi. Futro w ogóle nie wchodziło w rachubę. Zamówiłyśmy więc czarny płaszcz, którego bardzo szybko się później pozbyła. Uznała, że nie będzie jej już potrzebny, a mnożenie płaszczy było dla niej czymś nonsensownym.

- A markowe ubrania?

- Kierowała się własnym smakiem, nie marką. Czasem "grasowałyśmy" za to w taniej odzieży [śmiech]. Prosiłam ją jednak, by nie robiła tego tuż po Noblu, bo na pewno ktoś ją sfotografuje.

- Czy Komitet Noblowski stawiał jakieś wymagania co do ubioru poetki?

- Tak. Proszono, by suknia Szymborskiej nie była czarna. Poetka była jedyną kobietą w gronie nagrodzonych i organizatorom zależało na tym, by odróżniała się od mężczyzn ubranych w czarne fraki.

-A jak rozwiązała Pani kwestię palenia w Sztokholmie, gdzie nie można pokazywać się publicznie z papierosem? Czy próbowała Pani przekonać Wisławę Szymborską, by rzuciła palenie?

- Nawet mi to przez myśl nie przeszło. Kwestia palenia nie podlegała dyskusji [śmiech]. Wiedziałam jednak, że trzeba znaleźć jakieś rozwiązanie - miejsce, w którym Wisława Szymborska będzie mogła zapalić papierosa bez żadnych obaw.

- I znalazła Pani?

- Tak. Palarnia znajdowała się między innymi w limuzynie.

- Paląca Szymborska nie umknęła bacznym fotoreporterom. Jest jednak słynna fotografia noblistki z papierosem. Jakie reakcje wywołało to zdjęcie wśród Szwedów?

- Plakaty z tym zdjęciem autorstwa Joanny Hellander bywały nawet zdzierane. Szymborska z papierosem była żywą reklamą uzależnienia od nikotyny, miała więc prawo wzbudzać gniew Szwedów propagujących zdrowy tryb życia.

- Musiała więc Pani zadbać o różne szczegóły podczas pobytu poetki w Sztokholmie i po powrocie do Krakowa. Była więc Pani i psychologiem, i sekretarką ...

- ... i garderobianą... [śmiech]. Wszystko to nie było łatwe, zważywszy na dodatek moją trudną wtedy sytuację domową, ale nie żałuję ani chwili spędzonej u boku Wisławy Szymborskiej. Po powrocie ze Sztokholmu powiedziałam jej: "Musisz przyznać, że byłam dla ciebie jak matka.". Na co Wisława: "E tam, matka... Jak babka!".

- Dlaczego noblistka tak niechętnie brała udział w życiu publicznym?

-Po części dlatego że obawiała się instrumentalizacji; nie chciała też być częścią kultury masowej, która przerobiłaby ją na celebrytkę. Szymborska doskonale rozumiała swój czas. Wiedziała, że poezja nie stanowi dziś centrum kultury, że "niektórzy lubią poezję", "niektórzy znaczy nie wszyscy, a nawet niewielu". Przy czym nie było to dla niej źródłem metafizycznej zgryzoty. Wystarczało jej niewielkie grono tych, którzy poezję lubili. Wejście na rozległą scenę, po otrzymaniu literackiej Nagrody Nobla, wprowadziło w te stosunki element fałszu. Miała świadomość, że wokół niej zaczęli gromadzić się ludzie nie wyłącznie dlatego, że cenią jej poezję, ale i z tego względu, że dostała Nobla. Otrzymała certyfikat, stała się czymś w rodzaju markowego produktu. Ta rola jej nie odpowiadała, była sprzeczna z wewnętrzną prawdą, w jakiej żyła. Stąd jej izolacja, która zresztą, paradoksalnie, wtórnie nakręcała koniunkturę.
- Skromna czy pyszna była więc Wisława Szymborska?

- Owszem, w tej przysłowiowej już niemal skromności była nie pycha może, ale stanowcze obstawanie przy swoim, jakaś nieugiętość wobec roszczeń świata.

- Nie sądzi Pani, że gdyby nie to, poetka mogłaby jeszcze wielu przyciągnąć do swojej poezji?

- Zapewne tak. Przyznam, że używałam tego argumentu, kiedy próbowałam ją nakłonić do udziału w różnych spotkaniach. Powoływałam się wtedy na szwedzkiego taksówkarza, który wiózł w Sztokholmie Andersa Bodegarda i mnie. Dowiedziawszy się, że towarzyszymy polskiej noblistce, powiedział: "Nie czytam poezji, bo nic z niej nie rozumiem, ale jak zaczęli pokazywać twarz tej polskiej noblistki, wydała mi się tak miła, że sięgnąłem po jej wiersze opublikowane w gazecie. I wiecie co? Wszystko zrozumiałem!". Później żartowałam, że tak właśnie nawróciła jednego na poezję [śmiech]. Szymborska, jak wiadomo, nie czuła jednak powołania do tego rodzaju ewangelizacji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski